poniedziałek, 28 lutego 2022

Teresa.

10. Na jej pośladkach. 


Mój penis rozgniatał się na jej pośladkach. Musiała to czuć przez cienką sukienkę. W  żaden jednak sposób nie dawała tego po sobie poznać. Ganialiśmy tak po tych krzakach, po piachu, łapiąc się nawzajem i puszczając. W końcu padliśmy wykończeni i gapiąc się w chmury, żuliśmy słomki polnej trawy. 


 Trudno powiedzieć co ona o tym wtedy o mnie myślała. Wydaje mi się, że moja obecność jej jakoś nie przeszkadzała, ale czy była mną zainteresowana? Jakoś specjalnie tego nie okazywała. Uśmiechała się, pozwalała być blisko. Bliżej niż pozwoliłaby mi na to każda inna dziewczyna w jej wieku. Nie widziała, a może nie chciała widzieć moich prawdziwych zamiarów. Tylko ja cały czas kombinowałem jaki ruch wykonać w następnej kolejności, w którym momencie zbliżyć się do niej jeszcze bardziej. Czy jest coś, co mogę bardziej zrobić? No właśnie sam jeszcze nie wiedziałem co. Sam jeszcze byłem szczeniakiem, który tak niewiele rozumie i bardzo słabo orientuje się w tym świecie. 

Kolejna okazja, aby się do niej jeszcze bardziej zbliżyć, nadarzyła się jeszcze tego samego dnia, dosłownie kilka minut później. Chciałem zaznaczyć, że działo się to samo. Można powiedzieć absolutnie bez mojej ingerencji i czy jakiejś inicjatywy. Z czego byłem niesłychanie zadowolony. 

Jak już wspomniałem, ich dom znajdował się na samym końcu wsi. Był ostatni. Dalej rozciągały się tylko piaszczyste wydmy rzadko porośnięte rachitycznymi sosnami i brzozami. Nie mam pojęcia, jak się tam znaleźliśmy. Jakoś tak samo wyszło podczas tej beznadziejnej zabawy. 

Cały czas biegałem za nią, udając, że aż tak bardzo mnie nie interesuje. Ona zdaje się, udawała, że poza zabawą nie ma w tym nic podejrzanego. Sama prowokowała i zaczepiała. W pewnym momencie kiedy byliśmy dalej i kompletnie sami jak gdyby nigdy nic powiedziała do mnie: 

-Poczekaj, muszę się wysikać.

Zapytacie dlaczego? Napiszę, że stało się to tak normalnie. Co nie zmienia faktu, że zatkało mnie. Chyba się nie zastawiała nad znaczeniem tych słów i że właśnie wypowiada je do co dorastającego już chłopaka. Jako że tam nie było toalety, a wychodek za stodołą śmierdział na kilometr, skierowała się za najbliższe krzaki. Nawet nie starała się odejść specjalnie daleko ode mnie. Czy u nich to się tak właśnie robiło?  Może. Sam nie wiem. 

Widziała, że patrzę a ta sosna, za którą się skryła była zbyt rzadka, żeby ukryć to, co tam robiła. Moje serce zaczęło bardzo walić jak opętane. Traciłem oddech, a ona normalnie podciągnęła tą swoją zwiewaną sukienkę do góry nad pośladki tak, żeby jej nie zmoczyć, kucnęła i zaczęła sikać. Znajdowałem się jakieś dziesięć piętnaście metrów dalej i wszystko dokładnie widziałem. Tyle ile można zobaczyć z tej odległości, ale dla mnie to był szok. 

“Och Boże!” - pomyślałem, - “Nie wytrzymam”. Tylko nie wiem, co miałoby się w takim przypadku stać. Gdybym miał nie wytrzymać. Widziałem jej cipeczkę ledwie pokrytą jasnym delikatnym meszkiem. Gapiłem się, jak z tej wąskiej szparki leci złota ciecz. To było ponda moje siły i kosztowało mnie mnóstwo energii. Widziałem jak sika i kręciło mi się w głowie. Ona zdawała się o niczym nie wiedzieć. Jak niewinna uczennica, naiwna i łatwowierna po wszystkim po prostu podniosła się, pozwalając sukience opaść podeszła do mnie, szturchnęła i uśmiechając się, zawołała: 

-Berek!  

Zaczęła uciekać jak szalona, a ja zacząłem ją ścigać. Dopadłem ja za najbliższymi krzakami, chwyciłem w pół tak jak jeszcze niedawno jej młodszą siostrę i zakręciłem wokół własnej osi. Boże, jaką sprawiało mi to radość! 

-Mam cię, kurczę mam cię! - wołałem niemal w niebiosa. 

Śmiała się razem ze mną. Niebo zdawało się nam kłaniać.

-Puść mnie, no puść mnie wreszcie! Brakuje mi powietrza! - odpowiadała. 

Mój penis rozgniatał się na jej pośladkach. Musiała to czuć przez cienką sukienkę. W  żaden jednak sposób nie dawała tego po sobie poznać. Ganialiśmy tak po tych krzakach, po piachu, łapiąc się nawzajem i puszczając. W końcu padliśmy wykończeni i gapiąc się w chmury, żuliśmy słomki polnej trawy. 




niedziela, 27 lutego 2022

Teresa.

9. Oszalałem na jej punkcie.


Biegałem za nią, bawiąc się w berka, udając, że ją łapię chwyciłem w pół w wąskiej talii, czując każdy centymetr jej miękkiego brzucha. Przyciskałem do siebie, nie zważając na spojrzenia dzieciaków. Zresztą one i tak nic nie rozumiały. Kiedy tylko miałem okazję, kiedy tylko byłem dostatecznie blisko, zapuszczałem żurawia w jej dekolt, chłonąc sobą jędrne małe sterczące cycuszki, płaski brzuszek i biały meszek porastający wzgórek między udami. Oszalałem na jej punkcie, chociaż wtedy i tak nie umiałem tego nazwać. Wszystko się we mnie kotłowało.


-No to po co przyszedłeś? - rzuciła jeszcze.  

Zrobiłem poważną minę i przykląkłem na jednym kolanie, aby mieć twarz na jej wysokości. 

-No wiesz, chciałem zobaczyć, bo to tak fajnie u was jest. Fajnie się tak bawicie. Chciałem pobawić się razem z wami. No właśnie, co robicie? - udawałem. 

Byłem święcie przekonany, że to tak fajnie mi wychodzi, ale i tak byłem spięty. Coś we mnie wołało: dajcie mi wreszcie zobaczyć Teresę. Chcę ją zobaczyć, ale przecież nie mogłem tego zrobić. No bo i jak. Teresa rzeczywiście tam była.

Nie podszedłem do niej od razu. Chwilę kręciłem się wokół budynku, udając, że jestem zainteresowany tym, w co się bawią oraz kto z kim. Tak naprawdę przyglądałem się Teresce, która tarzała się z braćmi po murawie, nie zważając na to, że cała jej sukienka robi się zielona. 

W pewnym momencie jej matka poprosiła ją o coś. Chciała, żeby w czymś jej pomogła. Na kilka minut zniknęła mi z oczu. W końcu wyszła z domu w tej samej z jednej lekkiej prawie że przezroczystej sukieneczce. Oczywiście brudnej i mokrej, ale to akurat jej nie przeszkadzało. Ciemne jak węgle oczy uśmiechnęły się do mnie, a ja odpowiedziałem najcieplejszym uśmiechem, jaki udało mi się wywołać na swojej twarzy. 

-Cześć, - powiedziała, a policzkach pojawiły się śliczny rozbrajające dołeczki. 

 Moje nogi zrobiły się miękkie. Ona nic nie pojmowała. Dla niej świat wyglądał zupełnie inaczej. Wszystko widziała  prosto nieskomplikowanie. Żyła w innym świecie. Widziałem to w jej zachowaniu, jej ruchach, gestach. Tak jakby była z innej planety. Wtedy właśnie pojawiły się u niej pewne oznaki dojrzewania. Pewna namiastka erotyzmu, ale było to bardzo niewinne, nieuświadomione. W jej otoczeniu nie było nikogo, kto byłby w stanie jej cokolwiek w tej dziedzinie wytłumaczyć. Oni wszyscy w pewnym sensie tacy byli. Żyli jak dzikie zwierzątka. Dbali o byt, rozmnażali się, działając instynktownie. Tak to widziałem. Chociaż czy ja wtedy żyłem normalnie. Co to w ogóle jest normalność?

Rzeczywiście u mnie nie było jakoś specjalnie inaczej. Mimo to ja byłem, na tamte, czasy światowcem. Wychowany w Domu Dziecka liznąłem nieco poprawnych zasad wychowania. Widziałem kolorową telewizję i nauczyłem się korzystać z łazienki, w której była ciepła bieżąca woda. Umiałem nakrywać do stołu i ładnie się wysławiać. 

Zacząłem się z nimi bawić. Udawałem raczej, że bawię się z nimi wszystkimi, że ta zabawa mnie jakoś szczególnie interesuje. Tymczasem interesowała mnie tylko i wyłącznie Teresa. Wszystko inne było tylko kamuflażem mającym ukryć moje prawdziwe zamiary. Tak bardzo niewinne, a jednocześnie tak bardzo wyuzdane i przesiąknięte moimi dojrzewającymi już wyobrażeniami o dorosłym seksie. Nie umiałem się inaczej zachować. To był jedyny sposób, aby być blisko niej, by dotrzeć jak najbliżej jej gorącego podniecającego zdrowego ciała.

 Biegałem za nią, bawiąc się w berka, udając, że ją łapię chwyciłem w pół w wąskiej talii, czując każdy centymetr jej miękkiego brzucha. Przyciskałem do siebie, nie zważając na spojrzenia dzieciaków. Zresztą one i tak nic nie rozumiały. Kiedy tylko miałem okazję, kiedy tylko byłem dostatecznie blisko, zapuszczałem żurawia w jej dekolt, chłonąc sobą jędrne małe sterczące cycuszki, płaski brzuszek i biały meszek porastający wzgórek między udami. Oszalałem na jej punkcie, chociaż wtedy i tak nie umiałem tego nazwać. Wszystko się we mnie kotłowało. 






sobota, 26 lutego 2022

Teresa.

8. Przyszedłem na randkę.


Mógłbym powiedzieć wprost, że rzeczywiście przyszedłem na randkę, bo chyba to tak wyglądało, ale nie mogło mi to przejść przez gardło. Mógłbym powiedzieć, że przyszedłem tylko i wyłącznie do jej siostry nie ale ja czułem się wtedy dorosły. Przynajmniej na tyle, żeby umieć lawirować i kłamać jak mi się wydawało w celu osiągnięcia własnych korzyści. Na swój ograniczony sposób oczywiście.


Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak rozwiązać ten problem. Było tego za dużo jak na moją młodą głowę. Czułem to raczej instynktownie. Szedłem jak ślepiec po omacku, mając nadzieję, że uda mi się trafić na właściwą ścieżkę. Problemy rozwiązywałem metodą prób i błędów. Nie mogłem zaimponować dziewczynie wyglądem i prezencją. Wysoki chudzielec z zapadniętą klatką piersiową i twarzą pełną pryszczy raczej się do tego nie nadawał. Musiałbym wykazać się czymś więcej. Mogłem na przykład zaprosić dziewczynę na lody, ale musiałbym mieć jeszcze jakieś pieniądze. Wtedy tam nikt ich nie miał. To była malutka wieś, typowy pipidówek z jednym sklepem, w którym chleb rzucali tylko z samego rana. Próżno było szukać tutaj jakichkolwiek rozrywek, a i ja byłem typowym wiejskim chłopakiem nieznającym się specjalnie na tych sprawach. 

Razem z braćmi robiłem proce z rososzek bzu i dętki rowerowej. Później strzelaliśmy z nich do wróbli. To właśnie była nasza rozrywka. Dziewczyny to było jakieś UFO, nieziemskie zjawisko, na które reaguje się głupim śmiechem i wytykaniem palcami. Przynajmniej do tamtego momentu do tamtych wakacji. 

Wtedy wszystko się zmieniło. Oczywiście nie stało się to od razu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Raczej stopniowo, krok po kroku. Normalnie mógłbym to przeoczyć, ale po jakimś czasie zaczynałem dostrzegać wyraźne zmiany nie tylko w swoim ciele, ale także myśleniu i postrzeganiu świata. W pewnym momencie zaczynało mi zależeć na innych rzeczach. Innych niż tylko zabawa i wygłupy. 

Czułem się dziwnie. Ich matka, pomimo że dosyć dobrze nas znała, a przynajmniej moją matkę. Teraz kiedy się tam pojawiłem, nie miała zamiaru mnie częstować przygotowanym posiłkiem. Nie miałem jej tego za złe. Zresztą do dzisiaj tak uważam. To prosta kobieta. Trudno mieć do niej pretensje. 

-Czego chcesz? Po co przyszedłeś? - zawołała radośnie jedna z młodszych dziewczynek.

Ona zawsze mnie lubiła. Nie pasowała do nich. Wszyscy mieli ciemne włosy i brązowe oczy, a ona była taką malutką blond laseczką. Była jak laleczka. Przytulanka. Do wszystkich się kleiła i radośnie opowiadała o wszystkim, co działo się danego dnia. 

-Chodź tutaj do mnie, - powiedziałem. Usiadła mi na kolanach, a ja pogłaskałem ją po małej główce, - Powiesz mi, gdzie jest Teresa? Jest tutaj gdzieś czy może gdzieś się schowała? Co? 

Dziewczynka roześmiała się radośnie.

-Nie, nie schowała się nigdzie, - powiedziała szczerze, - Bawi się z chłopakami za stodołą. 

Zeszła z moich nóg i zaszczebiotała wesoło:

-A co, przyszedłeś na randkę? Będziesz się z nią żenił?

Zmieszałem się. “Taka mała a taka cwana”, - pomyślałem. 

-Nie. A skąd ci to przyszło do głowy? - spytałem.

-Tata mówi, że jak chłopak drugi raz przychodzi do dziewczyny, to pewnie czegoś od niej chce. Nie wiem czego. Pewnie żenić się chce… 

Złapałem ją w pół i zakręciłem wokół własnej osi.

-Wiesz co, ty chyba za dużo gadasz! - zawołałem, - trzeba ci uciąć język.

Zaczęła piszczeć i śmiać się jeszcze bardziej. 

-Nie, nie. Nie ucinaj mi języka. Jak będę mówić? 

-No właśnie za dużo gadasz. 

 Mógłbym powiedzieć wprost, że rzeczywiście przyszedłem na randkę, bo chyba to tak wyglądało, ale nie mogło mi to przejść przez gardło. Mógłbym powiedzieć, że przyszedłem tylko i wyłącznie do jej siostry nie ale ja czułem się wtedy dorosły. Przynajmniej na tyle, żeby umieć lawirować i kłamać jak mi się wydawało w celu osiągnięcia własnych korzyści. Na swój ograniczony sposób oczywiście.




piątek, 25 lutego 2022

Teresa.

7. Ciągle sterczący ptak.


Przyszedłem tutaj, bo coś mnie do niej ciągnęło. Ta, oczywiście podniecenie i mój ciągle sterczący ptak. Powiem szczerze, nie mogłem spać, myśląc o niej i wyobrażając ją sobie, jak wchodzi, po tej drabinie. Wyobrażałem sobie, że stoję kilka szczebli niżej, ochoczo zadzieram głowę, niby chcąc jej w czymś pomóc, a tymczasem ostentacyjnie gapię się pod jej sukienkę, nie mając przy tym żadnych wyrzutów sumienia. 

Nie pamiętam, jak szybko ponownie się u nich pojawiłem. Zresztą nie wiem, czy w tej chwili to ma jakieś znaczenie. Może to był tydzień, może trzy dni. Coś koło tego. Muszę przyznać, że trochę dziwne było to miejsce. Oczywiście byłem jeszcze dzieciakiem, czternastoletnim chłopakiem, niewiele wiedziałem o świecie i sam mieszkałem w niewiele lepszych warunkach, jednak to miejsce miało sobie coś, co wzbudzało we mnie szczególne uczucia. Niekoniecznie dobre. Dlaczego więc pojawiłem się tam podobnie? Odpowiedź jest prosta — ona. Ona była tym kimś. Od ostatniego naszego spotkania nie mogłem przestać o niej myśleć. 

To była mała chatka, zaledwie dwie izby. Jedno pomieszczenie miało służyć za kuchnię, drugie stanowiło coś w rodzaju pokoju. Pięcioro dzieci musiało się tutaj pomieścić razem z rodzicami. Spali po dwoje w jednym łóżku. Kaflowa kuchnia ledwie trzymała się kupy. Przez popękane fajerki ciągle sączył się dym, który gryzł w oczy. 

Ich matka była niewykształconą kobietą, mówiącą gwarą. Można powiedzieć taka typowa kura domowa. Kiedy się u nich drugi raz zjawiłem, smażyła placki. Jeszcze teraz na moje twarzy pojawia się uśmiech. Skąd ja to znałem? U mnie w domu placki królowały na stole. Nie ma się co dziwić, to było najłatwiejsze i chyba najszybsze danie do przygotowania przez zapracowane matki. Dzieciaki wyrywając sobie gorące jedzenie, biegały tam i z powrotem. Drzwi były na oścież otwarte. Inaczej by się pozabijały. Zresztą i tak prawie się nie domykały. Przy każdym ruchu skrzypiały, jakby za chwilę miały odpaść. 

To był istny bazar. Dziewczynki i chłopcy różnego wzrostu, koloru oczu i włosów jakby pochodziły od różnych rodziców, wyrywały sobie kolejne porcje ciepłego dania, kłócąc się przy tym na niemiłosiernie. 

-Ja chcę, ja chcę! Nie bierz tego! 

-To jest moje! Mówiłem ci, że to jest moje! - kłóciły się między sobą.

 Dom wciśnięty między drzewa a zarośla był prawie niewidoczny z pobliskiej piaszczystej drogi, która wychodząc poza miejscowość, ginęła gdzieś w lesie. To właśnie tutaj moja matka  pojawiła się tamtego dnia. Chodziło o bliskość lasu. Poza tym tutaj nowobogaccy z Warszawy nie nie zniszczyli jeszcze jagodnika, zbierając na grzebień. 

 Samo miejsce jako takie nie wzbudzało mojej niechęci. To nie było to. Trudno określić. Przy odrobinie wyobraźni można było się to nawet nieźle bawić. Po drugiej stronie podwórka stała stara, zapomniana chyba stodoła. Gospodarz nie uprawiał już pola od jakiegoś czasu. Przyklejony do niej  chlewik zdawał się chować za jej plecami. Próżno było szukać w nim prosiaków.

 Przyszedłem tutaj, bo coś mnie do niej ciągnęło. Ta, oczywiście podniecenie i mój ciągle sterczący ptak. Powiem szczerze, nie mogłem spać, myśląc o niej i wyobrażając ją sobie, jak wchodzi, po tej drabinie. Wyobrażałem sobie, że stoję kilka szczebli niżej, ochoczo zadzieram głowę, niby chcąc jej w czymś pomóc, a tymczasem ostentacyjnie gapię się pod jej sukienkę, nie mając przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Czy to było moralne? Czy można było mnie osądzać za takie myśli? Wtedy jeszcze do niczego nie doszło. Wtedy oczywiście. Dorastałem, buzowały we mnie hormony niczym spieniona woda w gejzerze. Energia seksualna domagała się natychmiastowego ujścia, a ja rozpaczliwie szukałem sposobów, aby z  tym sobie z tym poradzić. 




czwartek, 24 lutego 2022

Teresa.

6. Uciekać, czy co?


Odkładając instrument na bok, wyciągnęła rękę i skręciła tytułów, przez co jej sukienka zjechała jeszcze niżej całkowicie odsłaniając pokrytą bardzo delikatnym meszkiem cipeczkę. Znowu zamarłem. Nie wiedziałem co zrobić. Uciekać, czy co? Ona wciąż zdawała się nic nie dostrzegać. Kiedy wróciła do poprzedniej pozycji, jak gdyby nigdy nic poprawiła sukienkę, obciągając ją poza kolana.


Ułożyła palce na gryfie, a drugą ręką trąciła struny. Następnie jeszcze raz uniosła głowę, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, pokazując te cudowne dołeczki w swoich policzkach. 

-Nienastrojona, - powiedziała nieśmiało, - Nie za bardzo umiem jak to zrobić, ale może się uda. 

Po chwili usłyszałem ładną melodię. Nie wiem, co to było. Z niczym mi się nie kojarzyło, ale było przyjemne dla ucha. Patrzyłem na nią jak w obrazek święty, a ona była obojętna, zdawała się tego w ogóle nie dostrzegać. 

-Tata mnie nauczył, - powiedziała po jakimś czasie, tak jakbym zadał pytanie o to, - Wtedy jeszcze nie pił tyle, co teraz. Grał w zespole na weselach. Sławny był. Byłam mała, ale pamiętam. 

-Aha, - mruknąłem. Nie zapytałem o nic więcej. Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Po krótkiej przerwie zagrała jeszcze raz. Teraz ładniej i dłużej. W końcu przestała i spojrzała na mnie uważnie. 

-Chcesz się nauczyć? - zwróciła się do mnie, - To nie takie trudne. Naprawdę. Wystarczy… 

Zaczęła coś pokazywać, jak układać ręce a ja się wystraszyłem. Spanikowałem. Nie wiem dalszego. 

-Nie, nie, ja nie umiem... Nie nauczę się. To za trudne dla mnie. 

Zawsze tak reagowałem kiedy czułem, że coś przerasta moje możliwości. Wycofywałem się. 

Tymczasem one jeszcze raz spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się ciepło. Zrobiło mi się miękko. Myślałem, że ją zjem. Moje serce waliło jak oszalałe, a w oczach miałem kolorowe kółeczka. 

-Ale fajnie, - westchnąłem z przejęciem. 

Widocznie ją zaskoczyłem, bo spytała:

-Co?

-Hmm… no, że umiesz grać. Podoba mi się to bardzo.

Najnormalniej w świecie chciała mi pokazać, jak się gra. Ona odbierała to zupełnie inaczej.  

-Nie. No nie. Jakbyś kiedyś chciał, to ja cię nuczę, - powiedziała. 

Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, ze ona też chce się do mnie przytulić. Tyle tylko, że teraz po tym wszystkim wydawało mi się no nadwyraz niestosowne, a mimo to tak bardzo chciałem tego doświadczyć. 

Odkładając instrument na bok, wyciągnęła rękę i skręciła tytułów, przez co jej sukienka zjechała jeszcze niżej całkowicie odsłaniając pokrytą bardzo delikatnym meszkiem cipeczkę. Znowu zamarłem. Nie wiedziałem co zrobić. Uciekać, czy co? Ona wciąż zdawała się nic nie dostrzegać. Kiedy wróciła do poprzedniej pozycji, jak gdyby nigdy nic poprawiła sukienkę, obciągając ją poza kolana. Moje serce waliło jak oszalałe. Ona była niesamowita, nieobliczalna, a jednocześnie taka delikatna.  

-No dobrze chodźmy na dół. Tu jest bardzo gorąco, - powiedziała i już po chwili na powrót byliśmy na zewnątrz. 

Nie wiem co się wtedy ze mną dalej działo. Wiem, tylko że tego dnia kiedy byliśmy już w lesie i moja matka wraz z sąsiadką zbierając jagody, oddaliły się kilkadziesiąt metrów w gąszczu jakichś krzaków, myśląc o tym niesamowitym zdarzeniu, zwaliłem sobie konia. Wydawało się, że jest to najpiękniejszy dzień w moim dotychczasowym życiu. Był gęsty las, cień szum drzew i ona w mojej wyobraźni w mojej młodej bujnej wyobraźni. Później kiedy wróciliśmy do domu, powtórzyłem tę czynność jeszcze dwa razy. Cały czas myślałem o Teresce, która stała się moją boginią. 




środa, 23 lutego 2022

Teresa.

 5. Prawie do samych pośladków.


Wzięła instrument pod pachę, przełożyła pasek przez ramię i uniosła kolano. No i stało się. Wtedy sukienka rzeczywiście zsunęła się niżej. Prawie do samych pośladków.


Byli przekonani, że zobaczą tu coś bardzo niezwykłego, może jakiegoś smoka, o ile jeszcze w coś takiego wierzyli, ale nic takiego tu nie było. Jedynie bardzo dużo starych rzeczy. Każdy przedmiot nadawałby się pewnie do muzeum. Nie wiem jak moi bracia, ale ja byłem zafascynowany. Nie wiem dlaczego. Po prostu to wszystko: światło, ta smuga słońca rzucana na Teresę, ten upał i może najbardziej to, co przed chwilą zobaczyłem. To wszystko sprawiało, że nie chciałem schodzić na dół. Szybowałem w obłokach. 

-E, tu nic nie ma, - odezwał się Paweł. 

-No, same śmieci, - dodał Piotr, - Co chciałaś nam pokazać? 

Teresa uradowana odwróciła się w ich stronę i powiedziała: 

-Mam gitarę. Prawdziwą. 

Chłopcy spojrzeli po sobie, a później z ust któregoś wyrwał się odgłos niezadowolenia: 

-Phi, tylko tyle? To my w Domu dziecka mamy aż trzy. Nowe. Wychowawca nam gra. Pokaż ją. 

Odwróciła się i poszła w najciemniejszy kąt, ostrożnie stawiając stopy, aby podłoga się nie zarwała. Zdjęła ją z dużego gwoździa i przewiesiła szeroki pasek przez ramię. Kiedy była już na tyle blisko, że można było rozpoznać sprzęt, zawiedziony Piotrek pokręcił głową. 

-E to tylko jakiś stary śmieć, - po czym wierzchem dłoni otarł pot z czoła, - Chodź Paweł, tu nie ma co oglądać. Jeszcze jedna stara chałupa. 

Po tym wszystkim obydwaj zeszli na dół. Nawet nie wiem, jak szybko to wszystko się stało, ale wkrótce zostaliśmy sami: ja i Teresa. Och, jaki ja byłem wtedy szczęśliwy! Jeszcze nie wiedziałem co mam robić. Nie miałem absolutnie żadnego pojęcia, ale samo przebywanie tak blisko niej sprawiło, że stawałem się zupełnie innym człowiekiem. Czułem się wtedy taki dorosły, taki dumny, że jestem z dziewczyną sam na sam. I jeszcze to, że widziałem to wszystko, co widziałem, powodowało taki zamęt w mojej głowie. To była prawdziwa rewolucja w moim życiu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. To był magiczny świat, magiczne miejsce. 

-Siadaj, - powiedziała tak, jakbyśmy znajdowali się w luksusowej willi i w najlepszym salonie z werandą, a nie na starym śmierdzącym strychu. 

Wskazała na jakiś kufer, który stał najbliżej. Opadłem, nie zważając, że cały się pobrudzę. Zresztą ona też nie przywiązywała do tego żadnej wagi. To nie miało znaczenia. Ot po prostu trochę kurzu. 

-Zagrać ci coś? - powiedziała, a moje usta otworzyły się szeroko, bardzo szeroko. 

-Umiesz grać na gitarze?! - spytałem jak głupek. 

-No tak. Po co miałabym mówić, że ci zagram, skoro miałabym nie umieć grać? 

-Aha,  no tak. Prawda. Och tak, tak oczywiście, - poprawiłem się. 

Czułem, że się czerwienię. Robiło mis się coraz goręcej. Trudno było mi wysiedzieć w miejscu. Nie wiem, czy tylko z samego upału. Usiadła naprzeciw mnie i delikatnie rozchyliła kolana. Ne miała nic zdrożnego na myśli, po prostu chciała ułożyć na nich gitarę. Tylko że ja nie mogłem oderwać od niej oczu. Byłem oczarowany. Miałem skrytą nadzieję, że ta cienka sukienka zjedzie jeszcze trochę niżej i że jeszcze raz ujrzę ten cudowny, zapierający dech w piersiach widok. 

Wzięła instrument pod pachę, przełożyła pasek przez ramię i uniosła kolano. No i stało się. Wtedy sukienka rzeczywiście zsunęła się niżej. Prawie do samych pośladków. Nie wiem, dalszego ona tego nie zauważyła. To było takie naturalne i niewinne. Tak jakby niczego nie chciała widzieć. Nie wiem, dalszego jej nie poprawiła. Widocznie dla niej nie stanowiło to żadnego problemu. Kto by się przejmował sukienką kiedy można się pochwalić umiejętnością gry na gitarze przed chłopakiem, prawda? 




wtorek, 22 lutego 2022

Teresa.

4. Pod kwiecistą sukienką.


Pod zwiewną lekką kwiecistą sukienką naszej koleżanki nie było nic więcej. W tej chwili czas się dla mnie kompletnie zatrzymał. “O Boże!” - pomyślałem niemal z przerażeniem i o mało nie spadłem z tej drabiny. Widziałem jej nieduże spiczaste piersi. Dopiero się kształtowały, ale ich widok przyprawiał mnie o palpitacje serca. 



Kiedy Teresa znalazła się w połowie wysokości, wszedłem na pierwszy szczebel i uniosłem głowę, aby widzieć, gdzie w ogóle idę. Szczerze mówię, wcale nie miałem nic zdrożnego na myśli. Wtedy jeszcze nie. Byłem raczej grzecznym chłopakiem. Uniosłem głowę i to, co zobaczyłem, odebrało mi dech w piersiach. 

Pod zwiewną lekką kwiecistą sukienką naszej koleżanki nie było nic więcej. W tej chwili czas się dla mnie kompletnie zatrzymał. “O Boże!” - pomyślałem niemal z przerażeniem i o mało nie spadłem z tej drabiny. Widziałem jej nieduże spiczaste piersi. Dopiero się kształtowały, ale ich widok przyprawiał mnie o palpitacje serca. 

Jako że gdzieś z góry przez okienko wpadały jasne promienie słońca i doskonale prześwitywały przez materiał sukienki i oświetlały wszystko to, co pod nim się znajdowało, bez trudu mogłem odróżnić najdrobniejsze zakamarki jej młodego, jędrne go ciała. 

Och te piersi. Dziewczyna zapowiadała się na niezłą laskę, chociaż teraz po prostu była zwykłym pączkiem. Bez trudu można było domyślić się, co wyrośnie z tych małych cycków. Brodawki były tak duże, że zajmowały prawie połowę miejsca niewielkich baloników jakby przerośniętych krost. Sutki były grube, chropowate i ciemne sprawiały, że kręciło mi się w głowie. Przez długą chwilę próbowałem uspokoić oddech.  

Dobrze, że moi bracia byli gdzieś na samym dole i kłócili się, który pierwszy ma wejść na tę przeklętą drabinę i nie widzieli tego samego co ja, bo chyba by wybuchła trzecia wojna światowa.  Ja tymczasem miałem kino porno w najlepszym wydaniu, jakie może sobie wyobrazić 14-letni chłopak. Nigdy w życiu czegoś takiego bym się nie spodziewał. 

Cycki to jeszcze nie był koniec zabawy. Aż bałem się spojrzeć w dół, przejechać wzrokiem po jej płaskim brzuchu w okolice ud. Trwało to dosyć długą chwilę, która wtedy wydawała się całą wiecznością i kiedy w końcu to zrobiłem, byłem przekonany, że za chwilę spuszczę się w spodnie albo spadnę z tej cholernej drabiny i zrobię sobie krzywdę. 

Pierwszy raz w życiu na własne oczy i w ogóle zobaczyłem w całej okazałości cipkę. Przez wiele lat ten widok nie zatarł się w mojej pamięci. To po co tam weszliśmy, nie miało już absolutnie żadnego znaczenia. Chociaż z drugiej strony miało, bo zmieniło dalszą część historii. Mojej historii. 

Na strychu panował duszny półmrok rozświetlany smugą światła padającą z małego brudnego okienka umieszczonego gdzieś ponad naszymi głowami. Ta smuga była bardzo dobrze widoczna i zapamiętałem ją do dzisiaj. W tych promieniach unosiły się kłęby kurzu poderwanego naszymi butami, z którego podłogi było tu co niemiara. 

Tu też panował totalny bajzel. Jak wszędzie zresztą, ale nie budził on mojej odrazy. Nie wiem, jakoś tak inaczej było: magicznie i czarodziejsko. Wokół stały jakieś skrzynie brudne, szare, drewniane. Niektóre miały wieka, inne były ich pozbawione. W niektórych zapewne kiedyś trzymano zboże dla gołębi albo kur. Jego resztki walały się po całym strychu. Pod powałą wisiały pęczki przeróżnych suszonych roślin, które jeszcze bardziej nasilały wrażenie zaduchu. Zapach był trudny do zniesienia. Było tu gorąco, o wiele bardziej gorąco niż na dworze. Dach był kryty betonową dachówką, która nagrzewała się niemiłosiernie. Z daleka czuć było, jak bije od niej żar. Aż strach było się dotknąć. Już po krótkiej chwili zacząłem się pocić. Zresztą tak samo jak moi bracia, którzy już zaczynali psioczyć i narzekać. Nawet ta ładna dziewczyna nie była w stanie zmienić ich nastawienia. 




poniedziałek, 21 lutego 2022

Teresa.

3. Ruszyła po drabinie do góry.


Dziewczyna ruszyła po drabinie do góry. Postanowiłem, że pójdę jako pierwszy tuż za nią. Nie wiem, czy to był instynkt, przeczucie, czy może po prostu zwykły zbieg okoliczności. Moi bracia zawsze, mimo swojego młodszego wieku pchali się wszędzie piersi, tak że trudno było z nimi wygrać. Tym razem ja byłem na początku a oni gdzieś daleko z tyłu i to była moja nagroda. Miałem niesamowitego farta, zresztą nie jednego jak się później okazało. 


Przyznam, że w takich chwilach nie byliśmy zbyt mili. Kiedy stawały się natarczywe, popychaliśmy je, szturchaliśmy i śmieliśmy się, a one i tak niczego nie rozumiały. Albo nie chciały. Byliśmy nawet złośliwi, ciągając te dwie małe dziewczynki za warkocze. Być może ta historia na tym by się skończyła, gdyby nie jeden mały drobny fakt, a właściwie jedna osoba. Jeszcze jedna osoba. 

To była dziewczyna. Trochę młodsza od nas, ale starsza od swojego rodzeństwa. Równie zaniedbana co pozostała część dzieciaków. Wyróżniał ją jednak pewien mały szczegół, chociaż to trudno w tej chwili ocenić, mianowicie była ładna, nawet bardzo ładna. Zresztą nie wiem. Najprawdopodobniej ja tak to wtedy odbierałem. Miałem przecież 14 lat. W moich żyłach już zaczynały buzować hormony. Co jakiś czas miałem mokre sny, a wyobraźnia szalała, odpowiadając mi różne sceny erotyczne. 

Dziewczynka była drobnej budowy, dość niska o czarnych splecionych w dwa warkocze włosach. Była ciemnej karnacji skóry i uśmiechając się, w jej policzkach pojawiały się śliczne dołeczki. 

Nasze matki widocznie mając jakieś wspólne interesy, o których nie mieliśmy wtedy pojęcia, przysiadły na ławce przed domem i o czymś żywo dyskutowały. Co jakiś czas unosiły głowy, aby spojrzeć na nas, czy aby za bardzo nie psocimy. W sumie chyba były bardzo zadowolone, że tak dobrze i od razu się dogadujemy. Przez to one same miały mniej do roboty i mogły zająć się plotkowaniem. W momencie kiedy zobaczyliśmy Teresę, bo tak miała na imię, pozostała część jej rodzeństwa przestała być zaraz widoczna. Nie wiem, co ona mówiła, co robiła, ale chodziliśmy za nią jak szczeniaki za suką. Byliśmy zauroczeni. Oczywiście nie jej intelektem, chociaż nie była głupia, ale nieprzeciętną kwitnącą urodą. 

Miała na sobie lekką, zwiewną, prawie przezroczystą luźną sukienkę. Była jeszcze dziewczynką, jej kształty zaczynały się dopiero rodzić, ale dla nas to był prawdziwy okaz seksu i kobiecości. 

Nie mam pojęcia, jak długo to trwało, ale w którymś momencie powiedziała, że pokaże nam coś, co znajduje się u nich na strychu. Oczywiście wszyscy bez wahania przystąpiliśmy na jej propozycję. Jak we wszystkich domach na wsi, a przynajmniej tych, które znałem, na strych trzeba było wejść po pionowej drabinie. Teresa powiedziała, że pójdzie jako pierwsza, bo my nie wiemy jak się tam poruszać i możemy sobie zrobić krzywdę. 

Później zdałem sobie sprawę, że jej słowa były rzeczywistą przestrogą, a nie tylko czym gadaniem podekscytowanej nastolatki. Deski podłogi strychu były jednocześnie sufitem w domu i były tak słabe, że w niektórych miejscach wręcz popękane i tworzyły się szpary. Trzeba było bardzo uważać, aby nie wpaść do środka. No ale w tej chwili nie o tym chciałem pisać. 

Dziewczyna ruszyła po drabinie do góry. Postanowiłem, że pójdę jako pierwszy tuż za nią. Nie wiem, czy to był instynkt, przeczucie, czy może po prostu zwykły zbieg okoliczności. Moi bracia zawsze, mimo swojego młodszego wieku pchali się wszędzie piersi, tak że trudno było z nimi wygrać. Tym razem ja byłem na początku a oni gdzieś daleko z tyłu i to była moja nagroda. Miałem niesamowitego farta, zresztą nie jednego jak się później okazało. 




niedziela, 20 lutego 2022

Teresa.

2. Rodzina była duża.


Rodzina była duża. To rzucało się w oczy. Wokół kręciło się pięcioro dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym. Wszystkie umorusane w obdartych ubraniach, bez butów rozdziawionymi mi buziami biegały za nami jak poparzone. Pomimo tego wszystkiego od pierwszej chwili bardzo je polubiliśmy. Było w nich coś. Kleiły się do każdego, kto przyszedł z pełną ufnością. Szukały ciepła i miłości. Gdyby im na to pozwolić weszłyby na głowę.


W domu się nie przelewało. Matka, która pracowała w szpitalu jako salowa, dorabiała do skromnej pensji, zbierając grzyby i jagody w pobliskich zagajnikach i sprzedając je w punktach skupu, których w tamtych czasach było dość sporo. 

-Mamo, dlaczego ty tak ciężko pracujesz, - spytałem któregoś razu. 

-Synu, jak mus to mus, - odpowiedziała lakonicznie. Co miała powiedzieć. Jednak te słowa pozostały w mojej pamięci do dziś. 

Życie toczyło się sennie, z dnia na dzień. Bez jakichś większych planów. Cały świat zewnętrzny istniał w telewizorze albo w radiu. Któregoś razu oświadczyła, że tego dnia wybierzemy się na jagody razem z jej znajomą z drugiej części wsi. Kiedy nam powiedziała, kto to jest, w pierwszym momencie podnieśliśmy straszny bunt. Dość oględnie znaliśmy tę rodzinę i nie bardzo nam się uśmiechało wchodzić z nimi w jakiekolwiek interakcje. Na dodatek tego dnia było szczególnie upalnie a droga jak dla nas za daleka. Trzeba było pokonać prawie cztery kilometry, brnąc w piachu i kurzu. Zresztą znaliśmy tę kobietę z dość nietypowej strony. W opowieściach matki jawiła się jako czarownica i wiedźma. Oczywiście teraz wiem, ze ona tylko zbierała zioła na łąkach i suszyła je na strychu. Poza tym krążyły plotki, że ich ojciec to straszny pijak i awanturnik. Tak czy inaczej, boczyliśmy się. Tak było, dopóki nie dotarliśmy na miejsce. 

Powiem szczerze, zawsze myślałem, że u nas jest bieda, ale kiedy zobaczyłem warunki, w jakich mieszka właśnie ta kobieta ze swoją liczną dziatwą, zrozumiałem, co znaczy mieć naprawdę przesrane w życiu. Chociaż, z drugiej strony oni w ogóle tego tak nie odbierali. Nie wiem, ale wydawali się być bardziej szczęśliwi od nas. Kromka chleba ze smalcem i kompot z rabarbaru wystarczyły, aby dziękowali Bogu, że w ogóle żyją. 

To, co zobaczyłem, trudno było nazwać domem. “To jakaś kurna chatka”, - pomyślałem zaraz po przyjściu. W ścianach szpary, że palce można było wkładać, niedomykające się drzwi i okna. Wszędzie bałagan, brud, syf. Tak jakby sprzątanie było na ostatniej pozycji do zrobienia. Nawet jak na moje standardy to było stanowczo za dużo. Może dlatego byłem jeszcze bardziej niezadowolony z tej niezaplanowanej wycieczki. Sam zapach przyprawiał mnie o mdłości. No ale cóż mieliśmy wtedy po piętnaście, czternaście lat i cały świat widzieliśmy zupełnie innej perspektywy. Dla nas to była jeszcze jedna przygoda. Przynajmniej tak się później okazało. 

Kiedy już tutaj się znaleźliśmy, nie chcieliśmy tracić całego dnia na jakieś fochy. No bo i po co? Trzeba było się czymś zająć. Nie narzekaliśmy więcej. Po prostu szkoda było na to czasu. Nawet w tym, co zobaczyliśmy, szukaliśmy rozrywki, czegoś pozytywnego. Tacy byliśmy: szczerzy, otwarci i trochę naiwni. 

Rodzina była duża. To rzucało się w oczy. Wokół kręciło się pięcioro dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym. Wszystkie umorusane w obdartych ubraniach, bez butów rozdziawionymi mi buziami biegały za nami jak poparzone. Pomimo tego wszystkiego od pierwszej chwili bardzo je polubiliśmy. Było w nich coś. Kleiły się do każdego, kto przyszedł z pełną ufnością. Szukały ciepła i miłości. Gdyby im na to pozwolić weszłyby na głowę. Czasami musieliśmy mówić stop. 




sobota, 19 lutego 2022

Teresa.

 1. Jak na prawdziwym biwaku.


Patyków i gałęzi było w bród. Trzeba było też je sobie samemu przynieść. Nie zniechęcało to nas wcale. Było jak na prawdziwym biwaku. Ja i moi bracia przyjeżdżaliśmy z daleka, jakby z innego świata, aby spędzić dwa wspaniałe miesiące na nicnierobieniu i zbijaniu bąków. Oczywiście nicnierobienie to pojęcie względne. 


Było lato i trzeba zaznaczyć, było to upalne lato. To była mała wieś położona z dala od cywilizacji, można powiedzieć na końcu świata. Chociaż tak naprawdę wcale nie tak daleko od Warszawy. Jednak i tak było to zadupie. Jedna asfaltowa droga biegnąca przez środek wyznaczała szczyt rozwoju technicznego w tamtej okolicy. Jeden sklep spożywczy, do którego raz dziennie przywożono pieczywo, wyznaczał rytm życia mieszkańców. Szkoły tam nie było. Mieściła się w sąsiedniej miejscowości. Uczniowie zasuwali cztery kilometry przez las. Czasami były to małe dzieci. Aż dziw bierze, że nigdy, o ile dobrze pamiętam, nikomu nic się nie stało. Ja w tym nie uczestniczyłem, bo podstawówkę kończyłem gdzie indziej, ale to już inna sprawa. 

Jak już wspominałem był tam las. W zasadzie otaczał całą wieś. Ciągnął się wokoło. Dla mieszczucha wyglądało to uroczo. Gdzie nie spojrzałeś, tam były drzewa albo gęste krzaki. Tam było więcej drzew niż ludzi, a ludzie żyli cicho, normalnie spokojnie. Czasami tylko wybuchały drobne kłótnie sąsiedzkie o krowę, która wlazła w szkodę. 

Od głównej drogi odchodził piaszczysty polny dukt, po którym jeździły furmanki konne, wozy drabiniaste obładowane sianem a od czasu do czasu ciągniki rolnicze. Każdego dnia, oprócz niedziel, wczesnym rankiem pobrzękując bańkami, jeździł mleczarz. Jego koń sam zatrzymywał się przed poszczególnymi gospodarstwami i zakręcał na końcu trasy, a kiedy było trzeba, przywiózł pijanego pana pod sam dom. 

Na końcu tej drogi, która ginęła za zakrętem w gąszczu zieleni, mieścił się nasz dom. Nic wielkiego. Zwykła drewniana chałupa z małymi oknami. Zresztą jak wszystko w tamtych czasach — małe skromne, ale swojskie i znajome. Po pożarze dostaliśmy go do gminy po dziadku, który zrzekł się go w zamian za dom opieki. Starszy człowiek zmarł tam kilka lat wcześniej. Krążyły o nim różne legendy, że niby zakopał tam jakiś majątek. Jednak anni po dziadku ani po pieniądzach nie było śladu. Tylko nasza liczna rodzina, która starała się zapuścić tutaj nowe korzenie. 

Wszystko to wspominam z rozrzewnieniem i sentymentem. To były piękne beztroskie czasy. Przyroda siłą wdzierała się w nasze życie. Za stodołą rosły grzyby. Żeby zrobić obiad, nie trzeba było chodzić zbyt daleko. Wystarczył jeden krótki spacer, aby przynieść cały sweter borowików czy podgrzybków. 

Nie mieszkaliśmy tu na stałe. To znaczy ja i moich dwóch młodszych braci. Wychowywaliśmy się w Domu Dziecka. Niemniej od jakiegoś czasu co roku spędzaliśmy tutaj wakacje. Rozrywek nie było, a raczej nie takie, do jakich jest przyzwyczajona współczesna młodzież. Do dyspozycji mieliśmy czarno-biały telewizor, który ciągle się psuł i radio, które grające na okrągło. Łazienki też nie było. Wychodek za stodołą. Tak samo jak grzyby. Hahaha… może dlatego tak dobrze rosły. 

Nie powiem, lubiliśmy to miejsce. Po dyscyplinie, jaką mieliśmy w placówce opiekuńczo wychowawczej, dla nas było ono magiczne. Woda była a jakże, w studni. Jak chciało się wykąpać, trzeba było ją nabrać wiatrem i przynieść do domu. Później nagrzać na kaflowej kuchni. Żaden problem. 

Patyków i gałęzi było w bród. Trzeba było też je sobie samemu przynieść. Nie zniechęcało to nas wcale. Było jak na prawdziwym biwaku. Ja i moi bracia przyjeżdżaliśmy z daleka, jakby z innego świata, aby spędzić dwa wspaniałe miesiące na nicnierobieniu i zbijaniu bąków. Oczywiście nicnierobienie to pojęcie względne. Nasz plan dnia pękał przecież w szwach. Wtedy nikt nie myślał o żadnych problemach. Pieniądze i dobrobyt się nie liczyły. Ważne, że byliśmy razem. 




piątek, 18 lutego 2022

Wyprawa.

12. Doznała szoku.


Była zaskoczona, wręcz doznała szoku, nie spodziewając się tak gwałtownego ataku. Wiedziała, że musi się przygotować na kolejną porcję białego budyniu.


Był szczuplejszy od pozostałych, ale za to lepiej zbudowany. Jego muskulatura nie budziła żadnych zastrzeżeń, a sylwetka przywodziła na myśl kulturystę wagi średniej. Odchylił tors do tyłu i poruszał miarowo biodrami. Po każdym jego posunięciu rozlegało się głośne klepnięcie jego podbrzusza w jej krocze. Robił to bez wysiłku, zupełnie tak, jakby wykonywał w niezbyt forsujące ćwiczenie. Ona tymczasem jęczała. Wydawała z siebie odgłosy bólu i przerażenia. Ta noc zdawała się nie mieć końca.

Drugi z nich, stojąc z boku, zajmował się jej piersiami. Ściskał i ugniatał niezbyt delikatnie. Jej cipka oraz okolice oblepiona była białą śmietaną. Wciąż, jakby wbrew własnej woli, była bardzo podniecona. Nie mogła nad tym zapanować.

W pewnym momencie ku jej zaskoczeniu dostała orgazmu. Nie było to nic wielkiego, krótki przejmujący dreszcz, skurcz, jednak, chociaż na krótką chwilę, przynoszący ulgę.

Poczuła się lepiej. Posunięcia oprycha zdały się łagodniejsze, nie tak bolesne, nawet przyjemne. Gdyby zamknęła oczy, mogłaby sobie wyobrazić, że kocha się z jakimś przystojnym mężczyzną.

W kilka sekund później przyszła kolejna fala. Jej cipka zaczęła kurczyć się bardzo mocno i pulsować. Westchnęła głęboko, z przyjęciem. Odchyliła głowę do tyłu, czując, że za chwilę odpłynie. Głębokie wrażenie przejmującego gorąca opanowało do jej ciało, było dużo mocniejsze niż poprzednio. Pozwoliła sobie na ten luksus. Jeszcze raz głęboko westchnęła i popłynęła wraz z prądem. Wiedziała, że jeszcze chwila, a nie będzie umieć czuć nienawiści do tych ludzi.

Jego kutas był wielki, długi gruby, a jej cipka kurczyła się tak mocno, obejmowała go ciasnym pierścieniem. Mogła tylko dyszeć, jęczeć, poddając się temu wszystkiemu.

Upadła na zimny blat i cicho wzdychała. Sama już trzymała uda szeroko, nie walczyła, tylko pozwalała mu robić wszystko, co tylko zechce. Drugi wciąż trzymał ją za piersi i mocno miętosił.

Po chwili uniosła głowę, jakby czując, że stanie się coś szczególnego. Facet wykonał kilka szybkich gwałtownych ruchów, po czym strzelił w jej wnętrze olbrzymią porcją gorącego nasienia. Ciśnienie było tak duże, że wypchnęło jego kutasa na jej brzuch, a sperma rozlała się wzdłuż jej ciała.

-O tak, to było wspaniałe! - wyrzuciła z siebie na wpół przytomna.

Gdyby znajdowała się w innej sytuacji, nigdy podobnych słów by nie powiedziała. Natomiast teraz działo się z nią coś dziwnego. Zamienili się rolami. Teraz ten, który zabawiał się jej piersiami, wlazł między jej uda i wepchnął swojego tarana w jej ciasną norkę. Od razu przeszedł do rzeczy. Jako że był na granicy orgazmu, ruchał ją tak, jakby nigdy wcześniej nie widział żadnej kobiety.

Była zaskoczona, wręcz doznała szoku, nie spodziewając się tak gwałtownego ataku. Wiedziała, że musi się przygotować na kolejną porcję białego budyniu. Teraz jednak ona sama doświadczała bardzo wielkiej rozkoszy. Jej drobne ciało przesuwało się po zimnym blacie do przodu i do tyłu, pozostawiając po sobie mokry ślad potu. Westchnęła jeszcze raz bardzo głęboko, a później jej udziałem szarpnął potężny dreszcz.




czwartek, 17 lutego 2022

Wyprawa.

11. Ruchał już od kilku minut.


Była odchylona do tyłu, wsparta na ramionach. Kolejny dryblas stał między jej udami i trzymając ją za łydki, zmuszał, by rozchyliła je jeszcze bardziej. Ruchał już od kilku minut.


Każdy ruch sprawiał ból, każde jego uderzenie bioder było, jak uderzenie w skałę, jak podciągnięcie się jeszcze o kilka centymetrów wyżej. Szczyt był tuż za krawędzią, musiała tylko wytrwać. Dziwiła się, że jeszcze do tej pory nie straciła przytomności. Walczyła o każdą chwilę. Przed jej oczami wirowały kolorowe kółka, słyszała jednostajny, monotonny szum. Miała wrażenie, że podnosi niewyobrażalnie wielki ciężar. Gdyby choć na chwilę odpuściła, odpłynęłaby w niebyt, nie mając szansy kontrolować tego, co z nią robili. Miała jednak świadomość, że to już koniec, że nie da rady dłużej walczyć, że przy życiu, przy świadomości trzyma ją już tylko resztka sił.

To był rzeczywiście już koniec. W pewnym momencie przestała odczuwać cokolwiek. Kiedy się ocknęła, znajdowała się na kolanach, a oni stali obok niej. Ilu ich było? Trzech może, czterech? Nie potrafiła tego określić. Stali trzepali sobie gruchy. Wszyscy byli już gotowi po wytrysku.

W pewnym momencie jeden z nich chwycił ją za głowę i rozwarł jej usta bardzo szeroko. Jego palce sprawiały jej ból. Pozostali zmusili ją, by chwyciła ich wielkie pulsujące fujary i zaczęła wykonywać posuwiste ruchy. Nie wiedziała, jak to się stało, że wszystkie fiuty skierowane były wprost na jej twarz. Czy to ona sama tak je ustaliła?

Nagle wszyscy, niemal w jednym momencie oddali strzał. Białe pociski trafiły w jej oczy, usta, nos, policzki, szyję i biust. Nie miała najmniejszych szans ich uniknąć. W jednej sekundzie jej skóra pokryła się grubą warstwą lepkiej wydzieliny. Nic już nie widziała, nic nie słyszała przestała odczuwać cokolwiek poza rozkoszą. Powietrze było tak przesycone ich zapachem, zapachem męskości, że ledwie chwytała oddech. Była kwintesencją grzechu.

Jadnak to nie był koniec. Nasienie lało się strugami, miała wrażenie, jakby weszła pod rynnę. Biała ciecz spływała po jej włosach, spadała na ramiona, płynęła po plecach, po brzuchu i bokach. Szaleństwo zdawało się nie mieć końca, a zasoby ich budyniu niewyczerpane.

Kiedy ostatnie porcje białej substancji spadły na jej ciało, rozpaczliwie próbowała zaczerpnąć powietrza. Jej usta, nos, oczy, uszy zaklejone były tą wydzieliną. Chcąc oddychać, musiała przełknąć to, co znajdowało się w jej gardle. Westchnęła głęboko i nagle nastąpiła cisza.

Nie widziała już nic. Zapadła w we wszechogarniającą, obezwładniającą próżnię, ciemność. Słyszała tylko dobiegające zewsząd głuche odgłosy, jak walenie z blachę. Nie miała pojęcia, czy wciąż znajduje się w tym samym miejscu, czy może przynieśli ją gdzieś indziej.

Po chwili zrozumiała, że głuche odgłosy są w istocie ciężkimi krokami, kogoś poruszającego się po metalowej podłodze. Po kilku sekundach rozległ się odgłos przesuwanych, blaszanych drzwi. Czyżby je zamknęli?

Jeśli tak, oznaczałoby to, że dali jej spokój. To wróżyło szanse na, chociaż odrobinę nadziei, na to, że jej przyjaciele będą mieli czas, by przyjść z pomocą. Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło. Nie wiedziała, nawet kiedy to wszystko zaczęło się na nowo. Siedziała na stole z szeroko rozstawionymi nogami. Była odchylona do tyłu, wsparta na ramionach. Kolejny dryblas stał między jej udami i trzymając ją za łydki, zmuszał, by rozchyliła je jeszcze bardziej. Ruchał już od kilku minut.




środa, 16 lutego 2022

Wyprawa.


10. Wytrysk jego nasienia.


W chwili, kiedy jej pizdeczka szarpnęła się w wyobrażenie silnym skurczu, nastąpił ponowny wytrysk jego nasienia.


Czas znów zdawał się płynąć własnym rytmem, a właściwie ciągnąć w ślimaczym tempie. Nie była w stanie określić, czy upłynęła minuta, czy może godzina. Rosjanin zdawał się być nieziemsko wytrzymały, jakby w ogóle się nie męczył. To wszystko doprowadzało ją do szaleństwa. Wiedziała, że kiedy w końcu wyjdzie z tego lasu, nie będzie już tą samą Sarą, tą uśmiechniętą, zadowoloną z życia dziewczyną. Coś w niej pękło, puściły jakiejś bariery. Była przekonana, że po powrocie do domu będzie szukała podobnych wrażeń. O ile wróci.

-Yh, aaa, aaaa, yh… - wyrzucała z siebie. 

Chciała jeszcze. Ściskał ją za piersi, ugniatał je drażniąc za każdym razem sutki. Narastające gorąco zalewało dolną część jej ciała. Czuła zbliżający się kolejny orgazm. Mężczyzna robił swoje, nie zwracając na nią uwagi, a ona co chwilę wydzierała się na całe gardło.

Tej nocy cały świat w jej oczach zmienił swoje oblicze. Stara perspektywa patrzenia na rzeczywistość zawaliła się, dając miejsce na nowe spojrzenie, na nowe obrazy tego co ją otacza. Zaczynała rozumieć swoje potrzeby, zaczynała rozumieć to, kim jest naprawdę w głębi duszy, w głębi swojego jestestwa. Raz odkryta tajemnica zmieniła wszystko. Była jak zwierzę, zachowywała się jak zwierzę, odczłowieczona, pozbawiona skrupułów, jakiejkolwiek pruderii.

Opadła twarzą na zimną, brudną i wilgotną podłogę. Było jej wszystko jedno, to miejsce wydawało jej się odpowiednie, do tego co robiła. Kontakt z zimnym podłożem, w pewien sposób, przynosił ulgę. Jej biodra pozostały na tym samym poziomie, ale stopy straciły kontakt z ziemią. Trzymał ją za nogi i unosił do góry. Jedna z jego dłoni zaciskała się na niej tuż powyżej kolana, a druga podtrzymywała jej ciężar za kostkę.

Stanął w rozkroku i lekkim przysiadzie. Jego nogi przeplatały się z jej udami, a fiut wchodził w jej cipkę pionowo od góry. Ruchy były rzadkie, jednak bardzo gwałtowne. Poruszał się w niej szybko, zdecydowanie, do samego końca. Zachowywał się tak, jakby chciał ją przebić ją na wylot. Dźwigał swoim mieczem jak Kuba Rozpruwacz, wielokrotnie, z zacięciem, rozkoszując się jej cierpieniem i bólem.

Po chwili odwrócił ją w drugą stronę. Leżała teraz w identycznej jak poprzednio pozycji, z tą jednak różnicą, że mogła patrzeć mu w twarz. Jej plecy opierały się o podłogę. Myślała, że będzie miała okazję zobaczyć w nich choć trochę litości. Niestety, zmęczenie i pot sprawiały, że jej źrenice zaszły mgłą.

Po każdym jego pchnięciu rozlegało się jej głębokie westchnienie. Czuła jak jego jądra rozgniatają się na jej pośladkach. Odwrócił się w drugą stronę. Teraz zamiast twarzy widziała jego tyłek. Rozchylił jej uda bardzo szeroko. Leżała rozkrzyżowana, niczym rozjechana żaba, a on walił w nią jak w kukłę.

W chwili, kiedy jej pizdeczka szarpnęła się w wyobrażenie silnym skurczu, nastąpił ponowny wytrysk jego nasienia. Natychmiast z jej gardła wydobył się przeraźliwy okrzyk. Lała się w nią kaskada nasienia, a on nawet na sekundę nie przerwał pracy swoimi biodrami. Gorący budyń rozsadzał jej podbrzusze i palił. Było bosko, nieziemsko, wszystko to doprowadzało ją na skraj wyczerpującej rozkoszy. To była walka z czasem, walka z własnym ciałem, walka z własną słabością. Każda sekunda oznaczała utrzymanie świadomości, każdy ruch oznaczał, że koniec jest coraz bliżej. Czuła się jak alpinistka zdobywająca Mont Everest.




Ostatnie wakacje.

150. Widzę, że ci stoi jak rakieta. Upłynęła może minuta i jakby od niechcenia spojrzała nieco niżej. Bez skrępowania, wstydu czy zażenowani...