środa, 31 marca 2021

Planeta rozkoszy.

8. To będzie gwałt.


-Nie. Nie zrobicie tego.
Morgan pokiwał głową:

-Zrobimy.

-Wyście chyba wszyscy powariowali?! Przecież to będzie gwałt.

Jej głośne protesty zapewne trwałyby jeszcze długo, gdyby nagle nie została sam na sam z Jonaszem. 


W lasach X10BA spotkać można było kilkaset gatunków dużych ssaków, gadów, a także węży, wśród których wiele było jadowitych. Świat zwierząt Faktorii był żywą spiżarnią, ale jednocześnie źródłem wielu niebezpieczeństw. Co prawda na człowieka, zgodnie ze swoją naturą, polował tylko krakamar - trzydziestometrowy jaszczur podobny do krokodyla, no i czasem cętkowany topies. Niemniej nieostrożne postępowanie przy spotkaniu z dużymi drapieżnikami często prowokowało je do napaści. Natomiast niektóre zwierzęta roślinożerne, jak na przykład granatowy balus, czy pokantus, były niezwykle agresywne i mogły atakować przybyszy pozornie bez żadnej przyczyny. Dlatego też nie tak, jak się nam ma początku wydawało, tolwy i grolamary, a balusy i pokantusy były najbardziej niebezpieczne a właśnie te z pozoru łagodne trawożerne olbrzymy. 

Dalia właśnie wróciła z niedalekiej wyprawy po pokluny - smakowite owoce, które w pobliżu naszej bazy obwicie występowały. Przy okazji przyniosła też pełen kosz przeróżnych ziół na mniejsze i większe dolegliwości. Była uśmiechnięta i zadowolona. 

Ta młoda dziewczyna pełniła na naszym statku funkcję technika żywieniowego. Była kimś niesłychanie ważnym dla ekspedycji, ponieważ dbała nie tylko o nasze żołądki, ale także o to, by nasze organizmy codziennie otrzymywały odpowiednią porcję witamin i minerałów. 

Od samego początku była przeciwna eksperymentowi, jakiego zamierzaliśmy dokonać. Już samo poruszenie tego tematu wywoływało u niej gniew i sprzeciw. Tak było i tym razem.

-Co?! Nigdy w życiu!

-Dalia… - prosiłem.

-Nie będę królikiem doświadczalnym!

-Przecież wiesz, że to konieczne.

-Jazonie, ty chyba zwariowałeś?!

-Dalia, proszę…

-Nie dam się wyruchać jakiemuś mutantowi!

-To dla twojego dobra.
-Taa akurat. Dobre sobie! Czegoś się ty znowu nawąchał?!

-Wiesz, że nie masz wyjścia. Dostaliśmy wyraźne polecenie z Ziemii. 

-Ha ha ha ha… dobre. Naprawdę dobre. Rtary, poczciwy Jazon. Ty zawsze słuchasz poleceń z Ziemii. Przecież Ziemia jest kilkaset lat świetlnych stąd. 

-Ale proszę… 

-Nie!

-Wiesz, że będziemy musieli…

-Powiedziałam, nie! Już wolę zginąć w męczarniach, opryskana jadem jakiegoś pieprzonego tutejszego węża. Moja cipka należy tylko do mnie.

-Mała… - zaczął Morgan.
-Co mała, co mała?! Nie mów do mnie mała, bo sam nie jesteś taki wielki.

Popatrzył na nią uważnie i spokojnie dodał:

-Dobrze wiesz, że nie zaryzykujemy życia całej załogi. Jeśli będzie trzeba, zmusimy cię.
Przyglądała mu się z niedowierzaniem. 

-Nie. Nie zrobicie tego.

Morgan pokiwał głową:

-Zrobimy.

-Wyście chyba wszyscy powariowali?! Przecież to będzie gwałt.

Jej głośne protesty zapewne trwałyby jeszcze długo, gdyby nagle nie została sam na sam z Jonaszem. 



wtorek, 30 marca 2021

Planeta rozkoszy.

7. Wspomnienia o mojej żonie.


-Juni, - odezwałem się chwytając ją za ramię, - powiedz, dlaczego wciąż wracają wspomnienia o mojej żonie?

-Wciąż ją kochasz Jazonie i… tęsknisz.

-Juni, ale minęło już tyle lat…

-To nie ma znaczenia Jazonie.


Siedzieliśmy na miękkim dywanie. Na plecach czułem ciepło płomieni dużego kominka. Obejmowała mnie w pół i całowała. Przesuwała swoje czułe dłonie po moich biodrach i plecach. Gładziła pośladki, była delikatna i czuła.  Miała na sobie białą bluzkę sięgającą bioder. Jej kreacja była rozpinana z przodu i posiadała długie bufiaste rękawy. 

Całowała. Jej pocałunki były czułe, delikatne, przepełnione miłością. Podnieśliśmy się i powoli pozbawiłem ją górnej części garderoby. Opuściła głowę, patrzyła, jak ściągam jej majtki. Bez pośpiechu zsuwałem je z krągłych, obfitych pośladków. Chwyciła mnie za nadgarstki, byśmy razem mogli dokonać tej słodkiej czynności. W chwilę później zdjęła ze mnie koszulę. 

Położyła się na podłodze, rozsunęła uda, a ja opadłem między nie. Oplotła mnie ramionami i odchyliła głowę do tyłu. Muskałem wargami jej szyję. Palcami rozczesywała moje włosy. Zsunąłem się do jej cipki i zanurzyłem twarz w bujnym zaroście. Czułem, jak pracują jej biodra, jak falują w górę i w dół. Zerknąłem na jej twarz, nieprzytomnymi oczami patrzyła gdzieś sufit. Zanurzyłem się jeszcze głębiej i lizałem. 

Rozpięła pasek moich spodni i ściągnęła je razem ze slipami uwalniając twardego, gotowego do akcji fallusa. Nie czekając ani chwili chwyciła go w swoje gorące usta. Pochłonęła go tak doskonale, że od razu oblała mnie fala gorąca. Jedyne, co mogłem w tej chwili zrobić, to bawić się jej czarnymi, długimi włosami. 

Głowica mojego fiuta w ciągu paru sekund zrobiła się sina. Jeszcze moment a trysnąłbym w jej buzię. Nie mogłem na to pozwolić. Delikatnie, ale stanowczo położyłem ją na dywanie. Trzymając mnie za szyję patrzyła mi w oczy. 

-Klaro, och moja jedyna, cudowna Klaro!

Spodnie krępowały mi już tylko łydki.

-Jazonie, mężu, weź mnie, proszę!

Wszedłem w nią jednym, zdecydowanym pchnięciem i od razu zacząłem wykonywać posuwiste ruchy. Ułożyła się na boku. Chwyciłem jej zgrabną nogę i zarzuciłem na swoje ramię. Mój penis poruszał się w niej płynnie, rytmicznie raz, zarazem dobijając do samego końca. 

Włożyła rękę pod głowę i spokojnie obserwowała, jak pracuję biodrami. Siedziałem po turecku, a ona weszła na moje kolana i zaangażowaniem nadziała się na mój oręż. Chwyciła mnie za szyję, a ja ująłem ją w pasie. Tak spleceni kołysaliśmy się raz w jedną raz w drugą stronę. 

Odchyliła się lekko do tyłu. W tym samym czasie chwyciłem ją za pośladki. Bez przerwy czule patrzyła mi w oczy. W końcu, nie opuszczając jej słodkiego wnętrza, położyłem się. Nie opierając się dłońmi o podłogę, pochyliła się nad moim torsem i tak już została. 

Szybko i rytmicznie uderzałem swoim podbrzuszem. Końcem fiuta docierałem w najdalsze zakamarki.
Znów mocno odchyliła się do tyłu podpierając dłonie między moimi kolanami. Teraz poruszaliśmy się w jednym rytmie. 

-Och mężu, mężu, jesteś cudowny! 

-Klaro!

-Och, dochodzę!

-Najdroższa!

-Jazonie, och jak mi dobrze, jak cudownie!

-Kocham cię, Klaro!

-Kochany mój, tak mi rób, nie przerywaj!

-Klaro, och Klaro!

-Jeszcze, jeszcze… ooooooooch Jazonie!!!

Opadła na moje ciało swoim brzuchem i piersiami, oplotła mnie ramionami i mocno się przytuliła. Całowała. Znowu całowała.

W końcu całkowicie spełniona, zastygła. Uklękła a po chwili opadła na cztery wypinając w moją stronę swój zgrabny tyłeczek. Natychmiast chwyciłem ją za biodra i całą długością fiuta wylądowałem w jej wilgotnej, ciasnej jaskini. Uderzałem coraz mocniej, coraz szybciej, aż w końcu, szybując nad podłogą, z ogromną siłą trysnąłem w jej wnętrze. 

Na koniec usiadła przy mnie i zwarliśmy się w namiętnym, gorącym pocałunku. 

-Jazonie, nie możesz tak leżeć. Podnieś się, zabieram cię do obozu, - ze snu wyrwał mnie przejęty głos Junan. 

Byłem mokry od potu, leżałem między korzeniami gigantycznego drzewa. 

-Co się stało? - spytałem wstając.

Popatrzyła na mnie z troską.

-Znowu wyszedłeś w środku nocy. 

-Jestem chory?

-Nie, to raczej wina tutejszego klimatu. Chodź.

Beznamiętnie ruszyłem jej śladem.

-Juni, - odezwałem się chwytając ją za ramię, - powiedz, dlaczego wciąż wracają wspomnienia o mojej żonie?

-Wciąż ją kochasz Jazonie i… tęsknisz.

-Juni, ale minęło już tyle lat…

-To nie ma znaczenia Jazonie.

-Juni?

-Tak?

-Czy ona żyje?

Zapadła chwila ciszy.

-Juni?

-Nie wiem Jazonie, nie wiem… - odpowiedziała cicho.



poniedziałek, 29 marca 2021

Planeta rozkoszy.

6. Zarodniki grzyba Hukaka Milu.


Znaleźli mnie po dwóch dniach, niecałe pięć kilometrów od bazy. Gdyby nie ten stary kontener, którego zardzewiałe drzwi, jakimś cudem, same się zamknęły pewnie bym już nie żył. Za wszystko odpowiadały zarodniki grzyba Hukaka Milu. 


Las, tak obficie porastający gorącą planetę, pomimo swojego bogactwa, i różnorodności był bardziej dostępny, niż się nam na początku wydawało. Gęste zarośla spotykaliśmy tylko na obrzeżach rzek, polanach, porębach oraz pogorzeliskach. W tej dzikiej głuszy można było wyróżnić kilka pięter. Najwyższe to pojedyncze stare drzewa giganty tak wysokie, że trudno to sobie wyobrazić. Bez problemu sięgały dziewięćdziesięciu, a nawet stu dwudziestu metrów. Robiło to szczególne silne wrażenie, kiedy ich czubki przedzierały się przez gęste chmury Faktorii. Były bardzo rozłożyste. Ogromne korony swoim zasięgiem mogłyby zająć boisko piłkarskie, a kora była tak gładka, że tylko posiadacz ostrych pazurów mógł się na nie wdrapać. Te olbrzymy dzierżyły palmę pierwszeństwa nie tylko w wysokości, ale też długowieczności. Dożywały nawet do kilku tysięcy lat. Z powodu specyficznego pasma promieniowania świetlnego najbliższych gwiazd ich liście przeważnie były fioletowo czerwone. 

Drugie, nieco niższe piętro tworzyły rośliny przekraczające czterdzieści metrów. Tu barwy listowia tworzyły bardziej skomplikowaną gamę: począwszy od jasnobłękitnego, poprzez granatowy aż do fioletowego. 

Trzecie piętro sięgało dwudziestu, trzydziestu metrów. W większości podobne było do naszych palmowych gajów. Najniższe zastępowało runo leśne. Były to zwykle gigantyczne trawy, niektóre łudząco podobne do naszych zbóż, ale nierzadko spotkać można było tam paprocie, widłaki i inne, których nie sposób tutaj wymienić. 

Wskutek ogromnych pożarów, jakie musiały tu występować w przeszłości, ogromne przestrzenie pierwotnego lasu, zostały zastąpione przez las wtórny. Las wtórny to zupełnie inna bajka. To niesamowite, chaotyczne, trudne do przejścia nagromadzenie drzew, krzewów, lian, babusów, paproci i innych roślin zielonych. 

Nie wspomniałem jeszcze o zwierzętach. Każde z nich, nawet to roślinożerne, wydawałoby się kompletnie łagodne, dla człowieka bez specjalnego przygotowania było śmiertelnie niebezpieczne. Bez odpowiedniego uzbrojenia raczej nie powinno się nigdzie ruszać, a i to na niewiele się zdało jeśli trafiło się na odpowiednio duży okaz. Śmiało można powiedzieć, że w pojedynkę, bez ekwipunku i maski tlenowej nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierał się na przechadzkę dalszą niż dziesięć, czy dwadzieścia metrów poza ogrodzenie obozowiska. Chyba że ktoś chciał stać się drugim śniadaniem dla zawsze głodnych drapieżników. 

Muszę przyznać, że miałem ogromne szczęście. Znaleźli mnie po dwóch dniach, niecałe pięć kilometrów od bazy. Gdyby nie ten stary kontener, którego zardzewiałe drzwi, jakimś cudem, same się zamknęły pewnie bym już nie żył. Za wszystko odpowiadały zarodniki grzyba Hukaka Milu. Wyglądają przepięknie. Ich luminescencyjne kapelusze w ciemnościach mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Na dodatek dają taki odjazd, jakiego nie zapewnią żadne ziemskie narkotyki. Niemniej do dziś dnia nie wiem, czy ludzie, których widziałem byli tylko i wyłącznie moimi halucynacjami. 



niedziela, 28 marca 2021

Planeta rozkoszy.

5. W końcu się spuścił.


Usiadł po turecku i odchylił się do tyłu. Ona wciąż zabawiała się jego kutasem. Co jakiś czas przyglądała się uważnie, jakby miało coś nastąpić. On tylko nieco głośniej pojękiwał. Wreszcie zaczął poruszać biodrami do przodu i do tyłu. Chwyciła go za pośladki i w końcu się spuścił.


Ponownie, zabrała się do pracy. Powoli, ale płynnie pochłaniała i wypuszczała. Na sekundę pozwoliła mu nawet zawisnąć tuż nad ustami.  Patrzyłem i byłem coraz bardziej przekonany, że to jakieś duchy, czy jakieś zjawy. Myślałem, że to jakiś efekt uboczny przebywania na tej cholernej planecie. Nie miałem pojęcia, czy może coś zjadłem, czegoś się nawdychałem. Cholera wie, może już nie żyłem, może właśnie umierałem. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, bo było mi dobrze, zbyt dobrze, by cokolwiek z tym zrobić, zaprzeczyć, odejść.

Usiadł na jakiejś starej szafce i szeroko rozłożył nogi. Usadowiła się między nimi. Odruchowo przykląkłem. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Przechyliłem głowę i przyglądałem się uważnie. Jej ruchy stały się szybsze, bardziej intensywne, mocne. Zachowywała się niczym pijawka, pasożyt uzależniony od jego męskości. Wciągała ją do końca i wypuszczała, po czym lizała z obydwu stron. Znowu zdawało mi się, że słyszę jakby szept, gdzieś z tyłu, gdzieś z góry: 

-Anioł, anioł, anioł…

Próbowałem ustalić skąd pochodzi, ale było to ponad moje siły. Przywarła do niego tak, że jego członek całkowicie schował się w jej gardle. Położył dłonie na jej głowie. Nie ruszała się. Dopiero po chwili usłyszałem jego cichy jęk. 

Jeśli to nie była iluzja, jeśli to byli normalni ludzie, w takim razie kim byli i co robili na tej odległej planecie? Pochłaniała go i wypuszczała, pochłaniała i wypuszczała…

W pewnym momencie spojrzała mu w oczy, a on z czułością rozgarnął jej włosy. Rozpostarła dłoń. Patrzył w oczekiwaniu, a ona, jak kiełbaskę na tacy ułożyła na niej jego członka. Odsunęła się na chwilę i ponownie przywarła. 

Wstał i ustawił nogę na szafce. Usiadła tuż pod nim. Jego fujara sama odnalazła jej usta. Z tyłu słyszałem śpiew, jakby nawoływanie. Chociaż, może był to śmiech, taki radosny i ciepły. Pochłaniała go do samego końca wysuwając jednocześnie język. Był niesłychanie ruchliwy. Drażniła nim jego jądra. 

Zaraz później to on poruszał jej głową, a ona się bez oporu poddawała. Stała się, jakby, jego zabawką, stworzoną tylko po to, by dać mu rozkosz. 

Raz, dwa, trzy… wchodził i wychodził, wchodził i wychodził. Poruszał biodrami. Przez moje ciało przepływał bardzo przyjemny prąd. Czułem, że nie wytrzymam i za chwilę trysnę. 

Minęła minuta a ona półleżała. On uginał nogi  w kolanach. Doiła go. Wysysała z niego życie, ale dawała rozkosz. Chwycił jej głowę i zaczął poruszać we wszystkie strony. Jego ruchy były płynne, a jednocześnie bardzo rytmiczne, zdawało się, że jej ciało jest przedłużeniem jego ciała. Leżała na zakurzonym biurku. Wgramolił się na nie i zajął pozycję nad jej głową. Wpakował kutasa prosto w jej usta, pochłonęła go łapczywie. 

Teraz rozłożyła uda wystawiając w moją stronę swoją wygoloną cipę. Tego było już za wiele. Zapragnąłem w nią wejść i spenetrować razem z jej partnerem. Trudno było w to uwierzyć. Byli tak bardzo realni. Prawie czułem ich dotyk, ale kiedy się zbliżyłem na metr wiedziałem, że nie zrobię ani kroku więcej. Nie byłem w stanie. 

Nabrałem powietrza w płuca. Wessała go do samego końca i trzymała za biodro. Wzajemnie się do siebie przyciskali. Chwycił ją oburącz za głowę i zaczął poruszać nią do tyłu i do przodu. Po chwili zaplotła ramię na jego udzie. 

Wreszcie legł. Usadowiła się na nim. Zabawa trwała jak gdyby nigdy nic. Chwyciła go za jaja i obciągała fiuta. Na powierzchni jej policzków odznaczał się jej, tańczący w szalonym tempie, język. 

Po jakimś czasie ułożył dłoń na jej szyi, gładził, delikatnie pieścił. Usiadł po turecku i odchylił się do tyłu. Ona wciąż zabawiała się jego kutasem. Co jakiś czas przyglądała się uważnie, jakby miało coś nastąpić. On tylko nieco głośniej pojękiwał. Wreszcie zaczął poruszać biodrami do przodu i do tyłu. Chwyciła go za pośladki i w końcu się spuścił.



sobota, 27 marca 2021

Planeta rozkoszy.

4. Bujna wyobraźnia.


Trzymała go do połowy i potrząsała głową na boki. Wśród gałęzi słychać było jakiś tajemniczy szum, szelest, jakby ciche świergotanie, a może mi się tylko zdawało, może to była tylko moja, bujna wyobraźnia?


Rozgarniał jej jasne włosy i z niezwykłą czułością przyciskał jej głowę do swojego krocza. W tej jednej chwili doznałem dziwnego, przejmującego wrażenia. Zdawało mi się, że oni nie robili tego dla samych siebie. Trudno było mi się oprzeć przeświadczeniu, że ten pokaz był dla mnie. To było przeznaczone dla moich oczu. To był pokaz specjalnie dobrany do mojej wrażliwości. Kiedy sobie to uświadomiłem od razu poczułem się lepiej. 

Wszystko odbywało się powoli, bez pośpiechu, było jakby wyreżyserowane, a jednak tak bardzo naturalne. Była namiętna, słodka i gorąca. Pochłaniała jego męskość i wypuszczała, pochłaniała i wypuszczała… i jeszcze raz pochłaniała i wypuszczała… płynnie, jak w tańcu, jak w bajce o białym rycerzu. Opadłem plecami na pień drzewa i wzdychałem, było mi tak dobrze, tak cudownie, tak wspaniale. W jakiś dziwny sposób czułem się uwodzony. 

W pewnym momencie ostatkiem sił próbowałem wyrwać się z tej katatonii. Nie wiem jak to się działo, nawet nie potrafiłem się denerwować. To były raczej rzeczowe pytania. Przez kogo jestem tak uwodzony? No cóż, dobrze wiedziałem, że w tej sytuacji nie ma to najmniejszego znaczenia. Nie było potrzeby zadawać pytań. Po co? Lepiej było stać i patrzeć. Mogłem po prostu patrzeć, patrzeć bez przerwy, zatracać się w tym patrzeniu, w tej pięknej wizji, w tej jednej, ulotnej chwili. Chociaż wiedziałem, że tak nie jest, miałem wrażenie, że jestem w raju.

Po chwili głowica jego rakiety na moment wymknęła się z jej ust. Szukała jej na ślepo, nerwowo, jak dziecko. Chwyciła, zachłannie objęła i znów wróciła do swojego tańca. Teraz jej ruchy były wolniejsze, ale głębsze. Wypuszczała go prawie całkowicie, by zaraz później jednym haustem wciągnąć do samego gardła. 

Obejmowała trzon jego męskości swoimi palcami, ściągała z niej skórę, by po kilku sekundach samymi ustami naciągnąć ją z powrotem. Nie wiedziałem, kim była. Nie wiedziałem, kim był ten chłopak. Przecież byli obcy, a jednak tak bardzo znajomi. Byłem podniecony niebotycznie. Prawie odlatywałem, odpływałem i, o dziwo, wcale nie był to orgazm. To była jakaś, wszechogarniająca niebiańska rozkosz. Coś zawładnęło moim umysłem, duszą i ciałem. Nie umiałem i nie chciałem się temu oprzeć. 

Na chwilę przerwała. Uwolniła jego grubą pytę i poprawiła włosy. Więc nie była to zjawa. Istniała naprawdę. Spojrzała na mnie. Patrzyła, tak po prostu, jakby chciała zapytać, jak mi się podoba ten pokaz, a później powróciła do przerwanej czynności. 

Boże jak ona to robiła! Obrabiała samą końcówkę, samą głowicę. Lizała ze wszystkich stron, chwytała i wypuszczała, pociągała jak cygaro i znów pochłaniała do samego końca. Co parę ruchów wyjmowała i ocierała o własny policzek. Jego pała była fioletowo bordowa. Chłopak ledwie postękiwał. 

Wsunęła dłoń pod jego jądra, uniosła je do góry i delikatnie się nimi bawiła. Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Na pewno nie w takim wydaniu, nie z takim zaangażowaniem. To było coś niesamowitego. 

Trzymała go do połowy i potrząsała głową na boki. Wśród gałęzi słychać było jakiś tajemniczy szum, szelest, jakby ciche świergotanie, a może mi się tylko zdawało, może to była tylko moja, bujna wyobraźnia?

Jeszcze raz całowała samą końcówkę, robiła to tak czule, jakby pieściła własne dziecko: powoli, bardzo delikatnie, a jednak dostatecznie mocno. Lizała od dołu samą żyłę. Kutas jej uciekał, był mokry i śliski. Goniła go w panice bojąc się, by go nie zgubić. 



piątek, 26 marca 2021

Planeta rozkoszy.

3. Pijawka.


 Przyssała się do niego, jak pijawka, pochłaniała całe jego przyrodzenie. Całe. Nie pozostawiała ani centymetra wolnego miejsca. 


Na X10BA, bo tak katalogowo nazywała się nasza planeta, z powodu dużej wilgotności powietrza czuliśmy się, jak w łaźni parowej. Tam po prostu nie było czym oddychać. Kiedy ruszaliśmy w jej kierunku, otrzymaliśmy informację, że zawartość dwutlenku węgla w atmosferze jest czterokrotnie wyższa od tej na naszej rodzimej planecie, ale już po wylądowaniu i przeprowadzeniu wstępnych badań okazało się, że w niektórych rejonach Faktorii jest go znacznie więcej. Oczywiście miało to swoje przykre następstwa. 

Część załogi od samego początku skarżyła się na kaszel i duszności. Z tego też względu na każdą pieszą wędrówkę musieliśmy zabierać maski tlenowe. Wilgotna gleba sprawiała wrażenie, jakby szło się po gąbce a mroczne wnętrze lasu, u niektórych, wywoływało klaustrofobię. Szczególnie przygnębiająco na psychikę działała wszechobecna, zalegająca cisza. 

Opuściłem bazę. To była wyjątkowo gorąca i duszna noc. Popełniłem fatalny błąd. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zabrałem ze sobą tlenu. Szedłem prosto przed siebie, tak naprawdę było mi wszystko jedno dokąd zmierzam. Wiedziałem, że mogę zabłądzić i już nigdy nie wrócić do obozu, ale w tamtej chwili w ogóle o tym nie myślałem, w jakiś przedziwny sposób nie bałem się.

Szedłem. Nie miałem żadnego celu. Po prostu szedłem. Nie potrafię powiedzieć, czy coś mną zawładnęło, czy coś mnie opętało. Szedłem, jak narkoman, jak lunatyk w półśnie, po prostu przed siebie, byle dalej, jak najdalej. I nagle… spotkałem ich wśród puszczańskiej głuszy. 

To był pusty kontener, bez okien, bez drzwi, taka blaszana puszka zagubiona w gdzieś dżungli. Nie wiem kim byli. On był jeszcze młodym chłopakiem a ona dużo starsza. Klęczała przed nim i obciągała mu laskę. Oboje byli kompletnie nadzy, oboje kompletnie zatraceni w tym, co robili. Patrzyłem. Trudno powiedzieć co to było naprawdę. Było w tym coś magicznego, coś, co przyciągało, hipnotyzowało. Może coś jeszcze więcej, ale konkretnie co, nie wiem.

Patrzyłem. Blondynka? Nie. Miała śmietankowe, lekko kręcone włosy, ale w półmroku starej jarzeniówki trudno było to ocenić. Po moich plecach przeszedł gorący dreszcz. Przyssała się do niego, jak pijawka, pochłaniała całe jego przyrodzenie. Całe. Nie pozostawiała ani centymetra wolnego miejsca. 

Patrzyłem. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Było w tym coś magicznego, nieludzkiego, coś niesamowitego. Bzykali się. Najdziwniejsze było to, że nie mieli prawa tam być. Powiem więcej ja sam nie miałem prawa tam być. Jednak byłem tam i gapiłem się. Nie znałem ich. Skąd miałbym ich znać. Nie miałem pojęcia kim są. To była całkiem obca planeta. Obca dla nas Ziemian. Na pewno nie byli to moi ludzie. Tego byłem w stu procentach pewien. To nie była moja załoga. 

Byłem w szoku. Tak mi się przynajmniej zdawało. Próbowałem się pozbierać, ustalić, gdzie jestem i czy to, co widzę dzieje się naprawdę. Wszystko wydawało się takie realne, ale z drugiej strony wiedziałem, że to po prostu niemożliwe. 

Ależ ona to robiła! Jakby jadła, jakby wciągała spaghetti. Miała przymknięte powieki, była bez reszty zajęta tą czynnością a ja… ja byłem może nie tyle podniecony, ile zauroczony, oczarowany, bo to było, jak taniec na lodzie. 

Chwyciła go za pośladki, gładziła, przyciskała do siebie, do swoich ust, jakby czuła do niego ogromną wdzięczność, miłość, oddanie. On nawet nie jęczał, nie piszczał, a przecież powinien. Powinien doznawać już nieopisanej rozkoszy. 

W mojej głowie kołatała się jedna myśl:

-Gdzie ja jestem???





czwartek, 25 marca 2021

Planeta rozkoszy.

2. Obcy.


Nagle zrozumiałem. To było aż nazbyt oczywiste. W starych raportach pełno było wzmianek, ale nikt im nie wierzył. Po moich plecach przebiegł chłodny dreszcz.

-Obcy, - powiedziałem do siebie.
Pokiwał głową.

-Obcy, kapitanie. 


Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich Safi, pilot pełniący aktualnie wachtę. Junan natychmiast zakryła się kocem. Rzuciłem w jego kierunku ostre spojrzenie.

-Kapitanie, - odezwał się tracąc poczucie pewności siebie. 

Wciąż byłem oburzony.

-Co się stało, Safi?!

-Chciałbym, żeby pan coś zobaczył, - dodał bardziej stanowczo.

-Safi, czy ja nie uprzedzałem, żeby mi nie przeszkadzać? - strofowałem go tonem przełożonego.

-Uprzedzał pan, ale uznałem, że to jest na tyle ważne, że nie może czekać.

-Co jest aż tak ważne, na tej cholernej planecie, że przerywa mi sjestę?! - denerwowałem się.

Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

-Proszę za mną, - powiedział.

W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi.

-To znaczy?

-Do centrali monitoringu, - wyjaśnił.

Wciąż nie byłem pewien, czy dobrze zrozumiałem. Od samego przylotu użyliśmy tego pomieszczenia może ze trzy razy. Nie przejął się moim zaskoczeniem.

-Tak, monitoringu. Jedna z kamer coś zarejestrowała. 

Więcej nie było mi trzeba. Bez słowa ruszyłem jego śladem. Kiedy znaleźliśmy się w ciasnym boksie wypchanym monitorami, wskazując na jeden z ekranów, odezwał się ponownie. 

-Niech pan spojrzy.

Nic szczególnego. Obraz przedstawiał okno jednego z hangarów serwisowych. Przez chwilę nic poza brudną szybą nie widziałem, ale kiedy wykonał lekki zoom i poprawił ostrość dostrzegłem rozmyty obraz ludzkiej twarzy. 

-No?! - burknąłem w oczekiwaniu na coś bardziej sensacyjnego.

Nie zbiło go to z tropu. 

-Niech pan patrzy, - zachęcał.

Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło. To wszystko, coraz bardziej, zaczynało mnie denerwować. 

-Tylko tyle? Po to mnie pan tu wzywał?! - burknąłem.

Pilot bez strachu spojrzał mi w oczy.

-Kapitanie, jak pan sądzi, co pan widział? - powiedział grzecznie, ale stanowczo. 

Zaczynało się we mnie gotować. Przez chwilę zdawało mi się, że to jakaś głupia zabawa. Nie miałem na to ochoty. Nie dzisiaj. 

-Widzę zapitą gębę jednego z mechaników! - warknąłem. - Czy wy nie znacie umiaru?! To żenujące. Musicie chlać nawet podczas pracy?

Spojrzał na mnie bardzo uważnie a później spokojnie zaczął:

-Z całym szacunkiem, panie kapitanie, ale właśnie, nie. 

“Co on sobie wyobraża”, - pomyślałem i przerwałem mu: 

-Co, nie! 

Nie odrywał ode mnie wzroku.

-To nie jest człowiek, - powiedział.

Jeżeli chcieli zrobić mi kawał to im się udało. Teraz to wszystko zaczynało mnie już śmieszyć.

-No proszę, nie człowiek, a co?

-Nie człowiek, - powtórzył jak echo.

Irytował mnie coraz bardziej.

Byłem w stanie postawić wszystko na to, że się jednak ze mną bawią. 

-W takim razie jakieś zwierzę. Pełno ich tutaj, - rzuciłem poirytowany.

To wyglądało jak jakaś zabawa w zgadywanki. 

-Też nie.

Nie wyglądał na rozbawionego. Teraz dopiero zaczynałem się zastanawiać.

-Więc co? Może mi pan powiedzieć co to jest. 

Pilot milczał przez chwilę, a później ściszając głos odezwał się:

-Kapitanie, nie jesteśmy tu sami.

-Jasne, że nie, - rzuciłem ironicznie, nie zdając sobie sprawy z tego, co miał na myśli, - pełno tutaj szczurów, czy jak ich tam… 

Nie dał się zbić z tropu. Spojrzał mi głęboko w oczy i całkiem spokojnie powiedział:

-Kapitanie, tyle razem przelataliśmy… nie domyśla się pan?

Nagle zrozumiałem. To było aż nazbyt oczywiste. W starych raportach pełno było wzmianek, ale nikt im nie wierzył. Po moich plecach przebiegł chłodny dreszcz.

-Obcy, - powiedziałem do siebie.

Pokiwał głową.

-Obcy, kapitanie. 





środa, 24 marca 2021

Planeta rozkoszy.

1. Jestem fanem jej cycków.


Doskonale wiedziała, że jestem fanem jej cycków i, że nie będę w stanie się powstrzymać. Zrobiłem krok do przodu i wlepiłem wzrok w przedziałek między jej oliwkowymi workami. Fujara w moich spodniach sterczała już przepisowo.


Klimat Faktorii był gorący i parny. Temperatura nigdy nie spadała poniżej trzydziestu stopni Celsjusza, a ulewne deszcze moczyły wszystko każdego popołudnia. Zdarzało się, że obfite potoki wody, nie raz całymi tygodniami, bez przerwy lały się z nieba. Wyglądało to jak koniec świata, ale to była normalność.

Flora była niesłychanie bogata, różnorodna i zapierająca dech w piersi. Drzewa dorastały do gigantycznych rozmiarów, osiągając dziewięćdziesiąt do stu dwudziestu metrów wysokości. Ich korony tworzyły wiele warstw a skórzaste, niebieskofioletowe liście, o średnicy dwóch metrów nie przepuszczały światła, wskutek czego na dnie lasu panował prawie całkowity mrok. 

Pomimo tej całej różnorodności i w przeciwieństwie do tego, co, za jej świetności można było zobaczyć na naszej kochanej Ziemi, prawie w ogóle nie występowały tam krzewy, a runo było bardzo ubogie. Dużo, natomiast rosło pnączy i epifitów, wśród których można spotkać było wiele pięknie kwitnących, przypominających nasze, rodzime storczyki. Jak wszystko, jednak na tym globie, były one kilkakrotnie większe i bardziej okazałe. 

Faktoria miała dwa słońca: jedno wielkie i czerwone, drugie wielkością niewiele ustępujące naszemu, choć nieco jaśniejsze i bardziej groźne. Wskutek pełniejszej gamy promieniowania w paśmie widzialnym rośliny znajdowały tam doskonałe warunki do rozwoju. Lasy okrywające planetę szczelnym płaszczem nie miały sobie równych w całej galaktyce. Nie przypominały niczego, co zdążyliśmy poznać podczas naszych licznych, kosmicznych wojaży. 

Tak, to była Faktoria. Można ją kochać, można nienawidzić, ale nie można pozostać wobec niej obojętnym.


***

W pomieszczeniu panował przyjemny chłód. Wentylatory warcząc wtłaczały odpowiednią ilość tlenu, a jednocześnie osuszały powietrze, które tutaj było zawsze parne i wilgotne. 

Doskonale wiedziała, że jestem fanem jej cycków i, że nie będę w stanie się powstrzymać. Zrobiłem krok do przodu i wlepiłem wzrok w przedziałek między jej oliwkowymi workami. Fujara w moich spodniach sterczała już przepisowo.

-Czemu nie? - poddałem się. - Morze rzeczywiście należy mi się chwila wytchnienia?

-No widzisz, Jazonie, - kiedy przestajesz być dowódcą, stajesz się całkiem znośnym facetem, - powiedziała z uśmiechem.

Pod cienką sukienką nic nie miała. Kiedy na nią spojrzałem westchnąłem z podniecenia.

-Jak dawno temu się kochaliśmy? - spytałem drżącym głosem.

Wcisnęła głowę w ramiona i spojrzała na mnie spod opuszczonych powiek idealnie udając małą dziewczynkę.

-Trzy miesiące temu, jeszcze na Ziemi, - odpowiedziała cicho. 

Ścisnęła ramionami swoje wielkie zderzaki. Widziałem, jak pęcznieją, jak ciemnieją brodawki, jak sutki unoszą się do góry. 

-Och Juni, jesteś niesamowita. Czy ty wiesz, jak na mnie działasz? - jęknąłem. 

Spojrzałem na jej brzuch, a później powrotem na twarz. 

-Twój, - szepnęła uśmiechając się.

Podszedłem jeszcze bliżej i dotknąłem srebrnego kolczyka w jej pępku. 

-Ciągle go nosisz? - spytałem zaskoczony.

-Tak, Jazonie. Och, weź mnie teraz!

-No dobrze, ale pokaż mi swój taniec. Chcę zobaczyć cię w ruchu.

Jej ciemna buzia rozjaśniła się w promiennym, słodkim uśmiechu. 

-Dobrze. W takim razie patrz.

Miałem ochotę ją pocałować, była bosko piękna.

Założyła ręce na głowę wypinając do przodu swoje wielkie piersi. Chciałem włożyć między nie swojego twardego kutasa, zamknąć wokół niego i mocno zacisnąć. Tak bardzo chciałem poczuć na nim ich ciepło i sprężysty dotyk. 

Ułożyła się na wielkiej silikonowej kanapie. Spoczywała na jednym boku wspierając się o wyprofilowane, wygodne wezgłowie. Jej czarne, niczym kosmos włosy spadały aksamitną kaskadą w dół, a cycki falowały poruszane siłą zwiększonej grawitacji. 

-Och Juni, jesteś cudowna! - westchnąłem. 

Patrzyłem na kędzierzawy, idealnie przystrzyżony zarost między jej obfitymi udami. 

-Chcesz poczuć zapach mojej myszki, kapitanie?

-Och Juni!

Ułożyła dłoń na biodrze i lekko odchyliła się do tyłu. Półleżąc chwyciła swoje cyce od spodu i uniosła do ust. Na przemian dotykała wilgotnym językiem chropowate sutki. Wciąż na mnie patrzyła. 

W końcu usiadła z nogami opuszczonymi na podłogę i szeroko rozsunęła uda. Teraz dopiero mogłem ocenić w całej krasie powab jej oszałamiającego ciała. 



Ostatnie wakacje.

150. Widzę, że ci stoi jak rakieta. Upłynęła może minuta i jakby od niechcenia spojrzała nieco niżej. Bez skrępowania, wstydu czy zażenowani...