czwartek, 31 marca 2022

Teresa.

41. W końcu wystrzeliłem.


W końcu wystrzeliłem. To było do przewidzenia. Można powiedzieć, że wszystko przebiegało zgodnie z planem. Zgodnie z jej planem. Nie mogło być inaczej. Reakcje mojego organizmu były aż nadto czytelne. Nie było trudno domyśleć się, że to już finał. Wiłem się i skręcałem z rozkoszy. Stękałem i jęczałem przy tym niemiłosiernie. Wyglądało to tak, jakbym za chwilę miał wydać z siebie ostatnie tchnienie. 


Jak gdyby nigdy nic robiła swoje. Do góry i do dołu, do góry i do dołu… spokojnie bez pośpiechu, ale z wyczuciem i uwagą. Trudno było w to uwierzyć. Waliła mi konia, a ja coraz bardziej zjeżdżałem z łóżka. Wrażenie było bardzo intensywne. Nie panowałem nad tym, co się działo. Nad niczym nie panowałem. Oparcie za moimi plecami było coraz wyżej i wyżej. 

W końcu leżałem płasko, z nogami daleko wyciągniętymi przed siebie. Przyznam, że mogło wyglądać to dość dziwnie, ale mało mnie to obchodziło. W momwncie kiedy przesuwałem się do przodu, mój brzuch lekko się odsłonił, a ona, kiedy tylko to zauważyła, chwyciła ubranie i pociągnęła pod samą brodę. Czułem się jak dzieciak, a raczej jak pacjent u bardzo sympatycznej pani doktor. W ten sposób mój tors prawie w całości był na wierzchu, do jej całkowitej i wyłącznej dyspozycji. 

-Och Teresko, Teresko, - wyrwało się z mojego gardła, a ona jakby jeszcze bardziej ośmielona włączyła do zabawy drugą dłoń. 

Najpierw delikatnie, jakby się trochę wstydząc, dotknęła brzucha w okolicach pępka. Później przejechała opuszkami palców wzdłuż od krocza w stronę brody i odwrotnie. Co ważne, przez cały ten czas to ona była całkowicie ubrana. Ja w tej chwili świeciłem gołą dupą i jajami. Ta świadomość mnie onieśmielało, a jednocześnie tak niesamowicie podniecała. Miała mnie w całości, tak jak chciała. Ona mogła w każdej chili wstać i wyjść na dwór, a ja nie. Oczywiście gdyby tylko tego chciała. Dobrze, że nie chciała. 

To było takie dziwne i niesamowite. Trudno to wyjaśnić. Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Tereska najnormalniej w świecie waliła mi konia. Robiła to. Robiła to po raz drugi. Pierwszy raz wtedy nad rzeką, kiedy byliśmy jeszcze dzieciakami. To było jak sen. Drugi raz teraz. Tyle że teraz byłem dorosły i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego co się dzieje. Byłem tego świadomy. Może nawet bardziej niż byłem w stanie przypuszczać. Pozwalałem jej na to. Pozwalałem na to niejako obcej dziewczynie, kobiecie, którą tak słabo znałem, ale która tak niesamowicie mnie fascynowała. Nie mogłem uwierzyć, że teraz tak bardzo się zmieniła. Wszystko w jej osobie tak bardzo mi się podobało. 

Czułem się trochę jak złodziej. Byłem w jej domu, w jej prywatnym mieszkaniu, chociaż tak naprawdę niewiele o mnie wiedziała. Leżałem na jej super miękkim i wygodnym łóżku, a ona, ona trzymała mojego kutasa w swoich drobnych rączkach. Nie wstydziłem się tego, nie żałowałem i co najważniejsze wcale się o to nie prosiłem. To stało się samo niejako bez udziału mojej woli. Czy mógł być to tylko czysty zbieg okoliczności? Wyglądało wręcz jakiś podstęp, prowokacja. Jednak nią nie było. Tak mi się przynajmniej zdawało. 

W końcu wystrzeliłem. To było do przewidzenia. Można powiedzieć, że wszystko przebiegało zgodnie z planem. Zgodnie z jej planem. Nie mogło być inaczej. Reakcje mojego organizmu były aż nadto czytelne. Nie było trudno domyśleć się, że to już finał. Wiłem się i skręcałem z rozkoszy. Stękałem i jęczałem przy tym niemiłosiernie. Wyglądało to tak, jakbym za chwilę miał wydać z siebie ostatnie tchnienie. 

Jakoś specjalnie się tym nie przejmowała. No chyba dobrze. W tym kluczowym momencie tylko nieco mocniej zacisnęła swoje palce. Drugą dłoń położyła od góry, zakrywając łeb mojego penisa. Tak więc kiedy się spiąłem i strzeliłem, moje nasienie, zamiast poszybować wysoko i opryskać wszystko dookoła, miałem cichą nadzieję, że tak się stanie, zatrzymało się na jej ręce i spadło na moje podbrzusze. W sumie i tak niewiele z tego zarejestrowałem. 




środa, 30 marca 2022

Teresa.

40. Nie stanę na wysokości zadania.


Westchnąłem głośno, a ona dojechała do samego końca, naciągnęła skórę i zatrzymała się na krótki moment. Czułem silne pulsowanie w skroniach i nie mogłem złapać tchu. Strasznie się bałem, że nie stanę na wysokości zadania, że nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Chociaż tak naprawdę miałem świadomość, że jeszcze nic się nie stało. 


Myślami znów wróciłem do tamtych chwil sprzed lat. No tak wtedy była nastolatką w zasadzie dziewczynką, bardziej niż kobietą, a to, co było, mogło być zwykłym przypadkiem, zbiegiem okoliczności, ale teraz? Teraz Było zupełnie inaczej. Tak mi się przynajmniej wydawało. Na jej buzi dostrzegłem lekki uśmiech, niewielkie uniesienie kącików ust. Nie była wystraszona, zawstydzona, czy skrępowana. Patrzyła w moje oczy ze skupieniem spokojem tak, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co za chwilę się stanie. 

-Przestać? - wyszeptała, a moje serce zabiło jeszcze żywiej.

Bałem się, że rzeczywiście może to zrobić. Bałem się, że właśnie w tej chwili wszystko może się skończyć, że powie, że to jakaś pomyłka, przeprosi, a ja pójdę i tak to zostawię. No bo jak to możliwe, że to wszystko, co się dzieje, jest prawdą? 

Pokręciłem głową. Chyba zbyt szybko przesadnie, bo uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze serdeczniej. Po chwili jak gdyby nigdy nic wróciła do przerwanego zadania. Zacisnęła swoje drobne palce i wykonała pierwszy ruch do góry. Pociągnęła za sobą napletek, który zakrył głowicę. 

Bardzo mocno zakręciło mi się w głowie. Byłem święcie przekonany, że za chwilę stracę przytomność. W jakiś sposób udało mi się jednak wytrzymać. W myślach odezwałem się do siebie: „chłopie aleś ty głupi, przecież to tylko seks, zwykły seks. To przecież nic takiego”. Jednak na niewiele to się zdało. Wrażenie, że stanąłem u bram raju I za moment zobaczę wszystkie cuda świata. 

Szybciej niż zdążyłem się zorientować, nastąpił kolejny ruch. Tym razem w przeciwnym kierunku. Obserwowałem, jak lśniący łeb mojego kutasa, na powrót, ukazuje się niczym wypolerowana lampa. 

Westchnąłem głośno, a ona dojechała do samego końca, naciągnęła skórę i zatrzymała się na krótki moment. Czułem silne pulsowanie w skroniach i nie mogłem złapać tchu. Strasznie się bałem, że nie stanę na wysokości zadania, że nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Chociaż tak naprawdę miałem świadomość, że jeszcze nic się nie stało. 

Zastanawiałem się, czy dzieje się tak w każdym przypadku kiedy człowiek jest po prostu pijany swoim szczęściem? Czy nie powinno być tak, że to wszystko jest zupełnie normalne niezależnie od tego jak potoczą się konkretne szczegóły tej mojej przygody? Czy nie powinno być tak, że powinieneś się cieszyć tym wszystkim jak najdłużej tak mocno jak tylko się da?

Kolejne ruchy nastąpiły tak samo szybko jak poprzednie. Mimo to czas jakby się zatrzymał. Świat przestał istnieć, jakby nic poza tym pokojem i tą chwilą nigdy nie istniało. Nic kompletnie się nie liczyło. Nie zastanawiałem się nad tym, ile tego było. Dziesięć, piętnaście może dwadzieścia. Straciłem rachubę, choć bardzo chciałem ją zatrzymać. Chciałem ją zatrzymać na wypadek gdybym strzelił przedwcześnie. Nic takiego się jednak nie stało. Jakimś cudem udało mi się wytrzymać. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nie ważne. Wytrzymałem, ale byłem jak galareta. 

Poruszała dłonią do dołu i do góry lekko zaciskając palce. Doskonale czułem, jak każda nierówność przeciska się pod nimi, przejeżdża, uginając się i byłem przekonany, że za chwilę zwariuję. Jej uścisk był elastyczny, dostosowywał się do grubości i stopnia mojego podniecenia mojego kutasa. Nie mam pojęcia, jak to robiła, ale doskonale wyczuwała napięcie moich mięśni. Muszę przyznać, że to rewelacyjnie wpływało na moją kondycję. 




wtorek, 29 marca 2022

Teresa.

39. Czekał nie wiadomo na co.


Tak naprawdę dopiero teraz zaczynałem zdawać sobie z tego sprawę. Mój kutas sterczał jak słup telegraficzny pionowo do góry. Właściwie nie do końca pionowo tylko lekko ukośnie, ale to chyba nie miało większego znaczenia. Ważne, że był siny z podniecenia, opleciony siatką fioletowych żył. Sterczał i czekał. Czekał nie wiadomo na co. Chociaż, cholera, wiadomo, oczywiście wiadomo. 


Po chwili zaczęła szamotać się z moimi dżinsami. Próbowała ściągnąć je z mojego tyłka, ale nie bardzo jej to wychodziło. Widziałem, że zabiera się do tego w nieodpowiedni sposób. Postanowiłem jakoś pomóc. Podniosłem lekko pośladki i się udało. Nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. To było jak jakiś film. 

Dolna część mojej garderoby była już w okolicy ud a ona nie przerywając kontynuowała zadanie. Teraz zabierała się do ściągania slipów. Tym razem elastyczny materiał bez problemów uniósł się w jej palcach do góry a mój penis, taki gruby, sztywny i napęczniały podniósł się wraz zim jakby był napompowany. 

-Och, - westchnąłem mimo woli a ona się delikatnie uśmiechnęła. Miałem wrażenie, że na jej policzkach dostrzegłem rumieńce, chociaż to było mało prawdopodobne. Było przecież ciemno.

  Nie wiem co się ze mną stało. Zachowywałem się jak dzieciak, jak tamten piętnastolatek. “No dobrze, już po wszystkim”, - pomyślałem, - “Jestem dorosły. Mogę odpuścić. Nie muszę się już niczym przejmować”. 

Jednak to nie było wszytko. To był dopiero początek, wierzchołek góry lodowej. Właśnie do tego do samego końca chciałem się przyznać. Jak wariat siedziałem tak na tej wersalce. Bez slipów. Tak bez slipów i wszystko wydawało się takie normalne. Na samym początku nie wydawało się to takie oczywiste. Miałem na sobie tylko górną część  garderoby, żeby nie było - w komplecie, ale dół… Tam już nic nie było. Mój tyłek spoczywał na miękkim obiciu kanapy. Obcej kanapy. Nie mojej. I powiem szczerze jakoś dziwnie się z tym czułem. Dziwne, ale bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Siedziałem jak uczniak ze złączonymi udami, ciasno złączonymi. W środku ściskałem napęczniałe jaja, co jeszcze bardziej mnie podniecało. Co ja mówię, podniecało niebotycznie, obłędnie. 

Tak naprawdę dopiero teraz zaczynałem zdawać sobie z tego sprawę. Mój kutas sterczał jak słup telegraficzny pionowo do góry. Właściwie nie do końca pionowo tylko lekko ukośnie, ale to chyba nie miało większego znaczenia. Ważne, że był siny z podniecenia, opleciony siatką fioletowych żył. Sterczał i czekał. Czekał nie wiadomo na co. Chociaż, cholera, wiadomo, oczywiście wiadomo. 

Nie rozumiem, dlaczego nie chciałem wszystkiego nazywać po imieniu? Miałem wrażenie, że  za chwilę się spuszczę, ale jakoś specjalnie się tym nie przejmowałem. Muszę się przyznać, że nawet chciałem, żeby to się stało. Czułem się taki zepsuty i zboczony a wszystko, co się działo zaczynało doprowadzać mnie do obłędu. 

Jak już napisałem to był dopiero początek. Zabawa zaczęła się dopiero wtedy kiedy jej dłoń wylądowała na moim grubym drążku. Nawet nie wiedziałem jak to określić. Było po prostu bosko. Zaczynałem stopniowo odlatywać w kosmos, chociaż jeszcze nic nie było widać. Nic takiego co mogłoby wskazywać, że jestem tak bardzo podniecony. Mówiłem sobie, że przecież powinienem jakoś to wytrzymać. Przecież to chyba, do jasnej cholery, gra wstępna, ale tak naprawdę miałem wrażenie, że zaraz będzie po wszystkim. 

Obserwowałem jak na początku jej otwarta dłoń stopniowo zaczyna się zamykać. Patrzyłem jak palce i jeden po drugim się zaciskają. To trudno wyrazić się słowami. Czułem każdy z osobna od najmniejszego do kciuka. Na początku uścisk był bardzo delikatny wręcz subtelny, ale z każdą upływające sekundą stawał się coraz bardziej wyraźny mocny i przejmujący. Nie miałem pojęcia co robić, wstrzymać oddech uspokoić serce czy dać mu galopować samopas. Tak naprawdę byłem gdzieś pośrodku w zawieszeniu. Bardzo się męczyłem. To przypominało obłęd. Nie mogłem zatrzymać moich myśli na niczym konkretnym. Musiałem użyć niesamowitej energii, by przestać patrzeć na mojego kutasa i jej dłoń zaciśniętą tuż pod żołędzią, by spojrzeć na jej śliczną buzię, na te czarne, duże, przenikliwe oczy. Odwzajemniała moje spojrzenie, ale jej wzrok Nie wyrażał niczego konkretnego. 




poniedziałek, 28 marca 2022

Teresa.

38. Mój penis zesztywniał.


Poczułem, że chwyta za zamek błyskawiczny moich spodni i powoli ciągnie do dołu. Połówki rozporka rozjechały się na boki jakby pod presją jakiejś niewidzialnej siły, ale ja wiedziałem, że to mój penis zesztywniał i teraz pręży się pod materiałem domagając się natychmiastowego wyjścia. Moje serce waliło jak oszalałe. 


W pokoju było ciemno i cicho. Mrok rozświetlała jedynie mała lampka, która dawała tyle światła, żeby się nie przewrócić. Mały już dawno spał. Siedzieliśmy na kanapie przed telewizorem, ale żadne z nas nie miało zamiaru oglądać programu. Nawet nie bardzo wiem, o czym mówili. Przed nami na ławie stała niedopita butelka wina i dwa puste kieliszki. W piciu alkoholu byłem kiepski. W głowie mi lekko szumiało i miałem wrażenie, że za chwilę zrobię coś niestosownego. 

-Może już pójdę, - odezwałem się cicho, - późno  już. Nie powinienem zajmować ci tyle czasu. Masz własne życie.   

Chwyciła mnie za rękę i zmusiła, abym usiadł z powrotem. Oboje patrzyliśmy w ekran, choć i tak nic na nim nie widzieliśmy.  

-Zostań, - powiedziała, - nie chcę, żebyś szedł. 

Nie chciałem jej zostawiać. Nie po tym jak ją spotkałem po tylu latach, ale z drugiej strony to działo się zbyt szybko. Tak naprawdę była dla mnie teraz obcą osobą. Poza tymi kilkoma krótkimi historyjkami, które mi opowiedziała nic o niej nie wiedziałem. 

-Nie wiem, czy powinienem wkraczać ot tak w twoje życie, - powiedziałem.  

-Już w kroczyłeś, - przerwała mi i odwraca się w moją stronę. 

Spojrzałem w jej oczy. Widziałem w nich blask i wiedziałem, że na tym się nie skończy. 

-Pamiętasz? - spytała. 

Do tej pory nie wracaliśmy do tamtych wakacji. Mimo to miałem wrażenie, że te wspomnienia tlą się w nas niczym zarzewie poważnego pożaru i tylko czekają na odpowiedni podmuch świeżego powietrza, by wybuchnąć z nową siłą i ogarnąć cale nasze jestestwo.  

-Co? - odpowiedziałem tak jakbym z niczego nie zdawał sobie sprawy.

-No wiesz, tamto… nad rzeką. 

Patrzyłem przed siebie tak jakbym chciał sobie to wszystko przypomnieć, chociaż i tak widziałem wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. 

-Tak pamiętam, - rzuciłem.  

Czułem jej przyspieszony oddech. Wiedziałem, że jest pod wpływem alkoholu i trudno było przewidzieć co może się stać, ale nic nie chciałem teraz nic zmieniać. Było cudownie. Chciałem, aby to się stało. 

-No i… ? - spytała po chwili. 

-Hmm? 

-Zrobimy to jeszcze raz? 

Cisza. Nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa, ale po chwili jakby wbrew sobie delikatnie pokiwałem głową. Ruch był ledwie zauważalny, ale ona i tak dobrze go odczytała. No i się zaczęło. Samo. Nawet nie musiałem nic robić. Ona sama a właściwie jej ręka powędrowała w okolice mojego rozporka. Wstrzymałem oddech. Bałem się nawet spojrzeć w tamtą stronę, chociaż wiedziałem, że to śmieszne. Byłem przecież dorosłym facetem z pewnymi doświadczeniami, a jednak czułem się jak szczeniak. Poczułem, że chwyta za zamek błyskawiczny moich spodni i powoli ciągnie do dołu. Połówki rozporka rozjechały się na boki jakby pod presją jakiejś niewidzialnej siły, ale ja wiedziałem, że to mój penis zesztywniał i teraz pręży się pod materiałem domagając się natychmiastowego wyjścia. Moje serce waliło jak oszalałe. “Boże co się ze mną dzieje, co się ze mną dzieje?” - myślałem.

To było tak dawno temu, było jak sen, jak bajka, w którą po jakimś czasie sam zaczynałem wątpić. Przecież to niemożliwe. Ta sama dziewczyna, kobieta w zasadzie, robiła dokładnie to, co wtedy. “To nie może być prawda. Co ona robi?! Rozsuwa mój rozporek, sama. Och nie…”, - myślałem. 




niedziela, 27 marca 2022

Teresa.

37. Poznaj mojego mężczyznę.


-Cześć mamo. Zrobiłem sobie jajecznicę a teraz odrabiam lekcje. Będę mógł sobie obejrzeć kryminał na dwójce? - powiedział idąc w jej ramiona. 

Z wysiłkiem wzięła go na ręce i uniosła do góry. 

-Oczywiście Marcinku, - zwróciła się do niego, a po chwili rzuciła w moją stronę, - Poznaj mojego mężczyznę i moją jedyną miłość.


-Co z ojcem? - spytałem niepewnie.

Przez dłuższą chwilę nie odzywała się, po czym się odezwała:

-Nie żyje. 

Znowu mnie zatkało. Nie wiedziałem co powiedzieć. Tym razem z całkiem innego powodu. 

-Przepraszam, nie powinienem był pytać. Tak bardzo mi przykro. Musiało być wam bardzo ciężko. Jak sobie radziliście?

Nie takiej reakcji się spodziewałem. Nie wydawała się być bardzo przygnębiona. 

-Och, nie przepraszaj. Nic się nie stało. To było dawno temu, - odpowiedziała.

-Na co zmarł? Jeśli można wiedzieć, oczywiście. 

Jeszcze raz spojrzała na mnie.

-Zapił się.

-Jezu! - wyrwało mi się.

-Młodszy brat znalazł go w kałuży pod domem. Lekarze stwierdzili marskość wątroby. 

-Przepraszam, - powiedziałem jeszcze raz zupełnie automatycznie, - Nie chciał się leczyć, prawda?

Pokręciła głową. 

-Uważał, że lekarze to szarlatani i oszuści. Siłą nie można było go zaciągnąć. Poza tym do samego końca nie było żadnych objawów. Wiesz jak ktoś ciągle jest na bani… 

-A jak mama? Jak ona sobie radzi? - dopytywałem. 

-Jakoś, - stwierdziła, - Ma cukrzycę, ale pod kontrolą. 

-Aha… - mruknąłem rezygnując z dalszych pytań. Jak na dziś miałem dosyć. To było zbyt przygnębiające. 

-Gdzie idziesz? - spytałem odruchowo. 

-No wiesz, późno już trochę jest. Wracam do domu… - zawiesiła głos, by po dłuższej chwili dodać, - do mojego mężczyzny. 

Moja podświadomość zrozumiała to szybciej niż zdążyłem ogarnąć świadomą częścią mojego umysłu. Znów poczułem się głupio. Nagle między nami powstał gruby mur. Za szybko wepchnąłem się w jej życie. Nie trzeba było. Co ja sobie właściwie wyobrażałem? 

-Może już sobie pójdę? - powiedziałem patrząc pod nogi i nie wiedząc co ze sobą zrobić, - Nie chcę przeszkadzać. Naprawdę. 

Roześmiała się w głos. Bardzo ciepło i serdecznie. 

-No co ty. Żartujesz?! Daj spokój, absolutnie nie będziesz przeszkadzał. 

Byłem jeszcze bardziej zdziwiony. 

-No ale jak to? 

-Głuptas z ciebie. No chodź, - pociągnęła mnie za sobą, - To niedaleko. Chcę ci go przedstawić. 

To nie wyglądało dobrze. W co ja się pakowałem. Miała kogoś, a ja miałem być tym trzecim? Nie, tak nie będzie. Nie dam się wciągnąć w taki układ. Mimo to nie zrobiłem kompletnie cni. Nie byłem w stanie. Moje ciało zdecydowało za mnie. Bałem się nawet zapytać co to za facet u niej mieszka. 

No i stało się. Już po kilkunastu minutach znaleźliśmy się pod drzwiami jej bloku. Otworzyła własnym kodem i poprowadziła mnie za sobą. Wjechaliśmy windą na ostatnie piętro. Włożyła klucz do zamka i otworzyła. Kiedy usłyszałem jakiś odgłos dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia zaniepokoiłem się. 

-Masz włamanie?! - powiedziałem. 

-Co? - spytała nie wiedząc, o co mi chodzi. 

Spojrzała mnie, a po chwili się uśmiechnęła. 

-Ach to. Nie przejmuj się. Żadne włamanie. To właśnie mój mężczyzna. 

Odruchowo cofnąłem się o krok a ona pociągnęła mnie za rękaw. 

-Daj spokój Marek. Chyba nie masz zamiaru uciekać. 

Przełknąłem ślinę udając, że nie zrobiło na mnie to żadnego wrażenia. 

-No co ty, - uśmiechnąłem się nerwowo.  

Kiedy byliśmy jeszcze w wejściu, z pokoju obok wyszedł siedmioletni, może ośmioletni ładny chłopczyk. 

-Cześć mamo. Zrobiłem sobie jajecznicę a teraz odrabiam lekcje. Będę mógł sobie obejrzeć kryminał na dwójce? - powiedział idąc w jej ramiona. 

Z wysiłkiem wzięła go na ręce i uniosła do góry. 

-Oczywiście Marcinku, - zwróciła się do niego, a po chwili rzuciła w moją stronę, - Poznaj mojego mężczyznę i moją jedyną miłość.

Uśmiechała się serdecznie a ze mnie zeszło całe powietrze. Poczułem się jak kompletny głupek. “Co ja sobie myślałem? Boże, ta dziewczyna przyprawi mnie o zawał serca!” Znów ją miałem i to jeszcze mocniej niż przedtem. 




sobota, 26 marca 2022

Teresa.

36. Jestem organiściną.


-Jestem organiściną, - powiedziała po chwili namysłu. 

Przez moment zastawiałem się co to znaczy. Pojęcie znajome tylko gdzie ja je słyszałem? Nagle dotarło do mnie.  

-Co??? No nie. Nie mów. 

Myślałem, że się przesłyszałem. 


-Fajnie, - uśmiechnęła się jeszcze serdeczniej, - powiodło ci się. Moje gratulacje. 

Wciąż nie mogłem uwierzyć, że ją widzę. To było jak cud.

-A u ciebie? Jak tobie się powodzi, Teresko? - mój głos wydawał się miękki, bardzo miękki. 

Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany. Niemal rozbierałem ją wzrokiem. 

-E tam, nic ciekawego, - skwitowała. 

To był dzień niesamowitych zdarzeń. Nie wiem jak to się stało, ale dość szybko sobie poradziłem z własną niepewnością. Pierwsze paraliżujące wrażenie zaczynało mijać po kilku minutach. Jego miejsce zajęła naturalna swoboda. Trochę taka jak ta przed laty. 

-No nie gadaj. Nie wierzę, że nie masz jakiejś fajnej roboty, - wyrzuciłem szczerząc zęby.  

-No nie. Pracę mam. Chociaż co to za praca, - powiedziała tak, jakby chciała to ukryć. Czyli było nas dwoje. Niby coś osiągnęliśmy, ale to nie był szczyty naszych marzeń. 

Nie dałem się zbić z tropu. Nie teraz. 

-No co ty. Co robisz? Gadaj. 

-Jestem organiściną, - powiedziała po chwili namysłu. 

Przez moment zastawiałem się co to znaczy. Pojęcie znajome tylko gdzie ja je słyszałem? Nagle dotarło do mnie.  

-Co??? No nie. Nie mów. 

Myślałem, że się przesłyszałem. 

-Czym? - spytałem jeszcze dla pewności. 

-Organiściną, - powtórzyła. 

-Eee… to znaczy, że… 

-No tak. Gram na organach w kościele.

Szczęka mi opadła. 

-Żartujesz. 

Pokręciła głową. 

-No nie.

-To znaczy, grasz podczas mszy w kościele.

Skinęła. Znów mnie zatkało. Trudno było mi uwierzyć w to co usłyszałem. Teresa organistą. Właściwie jeszcze nie wiedziałem jak to wymawiać. Organista, organiścina. Wszystko było takie dziwne. I to właśnie ona. Trudno było mi sobie to wyobrazić. Szczególnie że przypominałem sobie to zdarzenie sprzed lat, kiedy byliśmy nad rzeką. 

Zwaliła mi konia a ja przez te wszystkie lata miałem ją gdzieś z tyłu głowy. Wydawała się być taka wyuzdana. Wyuzdana i jednocześnie niewinna. Jakoś trudno było mi połączyć te dwie rzeczy naraz. Wydawało mi się, że na takie posady przyjmują osoby wręcz nieskazitelne pod względem moralnym. Zresztą to było tak dawno temu. Co ja mogłem wiedzieć. Jak mogłem kogokolwiek osądzać? Może to tylko ja czułem się inny po tym zdarzeniu?   

-Więc jesteś w kościele raz w tygodniu, - rzuciłem w jej stronę.

-Nawet częściej, - poprawiła.  

Przez dłuższy czas szliśmy ulicą przed siebie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, gdzie idziemy. 

-Ale… jak to? Jak dostałaś właśnie taką pracę? Wydaje mi się, że trzeba skończyć studia.  

-No niekoniecznie, ale to ułatwia sprawę. Ja skończyłam, - odezwała się. 

Szeroko otworzyłem oczy. 

-Hm… - mruknąłem cicho.

Ta dziewczyna zadziwiała mnie coraz bardziej. Jak udało się jej dostać na studia i na dodatek je skończyć? Przecież wtedy wydawała się taka głupiutka i tak bardzo naiwna. Miała duże problemy z nauką. W momencie kiedy mnie udało się skończyć technikum ona zaliczyła uniwerek. Trudno było mi pojąć, że mogła tak daleko dojść. Budziła się we mnie fascynacja nie tylko jej ciałem. 

Kiedy tak patrzyłem na nią nic niewiedzącymi oczyma pierwsza przerwała ciszę:

-Wcześnie wyrwałam się z domu. Zaczęłam pracować i zarabiać na siebie. Te studia to było moje marzenie. Musiałam je zrealizować. Wiesz, czasami trzeba uparcie dążyć do tego czego się chce. 

Nie znałem jej od tej strony. Nie wiedziałem, że ma takie marzenia. 




piątek, 25 marca 2022

Teresa.

35. Tyle wspomnień.


To nie było takie proste. Tyle wspomnień, które tak szybko i mocno na mnie naparły. Jak znów podjąć tę znajomość? Jak się do niej odnosić? Czy zaczynać budować wszystko od nowa? A może traktować ją jak dawniej? Nie ogarniałem tego. Przynajmniej w tamtej chwili.


No i oczywiście cycki. Jak mogłem o nich zapomnieć? Och te cycki! Aż dech mi zaparło. Wszystkie obrazy z przeszłości natychmiast powróciły ze zdwojoną intensywnością. Jej piersi nie miały nic wspólnego z tymi małymi krostami, które nosiła pod sukienką, będąc trzynastolatką. Wtedy to była tylko skromna zapowiedź tego co widziałem teraz. 

Tak, na pewno. Wyrosły, a jakże. Były duże, a nawet bardzo duże. Jędrne i przyprawiające o zawrót głowy swoimi wypukłościami. “No tak, - pomyślałem, - “moja Teresa. Tak siksa, z której żeśmy się śmieli. Jaka siksa?! Boże toż to super laska!” Moja wyobraźnia szalała. Kiedy na mnie nie patrzyła, ukradkiem się na nią gapiłem. Wydawało mi się, że wkładam tam swojego kutasa. Chciałem jej, niesamowicie jej chciałem, ale nie umiałem tego wyrazić. Nawet słowami. 

Była jak magnes. Może to przez tę luźną bluzkę z dużym dekoltem. Zawsze lubiła się ubierać w zwiewne rzeczy. Nie wiem, może przez to jej cycuszki wydawały się takie atrakcyjne. W tamtej chwili jeszcze tego nie potrafiłem sobie tego wyjaśnić.  

To było miasto powiatowe nieopodal mojego miejsca zamieszkania. Załatwiałem jakieś sprawy w starostwie. Czas się zatrzymał. Wszystko wydawało się takie czarodziejskie i magiczne. Staliśmy tak naprzeciw siebie na środku chodnika i lustrowaliśmy się wzrokiem. Uważnie, każde z osobna. Nie dowierzaliśmy, że widzimy to co widzimy. W końcu ona uśmiechnęła się i odezwała pierwsza: 

-Marek? Niemożliwe! Tyle lat. Co ty tu robisz? 

Patrzyłem na nią i nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. Jak to się mówi, zatkało mnie. Pierwsza przerwała tę ciszę. Ciszę, która mogła trwać wiecznie, a i tak nic by się nie stało. 

-Och przepraszam, ale jestem nachalna. Nie powinnam. Jeszcze raz przepraszam. No tak, może masz już żonę i gromadkę dzieci, - zagadała, a mi zrobiło się bardzo głupio. 

Nie miałem ani żony, ani dzieci. Za to ją samą widziałem już w białej sukni przed ołtarzem i u swojego boku. 

W milczeniu pokręciłem głową. 

-Nie. Nic z tych rzeczy. Wciąż jestem sam, - odezwałem się  niepewnie. Nie wiedziałem, czy tak to powinno zabrzmieć. 

Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się ciepło.

-No co ty, nie gadaj, - szturchnęła mnie łokciem, jakbyśmy wciąż byli dobrymi kumplami, - Taki przystojny facet. To niemożliwe, żeby się z nikim nie związał. 

Jeszcze bardziej zrobiło mi się głupio. Czułem, że się rumienię. Nie chciałem, aby to widziała. 

-Daj spokój, - powiedziałem przyciszonym głosem. 

To nie było takie proste. Tyle wspomnień, które tak szybko i mocno na mnie naparły. Jak znów podjąć tę znajomość? Jak się do niej odnosić? Czy zaczynać budować wszystko od nowa? A może traktować ją jak dawniej? Nie ogarniałem tego. Przynajmniej w tamtej chwili.

Znów się uśmiechnęła.

-Dobra, zluzowuję. Co robisz? Czym się zajmujesz? Jak ci się ułożyło w życiu? 

Machnąłem ręką. Nie chciałem mówić o sobie. Chciałem słuchać co się z nią działo przez ten czas. 

-Jakoś leci, - powiedziałem, - zajmuję się ogrodnictwem. 

Nie potraktowała mnie z góry ani nie zbyła. Widać było, że jest naprawdę ciekawa. 

-O, a konkretnie?

-Prowadzę własną firmę, - tu znowu poczułem się bardzo głupio. To była jednoosobowa działalność gospodarcza. Sprzątałem ludziom posesje. - Nic wielkiego, ale jest moja. 

-Czy to jakieś usługi? - spytała z zainteresowaniem.

-No tak, - powiedziałem niepewnie, - kompleksowa pielęgnacja ogrodów. Przynajmniej w teorii. 

Nie dopytywała więcej. 




czwartek, 24 marca 2022

Teresa.

34. Wypiękniała.


Zabrakło mi tchu. Tak bardzo wydoroślała. Choć wciąż to była ta sama Teresa, zmieniała się niesamowicie. Muszę przyznać, że na lepsze. Och, co tu dużo mówić, wypiękniała! Z brzydkiego kaczątka, które notabene i tak chyba mi się bardzo podobało, zmieniła się w pięknego łabędzia.


Oczywiście nic z tego co mówił, się nie zrealizowało. Może i dobrze. Dostało się im, ale jej ojciec nie był bez winy. Nie przyszli w pokojowych zamiarach. Zostaliśmy zaatakowani. Tak czy inaczej, tej nocy nikt nie spał. Nie dlatego że nie było takich warunków. Po prostu byliśmy bardzo zdenerwowani i wystraszeni. Siedzieliśmy na podłodze i przy świeczce, bo światła baliśmy się zapalić i opowiadaliśmy sobie różne historie, żeby dodać sobie odwagi. 

Rano przed domem pojawiły się dwie kobiety: nasza matka i matka Tereski. Matka Tereski spotkała naszą mamę na przystanku autobusowymi, opowiedziała jej o zajściu. Podobno jej stary tak śmierdział, że nie wpuściła go do chałupy. Spał w chlewiku. Na dodatek powiedziała, że to nie pierwszy przypadek jego agresji. 

-Tym razem przesadził moczymorda, - mówiła zdenerwowana.  

Podobno dzień wcześniej była u nich pani z kuratorium. Sprawdzali warunki mieszkaniowe. 

-Sprawa ma trafić do sądu, żeby zabrać dzieciaki do Domu Dziecka. Stary się wściekł, upił się i zaczął demolować dom. Ja sama mam siniaki… 




**



Po tych wakacjach nasz kontakt się urwał. Ja wyjechałem do internatu położonego sto dwadzieścia kilometrów od domu i nie miałem dogodnego połączenia z moją miejscowością. Z matką i z siostrami widywałem się bardzo rzadko. W zasadzie tylko na święta i wakacje. Tym bardziej z nią. Jej ojciec, po tym co się stało, zabronił nam nawet zbliżać się do ich domu a my, ze strachu przed zemstą, nie chcieliśmy wchodzić mu w drogę.  Moi bracia zostali rozesłani do dwóch różnych placówek Domu Dziecka i dość szybko zapomnieli o naszej przygodzie w deszczu nad rzeką. Oczywiście Teresa była w moich myślach, szczególnie w snach, czasami mokrych i bardzo gorących, ale nic poza tym. Byłem wtedy przecież jeszcze dzieciakiem, a życie toczyło się bardzo szybko. Poznałem inne dziewczyny i przeżyłem nowe przygody. Dowiedziałem się tylko, że, zarówno ona jak i jej rodzeństwo, jednak nie trafili tak jak my do PDDz, pomimo że sprawa odbyła się w sądzie. Zdaje się, że czasy się już zmieniły i polityka rodzinna w naszym kraju. 

Spotkałem ją piętnaście lat później i powiem szczerze, było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jej obraz rozmył się w mojej pamięci. To wszystko, co wydarzyło się przed laty, było dla mnie tylko mglistym wspomnieniem. Na dodatek w pierwszej chwili jej nie poznałem. No ale nie powiem, to było dziwne uczucie. 

Zabrakło mi tchu. Tak bardzo wydoroślała. Choć wciąż to była ta sama Teresa, zmieniała się niesamowicie. Muszę przyznać, że na lepsze. Och, co tu dużo mówić, wypiękniała! Z brzydkiego kaczątka, które notabene i tak chyba mi się bardzo podobało, zmieniła się w pięknego łabędzia. Tak to mógłbym najprościej określić. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Nie wiedziałem co powiedzieć. 

Oczywiście jak dawniej miała te same ciemne oczy. Chyba jeszcze ciemniejsze niż wtedy i jeszcze bardziej błyszczące. Może mi się wydawało, ale były chyba jeszcze bardziej przenikliwe. Zastanawiam się. Gdyby nie te oczy pewnie bym jej nigdy nie poznał w tłumie ludzi na ulicy. Sam już nie wiem. 

Na pewno urosła. Trochę. Chyba. Nabrała też nieco ciała. Nie była już chuda jak patyk. Jej tyłeczek zrobił się zgrabny i okrągły, ale w talii wciąż pozostała szczupła i wiotka jak trzcina. Nie uszło to mojej uwadze kiedy lustrowałem ją wzrokiem. Nie uszedł żaden najdrobniejszy nawet szczegół. To było automatyczne. Niemal. 




środa, 23 marca 2022

Teresa.

33. Na przegranej pozycji. 


Teraz już wiedziałem, że napastnicy są na przegranej pozycji. Nim zdążyli się zorientować, w czym rzecz wszyscy byli oblani sikami ze sraczką z blaszanego wiadra. Klęli i pluli ze złością, po czym w takim samym nastroju oddalili się w kierunku głównej drogi.


Kazałem je poustawiać rzędem przed nami. W tym samym czasie słyszałem, że słaba rama okienna zaczyna pękać pod naporem metalowego narzędzia. Rodzeństwo ze zdziwieniem przyglądało się, jak nalewam z wiadra mocz do tych słoików, a kiedy się dowiedzieli, że mają użyć ich jako bomb, o mało nie wybuchli głośnym śmiechem. 

-Poważnie? Mówisz poważnie? - wciąż nie dowierzał Paweł. 

Spojrzałem na niego i zmarszczyłem brwi. 

-Wyglądam na kogoś, komu do śmiechu? Bierz to i rzucaj. Tylko celnie. 

Spojrzał na zawartość litrowego słoika i o mało nie zwymiotował. 

-Łeee… ale tu są gówna. Kto nasrał do wiadra? 

-Cicho bądź. Nie ważne kto. Później będziesz szukał winowajcy, - powiedziałem, - To nawet i lepiej. Szybciej dadzą nam spokój. 

Ze słoików śmierdziało tak, że żołądek sam podchodził do gardła.  

-Już nie mogę. Rzygać mi się chce, - westchnęła siostra. 

-Dobra, rzygać będziesz później. Teraz rzucaj w tego kolesia z łomem. Stoi dokładnie pod tobą. Widzisz?

-Widzę. Ale jak?

-Otwórz to okienko. 

Siostra otworzyła mały lufcik, który znajdował się nad jej głową i wyrzuciła przez nie pierwszy słoik. Celnie. Usłyszeliśmy głuche uderzenie, a przez szparę zobaczyłem, jak spadł facetowi prosto na kark. Spora ilość nieczystości wylała mu się za kołnierz. Był kompletnie zaskoczony, ale jeszcze nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę się stało. 

-Kurwa, co to?! - krzyknął, a kiedy zajarzył, w czym rzecz krzyknął, - Uwaga! Bachory gównem w nas rzucają! 

Nie próżnowaliśmy. Nie było czasu. Musieliśmy działać z zaskoczenia. W tym samym czasie drugi z nich oberwał pojemnikiem z nieczystościami. 

-O kurwa! - krzyknął z bólu. 

Chyba dostał w głowę. 

-Pierdolone srajduchy! Jak im pokażę! Kurwa, jeszcze mnie zapamiętają! 

Zaraz później usłyszałem uderzenie w okno. Szyba z głośnym brzękiem rozsypała się na drobne kawałeczki. Facet, choć bardzo się starał, nie był w stanie wejść do środka. Rama, jak to w starych drewnianych budynkach, podzielona była na niewielkie okienka. Były jak krata, przez którą człowiek nie był w stanie się przez nie przecisnąć. Gościu zorientował się, że musi otworzyć całe okno, ale był tak zdenerwowany, że nie mógł znaleźć haczyka. Trochę się z tym szamotał. W tym samym czasie na jego głowę spadł kolejny słoik. Tym razem wypełniony po brzegi gęstą lepką substancją. Jęknął z bólu i usiadł na trawie. 

-Kurwa, kurwa, kurwa! - klął, ocierając twarz z kału, - Co za pierdolone bestie! 

-O ja pierdolę, Henryk, ale ty sierdzisz? Zesrałeś się czy co? - odezwał się jego kolega. Ten, który jeszcze niczym nie oberwał.

Pokrzywdzonemu mężczyźnie wcale nie było do śmiechu. 

-Kurwa jak ci przypierdolę! Nie widzisz chuju, że jebnęli we mnie słoikiem z odchodami?! 

Kiedy oni się kłócili, na górze ofensywa rozgorzała na dobre. To nie była zabawa. To była już wojna. 

-No dawajcie, dawajcie szybko te słoiki! Więcej słoików! - ponaglałem ich w jakimś amoku. 

Teraz już wiedziałem, że napastnicy są na przegranej pozycji. Nim zdążyli się zorientować, w czym rzecz wszyscy byli oblani sikami ze sraczką z blaszanego wiadra. Klęli i pluli ze złością, po czym w takim samym nastroju oddalili się w kierunku głównej drogi. Jeszcze tylko z daleka usłyszeliśmy pogróżki w naszym kierunku:

-Zobaczycie, wrócimy tu z milicją! To moja córka i ma mnie słuchać! Ona jest nieletnia! Na noc ma być w domu! Zrozumiano?!




wtorek, 22 marca 2022

Teresa.

32. Wiadro z moczem.


Podałem mu wiadro z moczem, które służyło za nocnik. Spojrzał na mnie jak na barana. 

-No co się gapisz. Bierz to.

-He, ale po co? Co chcesz z tym… 

-Nie pytaj, tylko bierz, - nakazałem. 

Miałem plan, który mógł się powieźć. Paweł patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.


Staraliśmy zachowywać się bardzo cicho, tak żeby ten człowiek w niczym się nie zorientował. Mieliśmy nadzieję, że pochodzi wokół domu, poprzeklina trochę i sobie pójdzie. W końcu każdemu by się znudziło. Wszyscy tego pragnęliśmy, choć nie wiedzieliśmy co robić dalej. Nikt z nas nie miał ochoty na konfrontację twarzą w twarz z tym człowiekiem. Szczególnie po tym co powiedziała Teresa i zważywszy na to, że był pod wpływem alkoholu. Nic takiego się jednak nie stało. To znaczy, nie poszedł sobie i nie zostawił nas w spokoju. 

Łaził w kółko i próbował dostać się do środka, szarpiąc za klamkę czy próbując wyważyć okno. Na dodatek po jakimś czasie dołączyło do niego jeszcze jakichś dwóch typów. Byli tak samo pijani jak on. Z minuty na minutę sytuacja robiła się coraz bardziej poważna. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Nie było dobrego rozwiązania. Matki nie było w domu. Miała wrócić dopiero rano. Telefonów wtedy też nie było. Więc jakby rzeczywiście stało się coś poważnego, trudno było mówić o jakimś ratunku. 

-Niech pan sobie pójdzie, bo wezwiemy milicję, - próbowaliśmy udawać odważniejszych i bardziej zorganizowanych niż byliśmy. 

Nie wiem, dlaczego nie braliśmy pod uwagę wydania Terasy w jego ręce. To ona przecież była punktem zapalnym i od niej się wszystko zaczęło. Gdybyśmy powiedzieli, żeby sobie poszła, od razu mielibyśmy spokój, ale to nie wchodziło w grę. Naprawdę źle zaczęło się robić w momencie kiedy jeden z tych kolesi zaczął łomem wyważać okno. Nie wiem, skąd go wziął. Pewnie miał go ze sobą. Biegaliśmy z kuchni do pokoju i sieni i z powrotem. Byliśmy w panice. Gdyby dostał się do środka, pewnie mielibyśmy poważny problem.  

-On ma łom. O Boże, może nam coś zrobić, - panikowała Teresa. 

-Ciii… nie bój się. Nie wejdzie. Nie będzie miał odwagi, - próbowałem zapanować nad sytuacją. 

Tymczasem ona wcale nie wydawała się uspokojona.  

-Tylko tak mówisz. Skąd wiesz? A jak wejdzie to co? Zobacz, podważa ramę. Och Boże. 

Rzeczywiście facet, mimo że był pijany, radził sobie dość dobrze. Nasza sytuacja stawała się coraz gorsza. 

-Szybko, na górę, - zakomenderowałem przyciszonym głosem, - szybko. Paweł, raz, raz. Poczekaj… 

Podałem mu wiadro z moczem, które służyło za nocnik. Spojrzał na mnie jak na barana. 

-No co się gapisz. Bierz to.

-He, ale po co? Co chcesz z tym… 

-Nie pytaj, tylko bierz, - nakazałem. 

Miałem plan, który mógł się powieźć. Paweł patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.

-Kurde, co ty kombinujesz? 

-No bierz. Zobaczysz. 

Wykonał polecenie. Po chwili we trzech byliśmy na strychu. Kiedy było trzeba, byliśmy jak drużyna: zgrani i bardzo sprawni. Musieliśmy tacy być jeżeli chcieliśmy przerwać w Domu Dziecka. 

Nasz strych był mocny i solidny. Nie to, co u Teresy. Można było po nim nawet biegać. Znajdowały się tu, jak wszędzie, rupiecie i śmieci, ale było o wiele mniej kurzu. Częściej korzystaliśmy z tego miejsca. 

Kiedy byliśmy na górze, kazałem braciom pozbierać puste słoiki. W drugim końcu poddasza stały w równych rzędach. Gotowe do użycia. Miały w nich powstać różnego rodzaju przetwory takie jak: kiszone ogórki, przeciery i kompoty. Przy tak skromnych pieniądzach, jakimi wtedy dysponowaliśmy każdy zapas żywności, który udało się zdobyć, był  jak lekarstwo w najtrudniejszych czasach. 




Ostatnie wakacje.

150. Widzę, że ci stoi jak rakieta. Upłynęła może minuta i jakby od niechcenia spojrzała nieco niżej. Bez skrępowania, wstydu czy zażenowani...