niedziela, 31 marca 2019

Przygód kilka ochroniarza Mirka.

83. Ktoś mnie łapie za tyłek.


Teraz już wiem, że na sklep nigdy nie wrócę. Nikt mnie tam nawet zimą nie zaciągnie.
Po jakimś czasie dowiedziałem się, że mój kolega także odszedł, ale on przez ten sklep znalazł się w szpitalu. Jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Doznał jakiejś kontuzji ortopedycznej i wylądował na stole operacyjnym.
Tak czy inaczej, z tym nieszczęsnym sklepem wiążą się także dość przyjemne wspomnienia. Są to wspomnienia czasem śmieszne, a czasem nieco dziwne, ale jednak zawsze w jakiś sposób pozytywne. Tym, co każe mi tak dobrze wspominać to miejsce, są ludzie, ludzie, z którymi przyszło mi pracować: obsługa sklepu, ekspedientki i kierowniczki.
Pamiętam pierwszy dzień. Kiedy tam przyszedłem, jeszcze nie wiedziałem, z czym to się je i jakie są zasady. Zostałem tam przeniesiony niejako na siłę, bo w firmie brakowało pracowników. Ktoś przede mną wyleciał za alkohol. Taka szara rzeczywistość.
Tego dnia zrobiłem sobie kawę i postanowiłem wypić sobie ją na markecie. Uważałem, że jak będę chodził z kubkiem po sklepie, to nikt się do mnie nie przyczepi. Oczywiście żadna z dziewczyn nawet słowem się odezwała, że tego robić nie wolno. No i od razu było pierwsze starcie z jedną z kierowniczek.
Kiedy mnie zobaczyła, a wypatrzyła moją osobę z drugiego końca, usłyszałem tylko:
-Zabiję, normalnie zabiję!
W pierwszym momencie, w ogóle, nie wiedziałem, o co jej chodzi. Mówię sobie: jakaś wariatka chyba. Dopiero dziewczyny szeptem powiedziały:
-Niech pan odstawi tą kawę.
Odstawiłem, ale i tak było źle. Kawa, jak również żadne otwarte napoje, nie mogły znajdować się na hali sklepowej. Nie wiem, kto to wymyślił i jakie to ma uzasadnienie w praktyce, ale niestety tak było i trzeba było się do tego dostosować.  
Kierowniczka miała około czterdzieści lat. Była to zgrabna, pełna ciała mężatka. Babka trochę taka postrzelona, niemniej bardzo sympatyczna. Kiedy do mnie podeszła, uśmiechała się i już wiedziałem, że przypadnie mi do gustu.
Nie wiem dlaczego, ale od samego początku nawiązała się między nami taka dziwna nić sympatii. Chociaż trudno może to nazwać sympatią. Raczej było to coś na wzór takiego przekomarzania się i rywalizacji. No nie wiem. Może to dziwnie zabrzmi, ale tak było. Tak to wtedy odbierałem.
Oczywiście odstawiłem tą kawę, przeprosiłem i powiedziałem, że taka sytuacja się więcej nie powtórzy. Nie powtórzyła się. Jeśli chciałem wypić kawę, to musiałem skorzystać z wyznaczonej do tego celu przerwy, odmeldować się i pójść na zaplecze.
Pamiętam też inną sytuację, kiedy zetknąłem się z tą panią na terenie sklepu i powiem szczerze, był to dla mnie jeszcze większy szok. Tym bardziej, że tym razem, to nie ja byłem inicjatorem zajścia.
Któregoś dnia, kiedy, jak zwykle, tak sobie spacerowałem alejkami i rozmyślałem (o tak, jeżeli chodzi o rozmyślanie, to można było robić to to woli, nikt przecież nie mógł mi tego zabronić) kiedy tak szedłem wolno w stronę zaplecza, w pewnym momencie poczułem, że ktoś mnie łapie za tyłek. “O matko święta, pomyślałem sobie, pedał jakiś!”
Jednak nie. Zaraz później usłyszałem te znamienne słowa:
-Ale ciacho. Zaraz cię schrupię.
Zaskoczenie było, naprawdę, nieprzeciętne. No normalnie, w przeciągu jednej sekundy tysiąc myśli przebiegło przez moją głowę. Kto? Dlaczego? W jakim celu? Czy coś zrobiłem nie tak? Dopiero, kiedy mnie minęła, zorientowałem się, że to jest właśnie ona.

Fucking hard round butt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...