poniedziałek, 20 listopada 2017

W PGR-erze.

46. Uniosła do góry sukienkę.

Po kilku minutach, trzymając się za ręce, ruszyliśmy dalej.
Miałem ze sobą aparat fotograficzny marki Zenit. Było to cudo, jak na tamte czasy. Duże, wielkie pudło z daleko wysuniętym obiektywem, którym można było robić świetne zdjęcia. Pożyczyłem go od brata. Oczywiście, nie było w nim żadnej elektroniki i wszystko trzeba było ustawiać ręcznie. Nie wszystkie ujęcia wychodziły jak należy. Trzeba było się trochę na tym znać.
Kiedy już wróciliśmy do pomnika Cezara i do słynnych schodów potiomkinowskich, postanowiliśmy zrobić sobie kilka pamiątkowych fotek. Przed wyjazdem włożyłem trzydziesto dwu klatkowy, kolorowy film, taką samą rolkę schowałem w kieszeni. Więc byłem przygotowany na dłuższą sesję.
Hania stanęła na schodach pod cokołem, a ja odsunąłem się na kilkadziesiąt metrów dalej, by objąć, zarówno o jej postać, jaki i sam pomnik. Zacząłem ustawiać parametry: odległość, przesłonę, migawkę. Nie miałem jeszcze wprawy w obsłudze tego sprzętu, a chciałem, żeby zdjęcia wyszły dobrze, więc trwało to dość długo.
W pewnym momencie, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, chyba ze zniecierpliwienia, uniosła do góry swoją, krótką zwiewną sukienkę. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale przez mgnienie oka widziałem jej cudowną, słodką cipeczkę. To wystarczyło, abym doznał szoku.
Jednak, równocześnie, stało się coś dziwnego. Mimo, że dookoła kręciło się mnóstwo turystów, nikt nie zwrócił na ten fakt najmniejszej uwagi. Pomyślałem, że jest kompletnie szalona. To zdarzenie spowodowało, że podnieciłem się tak bardzo, iż w moich żyłach prawie zagotowała się krew.
Kiedy już wreszcie ustawiłem aparat, zawołałem.
-Haniu, zrób to jeszcze raz!
-Co?!
-Proszę. Chcę mieć to na zdjęciu!
-No tak, jeszcze czego?! - roześmiała się.
-Ale, proszę.
-No tak! Wiem, że byś chciał, ale nie twoje doczekanie!
To co zobaczyłem spodobało mi się tak bardzo, że zacząłem skamleć o dokładkę, jak szczeniak.
-No ale dlaczego, Haniu?!
Stuknęła się w czoło.
-Czyś ty zwariował?!
Doświadczyłem tak intensywnych uczuć, że cały się trząsłem.
-No ale przecież... to było fajne…
Nie dała się jednak przekonać.
-Nie ma mowy, - powiedziała krótko.
Zrobiłem jeszcze kilka ujęć. Założyła ciemne okulary i, naprędce, upięła włosy w kok. Wyglądała teraz jak agentka z “Bonda”.
Po jakimś czasie to ona zrobiła mi kilka zdjęć. Nigdzie się nie oddalaliśmy, to było pod tym samym pomnikiem. Jeszcze później poprosiliśmy kogoś z przechodniów o zrobienie kilku ujęć.
Muszę zaznaczyć, że takim aparatem nie dało się zrobić ujęcia z ręki, tak zwanego selfie. Zresztą wtedy nikt o tym w ogóle nie słyszał. Aby samemu znaleźć się na fotce, trzeba byłoby zrobić to ze spowolnionej migawki. Jednak do tego trzeba by mieć statyw. Niestety ja go nie miałem. Pozostało mi poprosić kogoś o pomoc.
W końcu stwierdziliśmy, że to co zrobiłem, nam już wystarczy. Bo trzeba pamiętać, że w tamtych czasach, każdą klatkę filmu dokładnie się wybierało. Po tym wszystkim usiedliśmy na schodach prowadzących w dół, do portu i, przytulając się, patrzyliśmy przed siebie.
W którymś momencie moja koleżanka podniosła się i weszła trzy stopnie wyżej. Patrzyła przed siebie. Trudno było mi stwierdzić, czy zrobiła to celowo, ale jeszcze raz zobaczyłem jej cudowną cipeczkę. Teraz w pełnym słońcu.
Położyłem się na tych schodach tak, że moja głowa znalazła się dokładnie pod jej sukienką. Przez długą chwilę nie reagowała, pozwalając mi na takie bezczelne zachowanie. W końcu opuściła wzrok i spojrzała na mnie udając, że jest zaskoczona.
-Ach ty szelmo! - odezwała się. - Podoba ci się? Podoba ci się to?!
-Hahaha… no pewnie! Co ma się nie podobać?!
Znów udawała, że nic się nie dzieje. Pozwoliła mi spoglądać jeszcze przez kilka minut. Później delikatnie się odsunęła i zeszła niżej.
Wykonałem kolejne zdjęcia. Tym razem na tych schodach. Pierwotnie było tu chyba tysiąc pięćset stopni, ale Sowieci podnieśli linię portu, a schody przecięli ulicą. Mimo wszystko zrobiły na nas ogromne wrażenie.
Hania stanęła na górnej krawędzi, a ja zszedłem dużo niżej. Za plecami miała pomnik Juliusza Cezara. Później zrobiłem to samo, tyle, że w odwrotnym kierunku.
Jeszcze kilka razy prosiliśmy innych o pomoc. Na koniec zeszliśmy na sam dół i schowaliśmy się w jakichś krzakach. Usiedliśmy na ławeczce i postanowiliśmy zjeść kanapki, które ze sobą zabraliśmy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...