sobota, 30 marca 2019

Przygód kilka ochroniarza Mirka

82. Zasnąć na stojąco.


Na samym początku napisałem, że był to jeden z najcięższych (pod względem fizycznym) obiektów. Teraz może wyjaśnię dlaczego.
Nie wiem, jak jest na innych sklepach, ale na tym, na którym ja pracowałem, było nas tylko dwóch. Przy normalnym rytmie  pracy, powinniśmy przychodzić na dyżur co drugi dzień. Raz on, raz ja. Nie mniej, ja pracowałem jeszcze na innym obiekcie i brałem tylko co trzecią służbę. Kolega pozostałe.
Nie wiem, jak on sobie dawał radę, ale ja miałem dość tego, co miałem. Przychodziłem do pracy o godzinie ósmej a wychodziłem o dwudziestej drugiej. Tak, jak pracował sklep. To było czternaście godzin.
Na cały dzień należała się łącznie godzina przerwy. W tym czasie trzeba było zjeść śniadanie i jak również załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Ja nie paliłem papierosów, więc nie miałem aż tak wielkiego problemu. Niestety kolega lubił sobie zajarać, więc musiał albo kombinować, albo powstrzymywać się od tak zwanego dymka.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, co to znaczy czternaście godzin na nogach. Zasady były dość proste ale i ostre co do swej natury. Podczas pracy nie można było posadzić, jak to się mówi, swoich czterech liter, chociażby na minutę, poza wyznaczonymi przerwami. Nie można było nawet się oprzeć o ścianę, czy jakiś mebel. Powiem więcej, nie można było nawet stać w miejscu. Ochroniarz miał być ciągle w ruchu. Całymi godzinami chodziło się między półkami sklepowymi i wypatrywało złodziei.
W sklepie ciągle była zbyt niska temperatura. Latem pracowały olbrzymie chłodziarki i klimatyzacja, bo towar nie mógł się popsuć, a zimą właściciel oszczędzał na ogrzewaniu. Niestety, nie mogłem też założyć kurtki. Dlatego ciągle byłem przeziębiony.
Na koniec dnia byłem tak zmęczony, że nie byłem w stanie stwierdzić gdzie aktualnie się znajduję i co robię. Zachowywałem się trochę jak lunatyk, który chodzi po omacku. Byłem w stanie zasnąć na stojąco. Jako, że dojeżdżałem własnym samochodem, bywały dni, że nie byłem w stanie dotrzeć do domu na jeden raz.
Kiedy oczy mi się same zamykały, zatrzymywałem się na poboczu i musiałem chwilę odpocząć. Zamykał m okna i drzwi włączają ogrzewanie i ucinałem sobie dwu, trzy minutową drzemkę. Dalsza jazda w takim stanie była bardzo ryzykowna. Mogłem skończyć na najbliższym drzewie. To cud, że nic się nie stało. Cud, że udało mi się przepracować tam aż osiem miesięcy.
Pamiętam, że kiedy miałem stamtąd odejść, mój koordynator zaprosił mnie na zaplecze i zapytał:
-Panie Mirku, ilu złodziei pan łapie w ciągu tygodnia?
Zdziwiłem się, że zadaje takie pytania, ale odpowiedziałem.
-Dwóch lub trzech,  czasami nawet czterech.
Na co on sarkastycznie stwierdził:
-No proszę pana, ja mam takich ludzi, co tylu łapią w ciągu jednego dnia.
Pamiętam, że wkurwiłem się wtedy niemiłosiernie i zaproponowałem:
-Jak pan chce mieć dziś lepszy wynik, to niech wyjdzie na sklep i próbuje coś zwinąć. Ja wtedy pana złapię i będzie, nie czterech, tylko pięciu, złodziei.
On też się zdenerwował. Widziałem to po jego zachowaniu i minie jaką wtedy zrobił.  To było już ponad moje siły, dłużej nie mogłem tego w sobie dusić.
Wtedy usłyszałem od niego słowa, które były bardzo jednoznaczne.
-Wie pan co, przepracuje pan do końca stycznia, bo po Nowym Roku jest największy problem z ludźmi, a później się zastanowię, co z panem zrobić.
Wiedziałem, co stanie się po Nowym Roku dlatego, nie czekając na jego decyzję, już przed Bożym Narodzeniem poszukałem sobie innej firmy i lepszego miejsca pracy.

nasty facesitting

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...