wtorek, 21 listopada 2017

W PGR-erze.


47. Szczyty duchowego podniecenia.

O godzinie osiemnastej byliśmy umówieni w Narodowym Teatrze Opery i Baletu. Jest to chyba najbardziej rozpoznawalny budynek w Odessie. NIemniej, dla mnie wtedy była to kompletna nowość. Czułem się tak, jakbym wyjechał na sam koniec świata. Już wtedy chyba złapałem bakcyla turystyki.
Gmach zachwycił mnie swoim przepychem, wielkością i wystrojem. Nie kojarzę stylu, w jakim został zbudowany, natomiast pamiętam, że podobny był do w większości budynków w tej części tej części starówki. Pamiętam te jasne ściany z licznymi rzeźbieniami, przepiękne, wysokie schody wejściowe.
Oczywiście już pół godziny wcześniej byliśmy pod drzwiami. Pierwszy raz w życiu byłem w jakimkolwiek teatrze, a tutaj od razu coś takiego. Łał! Wszystko mnie zachwycało, zapierało dech w piersiach.
W środku było jeszcze wspanialej.
-Co to? - spytałem.
-Szatnia z portierem, - odpowiedziała moja towarzyszka podróży.
-Co ten facet od nas chce?
-Zabiera wierzchnie okrycia.
-Kurczę! Ja nic nie mam.
-No to mu nie dasz, - roześmiała się.
W środku było jak w kościele, tyle, że bardziej kolorowo. Wysokie przestronne kopulaste pomieszczenie z kilkoma rzędami balkonów. Sporo ludzi, przyciszony gwar.  Wystrój w odcieniu czerwieni. Wszystko takie było: fotele, dywany na podłogach, obicia ścian. Dało się wyczuć ten specyficzny nastrój.
Moja głowa chodziła na prawo i lewo. Każdą chwilę przeżywałem na swój indywidualny sposób. Teraz już niczego nie żałowałem.
Na początku chcieli nas posadzić w jednym z pierwszych rzędów, ale Hania pociągnęła mnie za rękę.
-Chodź.
-Gdzie?
-Tam, - powiedziała, wskazując ostatni rząd.
Pod jednym z balkonów były puste  miejsca.
-Co robisz, przecież stamtąd nic będzie widać?! - opierałem się.
-No chodź, nie będziesz żałował, - powiedziała cicho.
No i usiedliśmy. Mimo odległości scena była dobrze widoczna. Dodatkowo było tu luźniej. Widocznie ktoś z widzów nie dotarł na spektakl.
Występ także mnie zachwycił. Panowie w smokingach, panie w długich białych sukniach… obserwowałem wszystko z otwartymi ustami. To była jakaś opera. Nic nie rozumiałem, ale śpiew niósł się w taki sposób, że aż płakać się chciało. Było po prostu cudownie.
Więc zacznijmy jeszcze raz, od początku. Usiadłem na samym końcu, obok mojej koleżanki. Zgasły światła. Przez chwilę nic się nie działo. Później scena zalała się punktowymi reflektorami. Pojawili się aktorzy, czy też śpiewacy. Rozpoczęła się pierwsza aria.
W pewnym momencie Hania wzięła z mojej ręki lekką bluzę, którą zabrałem ze sobą i rzuciła na moje kolana. Spojrzałem na nią zaskoczony. W pierwszym momencie nie miałem pojęcia, co zamierza. Ona tymczasem uśmiechnęła się słodko, dając mi do zrozumienia, że za chwilę się zacznie. Nie wiedziałem do końca, o co jej chodzi, ale nic nie zrobiłem. Po prostu czekałem.
Po chwili poczułem jej dłoń na swoim brzuchu. Zaczęło robić mi się gorąco. Delikatnie pociągnęła podkoszulek do góry, uwalniając go z moich spodni.
Byłem nieco zmieszany. Z jednej strony chciałem patrzeć i słuchać tego co działo się na scenie, a z drugiej... no właśnie. Tutaj szykowało się coś o wiele bardziej interesującego. Zastanawiałem się, czy pozwolić jej na dalszą zabawę, czy odepchnąć jej rękę.
Nie zrobiłem jednak nic.
Na początku ta zabawa była stosunkowo niewinna. Jej palce, a właściwie sam kciuk, wylądował w środku mojego, bardzo wrażliwego pępka. Zaczął poruszać się do góry i do dołu, a później zataczać kółeczka. To było bardzo przyjemne, szczególnie, że znajdowaliśmy się w operze, w tym wspaniałym budynku, w tak przepięknym wnętrzu. Dodatkowo, na scenie śpiewana była aria operowa. Wszystko to wymagało moje podniecenie, przenosiło mnie na jakieś dziwne szczyty duchowego podniecenia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...