czwartek, 30 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


56. Wsunąłem dłoń pod jej bluzkę.

W pewnym momencie, nawet nie wiem, jak to się stało, wsunąłem dłoń pod jej bluzkę. Czekałem na jej reakcję. Nie protestowała. Byłem zaskoczony.


Jeżeli chodzi o Marzenkę, to zawsze starała się być blisko, tak blisko jak tylko się da. Jeśli tylko  miała taką możliwość, chwaliła, prawiła komplementy i śledziła wzrokiem. Słowem, robiła wszystko, żeby mi się jak najbardziej przypodobać. Tak naprawdę, moje życie nie było takie złe, jak mi się wtedy wydawało. Wystarczyło tylko nieco zmienić pewne drobne aspekty oraz inaczej podchodzić do większości spraw. 
 Tamtego dnia, razem z Edytą, niespodziewanie postanowiły gdzieś wyjść. To była jakaś mało ważna rzecz. Ja zrozumiałem to w ten sposób, że, najnormalniej w świecie, chciały dać nam trochę czasu tylko dla siebie. Kiedy zniknęły, było gdzieś około osiemnastej. Na korytarzu panowała zupełna cisza. Można było odnieść wrażenie, że to nie nasz internat. Inną sprawą pozostaje fakt, że to było trzecie piętro, a ich wychowawczyni nie było już na dyżurze. Z tego co zdążyłem się zorientować, dwa piętra niżej ktoś jednak siedział, ale to było tak daleko, że prawie nie brałem tego pod uwagę. Dla mnie ważne było tylko jedno. To była doskonała okazja, aby pozwolić sobie na nieco więcej, aczkolwiek może nie na wszystko. 
Stojąc tak na środku pokoju, zupełnie naturalnie, objęliśmy się czule. Ona zarzuciła mi ramiona na szyję, przechyliła głowę na jeden bok i zbliżyła do mojej. Ja, z kolei, ostrożnie zdjąłem te jej duże okulary i położyłem na stoliku obok. W chwilę później nasze usta spotkały się w gorącym, długim pocałunku. Było cudownie. Nieśmiało wysunęła swój język i włożyła między moje usta. Moje młodsze ja było zszokowane tym, co się działo, a jednocześnie niesamowicie uradowane i szczęśliwe.
 Trudno powiedzieć, ile to wszystko trwało. Na pewno dłuższą chwilę. Tak trudno w takich momentach liczyć czas. Kiedy wreszcie skończyliśmy, usiedliśmy obok siebie i rozmawialiśmy. Wszystko działo się w sposób spontaniczny i niewymuszony. Poznawałem ją coraz bardziej, poznawałem jej charakter i nawyki. 
Czy tego chciałem, czy nie, stopniowo zaczynała być częścią mnie, częścią mojego życia. W tamtych czasach, nawet w najśmielszych snach, nie przypuszczałbym, że coś takiego może zdarzyć się w moim życiu. Zaczynaliśmy newt mieć już jakieś skromne wspólne plany na przyszłość. Między innymi, ona chciała zaprosić mnie do siebie na święta Bożego narodzenia. W którymś momencie coś o tym wspomniała. 
No cóż, teraz rozumiem to wszystko. Wtedy było to dla mnie nowe i nieznane. Szczęście przychodzi do ludzi samo i niespodziewanie. Trzeba tylko dać mu jakąś szansę. Stało się. Śmieliśmy się jak małe dzieci, czując jak wypełnia nas coś, z czym do tej pory nie mieliśmy do czynienia, coś nowego, delikatnego i subtelnego, a jednocześnie tak pełnego i intensywnego, że trudno to sobie wyobrazić. Co jakiś czas poszturchiwaliśmy się i żartowaliśmy w sposób przypominający flirt. To było bardzo miłe i takie bardzo, bardzo nasze. 
W pewnym momencie, nawet nie wiem, jak to się stało, wsunąłem dłoń pod jej bluzkę. Czekałem na jej reakcję. Nie protestowała. Byłem zaskoczony. Trzymałem ją za plecy i gładziłem opuszkami palców w okolicy kręgosłupa. Mruczała tylko cicho i uśmiechała się ciepło. Później znów się całowaliśmy. 
Moje młodsze ja, jeszcze nie do końca, przyzwyczaiło się do tego, że ktoś, jego własna część, ta nieco bardziej dojrzała, podsuwa mu pomysły, co ma robić i jak się zachowywać. To było nieco dziwne, ale, jak stwierdziło, niesłychanie przydatne. Co najciekawsze, dla tego starszego, bardziej doświadczonego mężczyzny, także było to interesujące i pouczające doświadczenie. Jakby uczyłem się na nowo tych samych rzeczy. 
Czułem się tak, jakbym powtarzał klasę.  Powiedzmy, że starałem się być bardzo delikatny w tym podpowiadaniu i kierowaniu moją młodszą osobowością. Razem uczestniczyliśmy w tym wszystkim. Nie mogłem całkowicie przejąć nad nim kontroli. Jeżeli nie musiałem, nie podrzucałem mu gotowych myśli, brzmiących jak słowa, a jedynie starałem się kierować jego dłońmi i czuwać nad jego osobą. Z biegiem czasu zaczynało się moi to coraz bardziej podobać. 

środa, 29 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


55. Patrzyła na mnie łakomym wzrokiem.

Co, zdążyłem dostrzec, szczególnie jedna z nich patrzyła na nas bardzo uważnie. No tak, no tak… nie na nas, tylko na mnie. Ja, jako doświadczony, dojrzały mężczyzna, bardzo dokładnie widziałem takie drobne, czasami wręcz niepozorne, niuanse zachowaniu drugiej osoby. No tak, można powiedzieć, że patrzyła na mnie łakomym wzrokiem.


Tak czy inaczej, czułem pręgierz kontroli nad sobą. Miałem wrażenie, że w każdej chwili ktoś może tutaj wejść. Nie chciałem, aby sytuacja z jakimś wychowawcą, który ją ode mnie wyrzuca, się powtórzyła. No cóż musiałem jeszcze trochę poczekać. W tym miejscu cierpliwość była bardzo wskazana. Przekręcenie kluczyka w drzwiach, i udawanie, że mnie nie ma, nie było dobrze widziane, o czym zdążyłem się już wielokrotnie przekonać. Aniołkiem nie byłem ale, powiedzmy, że starałem się być przykładnym wychowankiem. Zależało mi na tym, żeby więcej nie zbierać negatywnych opinii. Od tego bowiem zależało, czy będą zwracać na mnie uwagę i mnie pilnować na każdym kroku. W tej sytuacji byłaby to najgorsza rzecz, jaką mógłbym sobie zafundować.
W tym momencie, nad moją opowieścią można by było przejść do porządku dziennego. Nic więcej już się nie wydarzyło. Po wypiciu kawy, grzecznie odprowadziłem ją na skrzydło żeńskie. Jak zwykły kolega, jakiś czas jeszcze, posiedziałem u niej w pokoju, a później podniosłem się i postanowiłem wrócić do siebie. Mimo wszystko, ciężko było mi się z nią rozstać. 
Dobrze się złożyło, że jej koleżanki o tym już wiedziały. Można powiedzieć, że od dłuższego czasu nas obserwowały i widziały, co się między nami dzieje. Zdarzyło się mi nawet słyszeć komentarze, że taka z nas zgrana i szczęśliwa para. 
Co, zdążyłem dostrzec, szczególnie jedna z nich patrzyła na nas bardzo uważnie. No tak, no tak… nie na nas, tylko na mnie. Ja, jako doświadczony, dojrzały mężczyzna, bardzo dokładnie widziałem takie drobne, czasami wręcz niepozorne, niuanse zachowaniu drugiej osoby. No tak, można powiedzieć, że patrzyła na mnie łakomym wzrokiem. 
Moje młodsze ja w ogóle nie wiedziało, w czym rzecz i dlaczego ta dziewczyna tak mi się przygląda, kiedy Julka się odwraca, ale mnie, starego chłopa, nie dało się wywieźć w pole. Ja doskonale zdawałem sobie sprawę, co te spojrzenia oznaczają i co może z nich wyniknąć. No ale nie uprzedzajmy faktów. 
Swoją drogą, muszę przyznać, że choć wyglądałem młodo, jak na swój wiek, nie byłem brzydkim chłopakiem. Mój cały problem polegał jedynie na tym, że byłem bardzo nieśmiały. Nigdy nie wykorzystywałem pełni swoich możliwości. Nawet nie próbowałem tego robić. Wierzyłem, że tak musi być i że nie da zmienić się mojej rzeczywistości. 
Od kiedy pojawiłem się w moim nowym wcieleniu, jej najlepsza przyjaciółka bardzo uważnie nas obserwowała. Co dziwne, z moich starych wspomnień wynikało, że owszem, zaprosiłem ją nawet na studniówkę, ale jakoś nie kleiła się wtedy do mnie. To było tak, raczej na pokaz. Co więc stało się tym razem? W czym się różniłem od mojego prawdziwego ja? Nie wiem? 
Być może, starając się wyglądać lepiej dla Julki, na tyle poprawiłem swój imidż, że to się rzucało już w oczy. To prawda, dużo bardziej dbałam o szczegóły mojego wyglądu, takie jak dobrze wyprasowana koszula, modny sweter, czy odpowiedni zapach. Dużo więcej też się uśmiechałem i bardziej optymistycznie patrzyłem na świat. No cóż, ja znałem swoją przyszłość i umiałam spojrzeć z dłuższej perspektywy, niż tylko szkoła średnia. Było mi dużo łatwiej, niż wtedy temu osamotnionemu, młodemu chłopakowi. 

wtorek, 28 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


54. O wiele więcej, niż tylko picie kawy.

Oczywiście to był piątek. Pokój miałem tylko dla siebie, a w planach o wiele więcej, niż tylko picie kawy, czy rozmowa. W tym momencie w internacie byli jeszcze wszyscy wychowawcy, więc o jakichkolwiek rzeczach zakazanych mogliśmy raczej zapomnieć, ale to nie miało trwać wiecznie.


Wszystko było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Tak mi się przynajmniej zdawało. Tego samego dnia zjedliśmy razem obiad, nie zdradzając żadnych oznak, że wydarzy się coś niezwykłego. To był piątek, dzień jak każdy inny, a jednak tak bardzo wyjątkowy. Już wiedziałem, że ona nie jedzie do domu. Jeżeli chodzi o takie rzeczy, nie trzeba było jej specjalnie tego tłumaczyć. Z resztą, mieszkała za Siedlcami, gdzieś na Podlasiu. Tak samo jak my, rzadko bywała w domu. 
Teraz także zamierzała zostać. Chciała ten czas spędzić razem ze mną. Kiedy się dowiedziała, że i ja tutaj będę ucieszyła się bardzo. Coś czuła. Domyślała się, że coś się święci, że coś wisi w powietrzu. Już wiedziała, że mam nowy pokój, ale jeszcze w nim nie była. Przyprowadziłem ją po posiłku i grzecznie, jak na ucznia przystało, pokazałem, jak mieszkamy. 
-I jak ci się podoba? - spytałem. 
Uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową.
-Zobacz, tu jest jedno łóżko, a tu drugie… Tylko popatrz, jakie te tapczany są wygodne. Nówka sztuka, nie śmigane. Tylko popatrz, jeszcze pachną nowością. Widzisz to? Sami malowaliśmy. Podoba ci się kolor? - chwaliłem się. 
-Rzeczywiście piękny, - powiedziała.
-Słoneczny. Sami wybieraliśmy.
Patrzyła na mnie, a ja tylko z samego tego wrażenia spociłem się. 
 -O, widzisz, tą ścianę to ja sam pomalowałem. Napracowałem się.
Znów się uśmiechnęła. Gadałem jak najęty. Chciałem jak najlepiej wypaść w jej oczach. 
-Zobacz, jak jest w łazience. Prawdziwa taka, nie… 
-Aha, fajna. Podoba mi się.
-Tutaj też częściowo malowałem sam, częściowo z bratem. 
Byłem wniebowzięty, że była tutaj, razem ze mną, że mogłem jej to wszystko pokazać. Miałem wrażenie, że z każdym takim zdaniem, moja wartość w jej oczach rośnie. 
-Napijesz się czegoś? Herbaty? Kawy? Mam kawę… prawdziwą kawę, co ty na to?
-Tak? No to może kawę? Masz mleko?
Spojrzałem na nią z triumfem.
-No jasne, - powiedziałem, - ja bym nie miał mleka, he… 
Oczywiście mleko u mnie rzadko bywało, ale teraz, kiedy miała do mnie przyjść, zrobiłem dokładny rekonesans, co ona lubi i zaopatrzyłem się wcześniej w odpowiednie produkty. Pamiętam, że po tym zdarzeniu zacząłem pić kawę regularnie. 
Powiedzmy, że mi posmakowała, lub też, jak kto woli, był to nawyk mojego starszego ja, który na zasadzie osmozy przeszedł do świadomości mojego młodszego ja. Dobrze, że wtedy ten aromatyczny napój zaczął się pojawiać w sprzedaży dość regularnie. Taką ciekawostką niech będzie fakt, że miałem duży problem z wykombinowaniem młynka. Jakby ktoś nie wiedział, kawę kupowało się wtedy w ziarnach i trzeba było ją sobie samemu zmielić. Takie czasy. Nie to co dzisiaj. 
Na sam początek zrobiłem jej bardzo lekką kawę z dużą ilością mleka. Nie chciałem, by się od razu zraziła. Już po chwili postawiłem przed nią kubek z aromatycznym, gorącym napojem. Rozsiedliśmy się wygodnie w tych dużych fotelach, które zostały nam w spadku i, miło gawędząc o wszystkim i o niczym, popijaliśmy jakby od niechcenia. Czas upływał luźno i bardzo przyjemnie. 
Oczywiście to był piątek. Pokój miałem tylko dla siebie, a w planach o wiele więcej, niż tylko picie kawy, czy rozmowa. W tym momencie w internacie byli jeszcze wszyscy wychowawcy, więc o jakichkolwiek rzeczach zakazanych mogliśmy raczej zapomnieć, ale to nie miało trwać wiecznie. Dobrze o tym wiedziałem. Zdaje się, że ona także. 

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


53. Przyszła taka okazja.

Jej śliczna osoba chodziła za mną jak cień. Jej zapach towarzyszył mi zawsze i wszędzie. Widok tych pięknych brązowych oczu i tych rudych rozwichrzonych włosów nie dawał mi spokoju. Pragnąłem jej całym sobą i usilnie dążyłem do tego każdego dnia. I nagle przyszła taka okazja.


Tak oto, zacząłem nowe życie w nowym pokoju. Nie będę ukrywał, że od samego początku, no powiedzmy od momentu, kiedy tylko dowiedziałem się, że mamy szansę tutaj się przeprowadzić, w mojej głowie zaświtała pewna myśl. Mianowicie, że w końcu będę mógł ją tutaj niepostrzeżenie zaprosić i ugościć jak prawdziwy mężczyzna. Oczywiście chodziło o Julkę. To znaczyło dla mnie bardzo wiele. Właśnie przez te tajne drzwi miała wejść. 
Byłem bardzo podekscytowany. Czułem się jak prawdziwy James Bond, chociaż może bardziej jak Casanova. Już wyobrażałem sobie co, jak i kiedy będziemy tutaj robić. Muszę przyznać, że możliwości było bardzo wiele, a moja wyobraźnia nie znała granic. No cóż, ona jeszcze o tym nie wiedziała, ale to nie miało znaczenia. Ważne było to, że ja już znałem plany na naszą przyszłość. Trzeba było tylko umiejętnie wprowadzić je w życie. 
Pozostał jeden malutki problem, który należało jakoś rozwiązać. Na razie nie wiedziałem jak się o do tego zabrać, jednak miałem nadzieję, że kolejne dni podsuną mi jakiś jakiś pomysł. Chodziło o moich współlokatorów. Trzeba było się ich jakoś “pozbyć”. Najlepiej na cały dzień, lub też na cały weekend. Nie ważne gdzie, ważne, żeby ich nie było. 
Przez długi czas, tak mi się przynajmniej zdawało, żadna okazja się nie nadażyła, W końcu, w listopadzie przyszedł taki weekend, kiedy mój brat dostał propozycję wyjazdu do NRD jako opiekun grupy uczniów z podstawówki. Zgodził się, bo mieli mu za to zapłacić i to nawet sporo. On miał w zamian pilnować gówniarzy, żeby się nikomu nic nie stało. Jak można było się spodziewać, był bardzo zadowolony, bo to jednak wyjazd, nie dość, że za darmo, nie dość, że za granicę, to jeszcze oni mu za to płacili. Nie informował mnie dokładnie, ale to było jakieś stowarzyszenie turystyczne, czy coś w tym rodzaju. Przyznam, że w pewnym momencie trochę mu zazdrościłem. Co, jak co, ale, jak się wtedy wydawało NRD, to już był kawałek świata. 
W tym samym czasie Krzysiek, jak się dowiedziałem, skrupulatnie zbierając informacje, mał pojechać do domu. Nie wiem, co to było, ale coś pilnego mu wypadło. Ja, jakżeby inaczej, nic nie planowałem na ten czas. Moje serce rosło i kipiało w oczekiwaniu tego tego weekendu.
Od momentu, kiedy Rosochacka przegoniła nas z pokoju, staraliśmy się uskuteczniać nasze kontakty w innych miejscach. Widywaliśmy się w regularnie szkole oraz w parku. Czasami jeździliśmy do miasta po zakupy. Nie chcieliśmy się jakoś specjalnie narażać. Nigdy nie wiadomo, kto i gdzie na ciebie patrzy. Poza pocałunkami i przytulaniem gdzieś ukradkiem, nic więcej się nie wydarzyło. Nie oznacza to wcale, że nie tworzywo się między nami napięcie. Cały czas czułem, że równie mocno i dokładnie tego samego, co ja, chciała też ona. Czułem to i także tego bardzo pragnąłem. 
Jej śliczna osoba chodziła za mną jak cień. Jej zapach towarzyszył mi zawsze i wszędzie. Widok tych pięknych brązowych oczu i tych rudych rozwichrzonych włosów nie dawał mi spokoju. Pragnąłem jej całym sobą i usilnie dążyłem do tego każdego dnia. I nagle przyszła taka okazja. Nie mogłem się już doczekać. Drżałem na samą myśl o tym, że będziemy tak blisko. 


niedziela, 26 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


52. Jak do mamusi. 

Poczuliśmy się tak pewnie, że jakiś czas później w ogóle kanapek do szkoły nie braliśmy. Po prostu wpadaliśmy na drugie śniadanie jak do mamusi. 


Tutaj była duża wanna. Już wyobrażałem sobie te długie posiadówki z książką do rana, która będzie się rozpadała od wilgoci i siebie zasypiającego w ciepłej, pachnącej wodzie. Żadnej kontroli, żadnego wyganiania, bo przecież byłbym u siebie w pokoju. Idealnie, po prostu lepiej być nie mogło. Poza tym, w aneksie kuchennym, znajdował się malutki stolik, przy którym można było zjeść normalne śniadanie. W sumie było tu bardzo fajnie. Co ja mówię? Rewelacyjnie. 
Zgodziliśmy się bez wahania. Oczywiście, nie obyło się bez sporego wysiłku z naszej strony. Podczas kolejnego weekendu, razem z bratem i z kolegą zostaliśmy w internacie, aby zabrać się do pracy. Farba i pędzle były już zakupione i czekały na nas w magazynku. Umówiliśmy się z naszą wychowawczynią, żeby nam to wszystko udostępniła. 
Rewelacji nie było. To była zwykła, biała emulsja. Sami mieliśmy sobie dobrać odpowiednie barwniki. No cóż, to były inne czasy. O takim wyborze jak dziś, można było tylko pomarzyć. Farba była tylko biała i koniec. Do tego cała gama barwników w malutkich buteleczkach, które trzeba było do niej dodać i bardzo dokładnie wymieszać. 
Dla nas, małolatów, było bardzo duże wyróżnienie. Do tej pory nie nikt nie mógł decydować o kolorze ścian w swoim pokoju. Wszystkie były w kolorze beżu i tyle. Tutaj już na starcie mieliśmy wolną rękę, więc poczuliśmy się bardzo docenieni przez kadrę wychowawczą. 
Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak dużego przedsięwzięcia się podjęliśmy. Malowanie, łącznie z zabezpieczeniem wszystkiego folią i gazetami, zajęło nam cały weekend. Mimo to, o efekt mogłem być spokojny. Młodszy brat uczęszczał na kółko majsterkowicza i był tak zwaną złotą rączką. Wiedział, jak się do tego zabrać, żeby wyszło dobrze. 
W poniedziałek pokój był już pięknie wymalowany i przez następny tydzień, przy otwartych oknach, wysychał i wietrzył się. Pod koniec kolejnego tygodnia mogliśmy przenosić już swoje rzeczy. 
Teraz czuliśmy się jak elita. Trzeba przyznać, że było to bardzo wygodne i przytulne mieszkanie, szczególnie że byliśmy jeszcze uczniami. Czuliśmy się, jak u siebie w domu. Praktycznie nikt nam nie przeszkadzał. Wychowawcom nie chciało się tu zachodzić. Niektórzy jeszcze nie wiedzieli, o jego istnieniu. Klucz do tych spornych drzwi zewnętrznych znalazł się w jednej z szafek, więc nie trzeba było nic już kombinować. 
Jak przystało na prawdziwych konspiratorów, nikomu nic nie powiedzieliśmy i, po kryjomu, kiedy nikt nie widział, wychodziliśmy na zewnątrz. Szczególnie było to przydatne, kiedy podczas lekcji, chciało się wyskoczyć  aby zrobić sobie ciepłej herbatki, czy zjeść jakąś kanapkę. 
Poczuliśmy się tak pewnie, że jakiś czas później w ogóle kanapek do szkoły nie braliśmy. Po prostu wpadaliśmy na drugie śniadanie jak do mamusi. Nigdy nie było to dla nas żadnym problemem. Te kilkadziesiąt metrów pokonywało się w dwie minuty. Do tej pory jedynym utrudnieniem była portierka, która siedziała i nie wpuszczała nikogo podczas nauki w szkole. Po wprowadzeniu się tutaj, kłopot został całkowicie pominięty. 
Czas leciał bardzo szybko, a ja zaaklimatyzowałem się, nie tylko w nowym ciele, ale też w nowym miejscu. Kiedy już mieszkaliśmy jakiś tydzień, uświadomiłem sobie, jak bardzo zmieniłem swoją przyszłość. Wszystko zaczynało toczyć się zupełnie innymi torami. To było takie przyjemne, a jednocześnie nieco dziwne. Z poprzedniego wcielenia doskonale pamiętałem, że pokój, był dostał ktoś inny. 

sobota, 25 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


51. Prawdziwy apartament.

W porównaniu z tym, co mieliśmy do tej pory, to był prawdziwy Wersal. Dla nas pozostałe lokale wyglądały jak kurnik. To, co było tutaj, to był prawdziwy apartament.


I tak, po krótce ujmując, były to: szafa z dużym lustrem, niewielki, ale gustowny regalik, dwa bardzo wygodne fotele oraz stolik pod telewizor. W pomieszczeniu tym był też aneks kuchenny. Oczywiście kuchenki tam nie było, ani gazowej ani żadnej innej. Z opowiadań innych wychowanków wiedziałem, że była tu kiedyś elektryczna, którą jednak właściciel zabrał ze sobą do nowego mieszkania. Widocznie uznał, że mu się jeszcze będzie mu potrzebna. Szkoda. Przydałaby się. Został, natomiast, zlew i szafki kuchenne. Wszystko w rozmiarach mini, ale jednak, co tu dużo mówić, był to, awans dla nas trzech. Można powiedzieć, że nawet duży awans. 
Nie chodziło o tutaj tylko o to, że nam ufali i wiedzieli, że nie rozpieprzymy tego mieszkania w pół roku, ale też ze względu na to, że było tu dużo więcej miejsca niż w naszym starym pokoju. Powiem szczerze, że można było poczuć się jak w prawdziwym domu. No bez dwóch zdań, ucieszyłem się. Moja buzia uśmiechała się od ucha do ucha, kiedy to wszystko oglądałem. Tak naprawdę, co było nam więcej do szczęścia potrzebne?
-Oczywiście, - usłyszeliśmy dalej, - chłopaki, musicie tutaj i pomalować, bo…  widzicie sami, że trzeba doprowadzić to do stanu używalności. Zgadzacie się ze mną? 
-Oczywiście w psorko, - przygarnęliśmy bez mrugnięcia okiem. 
Mieszkanie było duże, w porównaniu z naszym starym pokojem, jednak były w nim tylko trzy tapczany. Od razu było widać, że one zostały zakupione już na koszt internatu. Ten sam skromny styl i wygląd, zdradzały pochodzenie. Najprawdopodobniej już wcześniej planowali kogoś tutaj umieścić. Pewnie coś im nie wyszło. Dla nas lepiej. 
W porównaniu z tym, co mieliśmy do tej pory, to był prawdziwy Wersal. Dla nas pozostałe lokale wyglądały jak kurnik. To, co było tutaj, to był prawdziwy apartament. Poza tym, należałoby wymienić jeszcze coś, co mnie bardzo cieszyło. Mianowicie, ostatni nasz pokój usytuowany był tuż obok pomieszczenia wychowawców i, cokolwiek byśmy nie wykombinowali, nasza pani już po chwili o tym wiedziała. Wszystko przez te, cienkie jak papier, ściany, przez które wszystko było słychać. Na dodatek, z racji tak małego dystansu, nie było kompletnie czasu na jakąkolwiek reakcję. Pojawiała się w ułamku sekundy. 
Trudno było określić jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce, ale mieliśmy cichą nadzieję, że kiedy tutaj się przeprowadzimy, będzie odwiedzała nas nieco rzadziej. Z tej racji, że było to dość daleko od jej biura, istniało duże prawdopodobieństwo, że zanim do nas się doczłapie, zdążymy się przygotować, na przykład pozbierać karty. Poza tym, jak na prawdziwe mieszkanie przystało, był tutaj przedpokój. Tak więc, zaim by cokolwiek zobaczyła, miała do pokonania dodatkowe drzwi. 
W lokalu tym było coś jeszcze. To coś ucieszyło mnie najbardziej. Zawsze byłem zwolennikiem gorących, długich kąpieli. Od kiedy pamiętałem, musiałem kombinować, żeby się porządnie wygrzać.  W naszej wspólnej łazience, owszem, była wanna. Może mało kto o tym wiedział, ale była. Co z tego, kiedy nie wolno było z niej korzystać. Z resztą oficjalnie nie istniała. Wciśnięta małego, nie rzucającego się w oczy, pomieszczenia, które było zamknięte, nie spełniała żadnej funkcji. Z zamkiem jakoś sobie poradziłem, ale musiałem się kryć, jak chciałem skorzystać z tego dobrodziejstwa. W dzień powszedni nie było nawet takiej opcji. Udawało się w weekendy i to po dwudziestej trzeciej, kiedy wychowawcy już nie było na naszym skrzydle. 

piątek, 24 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


50. Jej chyba coś na mózg padło.

-Chłopaki, rozumiem, że tych drugich drzwi nie będziecie otwierać, - zaznaczyła już na samym początku. “Jej chyba coś na mózg padło. Jasne, że będziemy”, - pomyślałem.   -Oczywiście, psorko, ma się rozumieć, jak najbardziej, - zaczęliśmy ją zapewniać jeden przez drugiego, a w duchu już zacieraliśmy ręce.  Popatrzyła na nas podejrzliwie.


Jeszcze tego samego miesiąca dostaliśmy propozycję zmiany pokoju na lepszy. Nie mam pojęcia, czy było to jakieś wyróżnienie, a jeśli tak to za co. Któregoś dnia przyszła do nas sama pani Rosochacka i powiedziała: 
-Chłopaki, z tej racji, że przychodzą do nas nowi wychowankowie i robi się na naszym skrzydle coraz ciaśniej… 
“Aha”, - pomyślałem, - “znaczy, że coś się święci”. 
-... i nie ma gdzie ich ulokować… 
“No ładnie. Mów, mów, zapowiada się coś ciekawego…” 
-... a wy sprawuje się bardzo dobrze i, z grubsza, nie mamy do was żadnych uwag…
“Aha, mówisz, z grubsza? No, dobrze, dobrze…” 
-... chcieliśmy, abyście przenieśli się do pokoju, który był kiedyś mieszkaniem pana Karolkiewicza… 
-O to tam, gdzie mieszkał sam pan kierownik, - odezwał się mój brat. 
-Dokładnie, - podchwyciła, - to dawne mieszkanie kierownika internatu. To tam na końcu korytarza, w samym rogu… 
“Zwariowała?! No co ona myśli, że my nie wiemy, gdzie to jest? Tyle razy, kiedy chcieliśmy coś skroić, czatowaliśmy, czy stamtąd nie wychodzi, a ona się jeszcze nas pyta?”
-Tak, tak, tam w samym rogu, - powiedziałem. 
Znałem to mieszkanie. Pamiętam, że kiedyś kierownik tam właśnie mnie zaprosił, dokładnie nie pamiętałem, ale chyba coś ode mnie chciał. W mojej pamięci zachował się obraz, że to nie było takie normalne mieszkanie. Były to raczej połączone ze sobą dwa pokoje, prowizorycznie, aczkolwiek ładnie, przerobione na taką, mini kawalerkę. Zdaje się, że pan Karolkiewicz zajmował to miejsce do momentu, kiedy nie dostał mieszkania w domkach, wybudowanych przez szkołę dla pracowników. 
Ku naszej uciesze, bo z nim był zawsze jakiś problem, wyniósł się już jakiś czas temu. Tak, czy siak, pokój był pusty. Stał nie zajęty przez nikogo przez rok, może trochę dłużej. Teraz widocznie chcieli, aby znowu wrócił do łask, czyli do użytku wychowanków internatu.
W tamtym okresie, byłem dość dobrze rozeznany w sytuacji. Wiedziałem, na przykład, że do rzeczonego mieszkania jest oddzielne wejście z zewnątrz. Wielokrotnie widziałem, jak kierownik wracał pijany. Wtedy korzystał z tych, niby tajnych, drzwi. 
Teraz, kiedy to usłyszałem, ucieszyłem się co niemiara. Oczywiście z pomieszczenia tego było też wyjście na korytarz.  Niemniej, te schody na zewnątrz i drugie drzwi, takie przez które normalnie można było wchodzić i wychodzić kiedy się chce, tak bardzo pobudzały moją wyobraźnię, że niemal posikałem się z radości. 
-Chodźcie, - powiedziała.
Wzięła nas ze sobą i otworzyła zamek. Weszliśmy od strony korytarza. Pachniało starzyzną, ale to nie miało żadnego znaczenia. Było idealnie. 
-Chłopaki, rozumiem, że tych drugich drzwi nie będziecie otwierać, - zaznaczyła już na samym początku.
“Jej chyba coś na mózg padło. Jasne, że będziemy”, - pomyślałem.  
-Oczywiście, psorko, ma się rozumieć, jak najbardziej, - zaczęliśmy ją zapewniać jeden przez drugiego, a w duchu już zacieraliśmy ręce. 
Popatrzyła na nas podejrzliwie.
-Naprawdę, nic nie kombinujecie? 
-Ależ skąd… zresztą, i tak pewnie nie ma do nich klucza, - dodał mój brat, tak jakby dla niego brak klucza był jakąś przeszkodą. 
-Cieszę się że mnie rozumiecie, - zakończyła tą dyskusję. 
Tak, czy inaczej, nim tylko zamknęła usta, my już zaczynaliśmy w myślach kombinować, jak by je otworzyć. Przyznam się, że Mac Gyverem nie byłem i nie miałem pojęcia jak sobie z tym problemem poradzić. Przynajmniej na samym początku. No ale, jakaś tam nadzieja pozostawała. Brat był mistrzem w tej dziedzinie. 
Pokój, a raczej mieszkanie, było rzeczywiście piękne. Przynajmniej wtedy nam się tak zdawało. W środku pozostawione były meble. Ładne. Nie takie internetowe, dziadowskie, ale takie jak w prawdziwym mieszkaniu. Może nie były aż tak duże i wypasione, no bo i mieszkanie było małe, ale jednak to prawdziwe meble. 


czwartek, 23 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


49.  Zobaczyła mnie kompletnie nagiego.

Zobaczyła mnie kompletnie nagiego, z wielkim grubym i sterczącym fiutem, który aż się prosił, by coś z tym zrobić. Sterczał do góry jak rakieta i nie zamierzał opaść. Patrzyła na moje wielkie zarośnięte jaja. Sparaliżowało ją. 


Obudził mnie niesamowity wrzask na korytarzu. W pierwszej chwili myślałem, że to koniec świata, albo co najmniej trzecia wojna światowa. Niestety, kiedy szerzej otworzyłem oczy, uświadomiłem sobie, że to moja wychowawczyni tak się drze.
“Co jej do łba pierdolnęło?” - pomyślałem zdenerwowany, - “Przecież, do jasnej cholery, jest niedziela! Nawet dzisiaj nie da się nam wyspać?”
Nie było złudzeń, darła się na całe gardło i, najnormalniej w świecie, chciała jak najszybciej, powywalać wszystkich z łóżek. W końcu wpadła do naszego pokoju. Była jak huragan, drzwi o mało nie wyrwała z futryny. Zaspany i oszołomiony, podniosłem głowę. Oczywiście nie wstawałem, bo myślałem, że to jakaś niedorzeczna pomyłka, lub głupi żart. Poza tym byłem kompletnie nagi. Po wczorajszych słodkich igraszkach z samym sobą przecież się nie ubrałam. 
-No, co jest?! Wstawać, wstawać chłopaki! Zaraz przyjeżdża grupa z Czechosłowacji! Zapomnieliście? Będą sportowe zawody i ognisko z kiełbaskami. 
Dopiero teraz wszystko do mnie dotarło.
“Jasna cholera”, - pomyślałem, - “przecież dlatego chciałem jechać do domu’. Te zawody w ogóle mi nie pasowały. Zostałem tylko ze względu na Julkę. Przecież mówili o tym dużo wcześniej. Zaraz po śniadaniu miała być zbiórka. 
-No wstawaj, wstawaj! - krzyczała stojąc nad moim łóżkiem.
Zdążyłem jedynie zauważyć, że brat już się podniósł i zniknął w łazience. Sytuacja zrobiła się trochę niezręczna. Leżałem i kombinowałem, jak z tego wybrnąć. Po omacku zacząłem szukać piżamy, ale, jak na złość, nigdzie jej nie było. Jakby się pod ziemię zapadła. Zaczynało robić się coraz bardziej ciekawie. Gdyby wyszła choć na chwilę, mógłbym poszukać zagubionej części garderoby i nie byłoby żadnego problemu. Przecież i tak miałem zamiar już wyjść z wyrka. No ale nie, kurwa, ona stała jak brzoza nade mną i wciąż się wydzierała. 
-No wstawaj, do jasnej cholery! Czy mam ci pomóc?! 
Była przekonana, że jestem w piżamie i chcę jej zrobić na złość. Nie zamierzała zrezygnować, dopóki nie wyjdę spod kołdry. Można powiedzieć, że to był pat. 
-No wstajemy, wstajemy panie Robercie! No co jest?! Kolego, nie ma czasu. Wstawaj szybko!
Klaskała w dłonie, aby mnie bardziej zmobilizować. No kurde, żeby to było takie proste… 
-Ale psorko, kiedy ja… - zacząłem niepewnie. 
-Nie ma żadne ale. Masz w tej chwili wyjść z łóżka! Zrozumiałeś?!
No, nie mogłem jej posłuchać. 
-Psorko, ale ja, naprawdę, nie mogę. 
-Jak to nie możesz?! Nogi ci urwało?! Wstawaj chłopie, co ty masz pięć lat, że trzeba cię buziakiem budzić?! 
“No może by się i przydało, ale nie o to chodzi.” 
-Kiedy ja, naprawdę, nie mogę, psorko. 
-Mówię, wstawaj! - wrzasnęła. 
W tym samym momencie, nim zdążyłem się zorientować, z wielką pasją zerwała ze mnie kołdrę. No i po ptokach. Do głowy by mi nie przyszło, że tak się stanie. Gdybym coś podejrzewał, być może w jakiś sposób, nie wiem w jaki, bym ją przytrzymał. No cóż, nim dotarło do nas obydwojga w czym rzecz, okrycie było już daleko poza moim zasięgiem.
 Szach - mat. Powiem szczerze, że widok był nieprzeciętny. Te jej wielkie oczy z takim niedowierzaniem wpatrujące się we mnie. Zobaczyła mnie kompletnie nagiego, z wielkim grubym i sterczącym fiutem, który aż się prosił, by coś z tym zrobić. Sterczał do góry jak rakieta i nie zamierzał opaść. Patrzyła na moje wielkie zarośnięte jaja. Sparaliżowało ją. 
Po dwóch, może trzech sekundach odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju bez słowa. I co? I nic. Kiedy w kolejnych dniach wpadała do pokoju, aby nas obudzić, już nie odważyła się z żadnego z nas zerwać kołdry. Nie robiła tego nawet, jak nie chcieliśmy wstać. Brawo! Dobra nauczka. Nie wróciła do tego tematu i nie miałem z tego powodu żadnych kłopotów. Czasami tylko uśmiechałem się do siebie. Należało się jej. 
No cóż, mimo to, w tamtej chwili myślałem, że spalę się ze wstydu. Oczywiście później nie było nawet tematu. Oprócz niej i mnie nikt o tym nie wiedział. Brat był wtedy w łazience, więc niczego nie zauważył. 

środa, 22 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


48. Słodko rozmyślał o swojej pięknej Julii.

Drżał jeszcze cały przez jakiś czas i słodko rozmyślał o swojej pięknej i Julii, która gdzieś tam na niego czekała. Miał mnóstwo wyrzutów sumienia, które paliły ogniem piekielnym całą jego duszę, ale były tak przejmująco przyjemne, że zaczynał czuć się z tym dobrze.


Leżałem na wznak i patrzyłem w sufit. Wokół było ciemno. Tylko słaby blask księżyca wpadał przez okno. Wciąż nie mogłem zasnąć. Bez przerwy myślałem o niej. W pewnym momencie, w ogóle się nie zastanawiając, całkowicie odruchowo ściągnąłem dół do piżamy, a po chwili górę. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak zrobiłem. Chociaż, jak się później zastanowiłem, cel mógł być tylko jeden. 
Później, leżąc tak nago, przesuwam dłoń coraz niżej. Cały czas myślałem o niej, myślałem o jej pięknym ciele, o tych słodkich pocałunkach na moich ustach. Moje dłonie automatycznie powędrowały w kierunku sterczącego penisa. Dotknąłem go z góry samymi opuszkami palców. Dotknąłem twardego trzonu i westchnąłem głęboko. Zaraz później rozejrzałem się niepewnie po pokoju. Zupełnie tak, jakbym bał się, że brat może się obudzić.
Kiedy nic się nie działo, ostrożnie dotknąłem jeszcze raz. Z mojego gardła wydobyło się takie samo, głębokie westchnienie, jak wcześniej. Znów działa się magia. Teraz była już przy mnie, także kompletnie naga. Stała z tymi swoimi dużymi piersiami i z cipeczką, calutką porośniętą tym rudym gęstym zarostem. Był tak samo rudy jak jej włosy na głowie. Nie mogło być inaczej. Takie miałem przeświadczenie, że jak ruda była u góry, to musiała być tak samo ruda u dołu. Zdawało mi się, że widzę kędziorki między jej zgrabnymi nogami. To wszystko bardzo mnie podniecało. 
Cały świat powoli zmieniał swoje kształty i barwy. W chwilę później zdawało mi się, że siada obok mnie, wyciąga swoją drobną dłoń i patrzy na moje wielkie, pulsujące przyrodzenie. Zdawało mi się, że dotyka go, że bierze mojego tego wielkiego fiuta swoje delikatne paluszki, zaciska na nim i porusza do góry i do domu. Chociaż, tak naprawdę, nic takiego się nie działo, nie miało to już większego znaczenia. Wszystko rozgrywało się w mojej głowie, a ja byłem w świecie swojej wyobraźni. To była tylko moja własna ręka. Moja ręka, ale jakby jej. Jeszcze raz dotknąłem wrażliwej głowicy. 
-Och, Julko, Juleczko… jak mi dobrze, och… - wzdychałem cicho. 
Jeszcze później moja własna dłoń zacisnęła się na trzonie twardego kutasa. Choć tego nie chciałem, niepewnie zacząłem poruszać skórą do góry i do dołu. Zdawało mi się, że to nie ja lecz, ona sama tak rusza, tak robi mi dobrze. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Słodkie, gorące uczucie szarpnęło moim ciałem, a sperma poleciała w kierunku twarzy, przez cały brzuch i klatkę piersiową. 
Było po wszystkim. Moje młode, niedoświadczone ja nie bardzo wiedziało, co z tym fantem zrobić. Owszem robił to już tyle razy, ale nigdy nie było tego aż tak dużo i nie rozchlapało się w tak paskudny sposób po całym jego ciele. W końcu, nie mogąc dojść do żadnego konkretnego konsensusu, wytarł to w brzeg kołdry. Po pokoju rozszedł się specyficzny ten zapach.
Drżał jeszcze cały przez jakiś czas i słodko rozmyślał o swojej pięknej Julii, która gdzieś tam na niego czekała. Miał mnóstwo wyrzutów sumienia, które paliły ogniem piekielnym całą jego duszę, ale były tak przejmująco przyjemne, że zaczynał czuć się z tym dobrze. Tak, czy inaczej poczuł się dużo lepiej, niż wtedy, kiedy miałby tego nie zrobić w ogóle. 
Zawróciła mu w głowie, wciąż o niej myślał, ale przynajmniej czuł się taki rozluźniony i spokojny. Przynajmniej na jakiś czas miał spokój. Po wszystkim, odwrócił się do ściany i zaraz później zasnął kamiennym, twardym snem. 


wtorek, 21 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


47. Nie myśleć o cipce.

Jutro masz skupić się tylko na lekcjach, a nie myśleć o cipce, której nie mogłeś mieć dzisiaj! 


-No… niby tak… No, chciałem. 
-No i bardzo dobrze. Nie miej z tego powodu wyrzutów sumienia. 
-Ale… 
-Nie udało się? Hmmm… zdarza się. Nie przejmuj się tym. Następnym razem pójdzie dużo lepiej. 
-Tak myślisz?
-Tak. Teraz postaraj się rozładować swoje napięcie. 
-Po co?
-Po to żeby poczuć się lepiej. Zresztą nie udawaj takiego świętoszka. Nie jesteś nim. Wiem, że to już robiłeś, robisz i będziesz nadal robił. 
-No ale… 
-Daj spokój. Po co się tak zadręczasz? Przecież nie zmienisz swojej natury. Zobaczysz, że poczujesz się lepiej. Diabeł, Szatan pokuta… i spowiedź… wszystko pięknie, młody… tylko, że… nijak to się ma do rzeczywistości. Rozumiesz, nijak. Dlatego wal konia ile masz sił w ręku i nie myśl o żadnym grzechu. O tym będziesz myślał, jak będziesz miał siedemdziesiąt lat, chłopie! Powinieneś dbać o swoje zdrowie, zarówno to psychiczne jak i fizyczne. 
-Nie rozumiem. W jaki sposób odnosi się to do mojego zdrowia? 
-Nie wiesz? Jutro masz być wypoczęty i rozluźniony! Masz dwie klasówki. Chcesz napisać je dobrze, tak? 
-Tak.
-Jutro masz skupić się tylko na lekcjach, a nie myśleć o cipce, której nie mogłeś mieć dzisiaj! Jeżeli dzisiaj się nie rozluźnisz, wątpię żebyś napisał te sprawdziany dobrze. Posłuchaj mnie jeszcze raz. Sposób, w jaki się zachowujesz jest irracjonalny i głupi. Jutro twoja pamięć ma działać sprawnie. 
-No dobrze. 
-W takim razie, cieszę się bardzo. To świetnie.
-Ale, tak nie można. Muszę z tym walczyć. To jest grzech.
Rozmowa z moim młodym ja była coraz trudniejsza do prowadzenia. Kiedy już wydawało mi się, że nie zdołam go przekonać, on zaczynał od początku. 
-No tak, Robert, a tak swoją drogą, powiedz, czy, jeżeli by dziś do czegoś dzisiaj doszło… wiesz o co mi chodzi… czy to nie byłby grzech?
Młody przez chwilę się zastanawiał
-No… 
-Nooo… nie krępuj się. Powiedz. 
-W zasadzie, to by był… 
-Jak myślisz, mniejszy, czy większy od zwolenia sobie konia? 
-Och, dlaczego taki jesteś?
-Posłuchaj, jesteś zbyt spięty, nie możesz tak żyć. Daj upust swoim emocjom. Jak to mówią, spuścić ciśnienie, bo strzelą ci zawory.
Młodsza część mojej osobowości powoli zaczęła się już przyzwyczajać do starszego ja i stopniowo uznawała je za część siebie. Chociaż nie wiem jak to się stało, większość moich wspomnień z teraźniejszości była dla niej niedostępna. Wbrew moim obawom, mój sobowtór, nie wiedział skąd przybyłem. Ja sam, jeszcze nie próbowałem mu tego tłumaczyć. Cały czas słyszał moje myśli tak, jak jakby były jego własne, ale nie miał dostępu do moich indywidualnych wspomnień, do całego zapisu pamięci faceta po pięćdziesiątce. 
W drugą stronę było dużo łatwiej i prościej. Przynajmniej dla mnie - przewodnika. Jego życie było moim życiem. Znałem je od podszewki, z najdrobniejszymi szczegółami. Znałem jego charakter i sposób podejścia do różnych rzeczy. Oczywiście było też coś, nad czym nie miałem kontroli. Nie znałem wszystkich jego najskrytszych myśli, które tworzyły się teraz na bieżąco. Wbrew moim oczekiwaniom, byliśmy jednak inni. Mimo, że byliśmy jedną osobą, mieliśmy też całkowicie odrębne sfery. 


poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".,


46. To nie diabeł.

To nie diabeł, a tylko twój kutas. To hormony w twoim ciele buzują. One nie pochodzą od diabła. 


Kiedy przyszedł brat, było już bardzo późno. Zdaje się, że minęła północ. Pod tym wszystkim, co się stało, nie mogłem spać. Byłem kompletnie wybity z rytmu i roztrzęsiony. Nie umiałem sobie poradzić z zaistniałymi wydarzeniami. Udawałem, że śpię, a tak naprawdę, przewracam się z boku na bok, szamocząc się z tym wszystkim. Cały czas myślałem o konsekwencjach tego, co zaszło. 
Nie zmieniało też faktu, że moja głowa wypełniona była obrazami i myślami o niej. To był jakiś totalny szok. Co ja miałem teraz zrobić? Moja piękna Julia, ten słodki cukiereczek, to moje objawienie, od którego mnie tak gwałtownie odizolowano. Jak oni mogli się tak zachować? Przecież to nieludzkie. Moje serce należało już do niej, do tej rudowłosej dziewczyny. Moje serce i wszystko pozostałe. Tak bardzo jej pragnąłem. Nie mogłem sobie poradzić z własnym pożądaniem. 
 Mimo, że powinienem już dawno spać, mój kutas sterczał jak głupi i pulsował… potrzebował zaspokojenia, totalnego zaspokojenia. Właściwie nie do końca potrafiłem ocenić, co się ze mną działo. To była jakaś burza wewnątrz mojego ciała i umysłu. Targały mną emocje, z jednej strony purytańskie zakazy wyniesione z lekcji religii i kościoła, a z drugiej młodzieńcze gorące pragnienia, które można było zaspokoić tylko w jeden sposób. Temu młodemu chłopakowi nie było łatwo nad tym wszystkim zapanować. Zbyt dużo rzeczy działo się na raz. No cóż, zdaję sobie sprawę, że nawet dzisiaj miałbym z tym nia lada kłopot. 
Miałem wrażenie, że za chwilę wybuchnę. Musiałem coś z tym zrobić, żeby nie zwariować. Znałem na to pewne lekarstwo, ale obawiałem się, że jeśli to zrobię to strasznie zgrzeszę. Ksiądz, z którym ostatnio rozmawiałem, wyraźnie mówił, że nie można tak robić, że nie można tak zabawiać się ze sobą. Z każdego takiego zdarzenia kazał mi się dokładnie spowiadać, a ja tak bardzo się tego wstydziłem. 
Sam nie wiem, ile jeszcze bym się jeszcze tak męczył, gdyby nie moje starsze ja. W tym właśnie momencie wkroczyło ono do akcji i odezwało się do mnie stanowczym głosem: 
-Hej, hej! Halo, tu ziemia! Posłuchaj mnie uważnie. W twoim wieku onanizm to normalna sprawa. To ludzka rzecz, nie ma w tym nic złego. Musisz jakoś zaspokajać swój popęd seksualny. Najlepiej by było, gdybyś zrobił to z nią, ale, jak na razie nie jest to możliwe. To tylko takie małe zastępstwo. Na pewno nie pójdziesz za to do piekła. Spokojnie, nic się nie stanie.
-Och, popęd?! Co ty mówisz?! Przecież przecież to takie zboczone, fe… Jak w ogóle można wypowiadać takie słowa? Och, jestem taki grzeszny, muszę się pomodlić. To szatan mnie kusi. Będę musiał się z tych myśli wyspowiadać. 
-Kurwa mać! Posłuchaj mnie człowieku, to nie diabeł, a tylko twój kutas. To hormony w twoim ciele buzują. One nie pochodzą od diabła. Obdarował cię nimi sam Bóg. Sperma wycieka ci uszami. Nie możesz tego tak zostawić.
-Nie, nie, nie… nie chcę tego słuchać! To jest takie zboczone.
-Nic na to nie poradzisz. Tylko popatrz na siebie. Twoje ciało ma swoje potrzeby. Można zaspokajać je na różne sposoby. Jeżeli czegoś z tym nie zrobisz… zresztą, co ja będę się wysilał… zobaczysz, to i tak cię pokona.
 Młodsza część tej podwójnej osobowości wydawała się być bardzo wzburzona.
-Nie przekonasz mnie. Takie rzeczy powinno robić się tylko z dziewczyną i tylko po ślubie.
 -Hahaha… kto ci naopowiadał takich bzdur, człowieku?! Daj spokój, masz dopiero dziewiętnaście lat. Czego ty od siebie wymagasz?! Chcesz iść do seminarium, czy co?
-No, nie.
-No. Ja też tak myślę. Znam cię lepiej, niż ci się wydaje. Używaj życia, póki jest na to czas. Pamiętaj, że wcale nie masz go aż tak wiele, jak by mogło ci się wydawać. Przecież twoja młodość nie będzie trwała wiecznie. Myślisz, że jest inaczej? Żyj. Wszystko, co masz wykorzystaj na maksa, ale rób to w mądry, zrównoważony sposób. 
-Och, ale… 
-Kurwa, przecież chciałeś, by do czegoś doszło, prawda?!




niedziela, 19 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


45. Wychowawczyni zwana też Szczotą.

Tak więc drzwi się otworzyły i stanęła w nich nasza wychowawczyni, zwana też Szczotą. Chyba ze względu na jej ostry charakter. Nic dodać, nic ująć. Jej wzrok mówił wszystko. W zasadzie nie musiała się już odzywać. Sparaliżował mnie strach. 


Wiedziałem, że jest sobota i, najprawdopodobniej, wychowawczyni nie będzie na dyżurze. Zwykle tak bywało, kiedy zbyt mało wychowanków zostało w internacie. Pewności jednak mieć nie mogłem. 
Drzwi do pokoju, o którym myślałem, były zamknięte. To był kolejny dobry omen. Los zdawał się nam sprzyjać. “Oby tak dalej”, - pomyślałem. Jeszcze raz spojrzałem na nią, a ona na mnie. Spod tych dużych okularów uśmiechnęła się szczerze. To było tak, jakbyśmy kradli od życia najcudowniejsze chwile. 
Weszliśmy do pokoju. Cały drżałem z wrażenia. Musiałem być nim a  on mną. Nie dało się inaczej. To było jednak nasze wspólne doświadczenie rzeczywistości, niezależnie od tego, czym ona była dla każdego z nas z osobna. 
Byłem bardzo poruszony. Teraz moja świadomość, moja młoda wyobraźnia rysowała kilka scenariuszy, które w dużej mierze zależały od tego, jak zachowa się moja wybranka. 
“Wybranka? Dziewczyna. O tak… dziewczyna. Przecież ona już jest moją dziewczyną, więc mogę chcieć dużo więcej. Och, jakie życie jest cudowne!” - myślałem. 
Stała w drzwiach z opuszczonymi dłońmi i patrzyła na mnie. Kiedy je zamykałem miałem poczucie, że robię coś bardzo niestosownego. Nie wolno było się zamykać na klucz w pokojach. Wiedziałem też jednak, że muszę to zrobić, że nie ma innego wyjścia. 
Stała w przedpokoju i nie wiedziałem, czy mam się na nią się rzucić, zacząć całować, czy rozebrać i zabrać od razu się do seksu. Seks. No właśnie. Seks filmach, które widziałem wtedy ukradkiem. To nie były pornusy takie, jak to są teraz w necie. To były jakieś tam zwykłe erotyki, nadawane w telewizji po północy, tak aby dzieci nie mogły ich widzieć. W tych wszystkich filmach było to takie proste, a jednocześnie gwałtowne, czasami zbyt techniczne jak dla mnie.
“No tak, ale teraz z tą istotą, niemal boską, jak ja mam to zrobić?” - myślałem. 
Niepewność mieszała się z podnieceniem, wręcz z ogromnym pożądaniem. 
-Napijesz się herbaty, może? - spytałem tak, jakby to było najważniejsze. 
To wszystko miało jednak swoje znaczenie. Dawało mi czas na zastanowienie się i na ochłonięcie trochę, na reakcję. 
Pokiwała głową. 
-Siadaj, - powiedziałem, - rozgość się. Luksusów tu nie ma, ale…  
Uśmiechnęła się i usiadła na łóżku, na moim łóżku. W pokoju nikogo nie było. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało. Kolejne boskie zrządzenie? Kolega pojechał do domu na sam wieczór, a brat gdzieś się wybrał. Nie miałem pojęcia gdzie. Pewnie do kumpli. Czasami mu się zdarzyło, że siedział w pokoju u nich prawie do rana. Kiedy nikt im nie przeszkadzał grali w karty, albo w szachy. 
Swoją drogą, słyszałem jakieś odgłosy jakieś dwa pokoje dalej. Być może tam siedzieli. Czasami grali w pokera. Na zapałki oczywiście, bo kasy i tak nie było. Jednak i to było surowo zabronione, bo ponoć wyrabiało nawyk hazardu. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że i tak grali. 
Więc była tutaj, aż trudno było w to uwierzyć. Ja, taki przeciętniak i ona, ta piękna, rudowłosa dziewczyna, w tych wielkich okularach. 
Zrobiłem herbatę z cytryną. Postawiłem szklankę na stoliku obok niej, a później usiadłem po przeciwnej stronie. Nie wiem dlaczego akurat tak siedzieliśmy. Piliśmy powoli i patrzyliśmy na siebie. W powietrzu iskrzyło od naszych pragnień i marzeń. 
W pewnym momencie usłyszałem głośne kroki na korytarzu, a zaraz później walenie do drzwi. Zareagowałem tak jak wymagał ode mnie regulamin. W jednej chwili podniosłem się i przekręciłem kluczyk w drugą stronę. To był mój błąd. Zresztą, nie mam pojęcia, co by się stało gdybym postąpił inaczej, jak to wszystko by się rozegrało. 
Tak więc drzwi się otworzyły i stanęła w nich nasza wychowawczyni, zwana też Szczotą. Chyba ze względu na jej ostry charakter. Nic dodać nic ująć. Jej wzrok mówił wszystko. W zasadzie nie musiała się już odzywać. Sparaliżował mnie strach. 
-A ty pana, co tutaj robisz?! - odezwała się stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. - Natychmiast marsz na żeński! 
A do mnie odezwała się: 
-Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?! 
-Psorko, ale ja…  
-Żadne ale…  wiesz przecież, że nie można sprowadzać gości o tej godzinie. 
Spuściłem głowę. 
-Zdajesz sobie sprawę, że muszę o tym wszystkim powiedzieć kierownikowi internetu. 
-Ale psorko… proszę…  
-No dobrze, - uspokoiła się trochę, - Na razie idziesz mołda do siebie, a jeśli chodzi o ciebie, to zastanowię się co zrobić. 
W ten sposób dobiegł końca nasz romantyczny wieczór we dwoje. 

Ostatnie wakacje.

150. Widzę, że ci stoi jak rakieta. Upłynęła może minuta i jakby od niechcenia spojrzała nieco niżej. Bez skrępowania, wstydu czy zażenowani...