poniedziałek, 29 marca 2021

Planeta rozkoszy.

6. Zarodniki grzyba Hukaka Milu.


Znaleźli mnie po dwóch dniach, niecałe pięć kilometrów od bazy. Gdyby nie ten stary kontener, którego zardzewiałe drzwi, jakimś cudem, same się zamknęły pewnie bym już nie żył. Za wszystko odpowiadały zarodniki grzyba Hukaka Milu. 


Las, tak obficie porastający gorącą planetę, pomimo swojego bogactwa, i różnorodności był bardziej dostępny, niż się nam na początku wydawało. Gęste zarośla spotykaliśmy tylko na obrzeżach rzek, polanach, porębach oraz pogorzeliskach. W tej dzikiej głuszy można było wyróżnić kilka pięter. Najwyższe to pojedyncze stare drzewa giganty tak wysokie, że trudno to sobie wyobrazić. Bez problemu sięgały dziewięćdziesięciu, a nawet stu dwudziestu metrów. Robiło to szczególne silne wrażenie, kiedy ich czubki przedzierały się przez gęste chmury Faktorii. Były bardzo rozłożyste. Ogromne korony swoim zasięgiem mogłyby zająć boisko piłkarskie, a kora była tak gładka, że tylko posiadacz ostrych pazurów mógł się na nie wdrapać. Te olbrzymy dzierżyły palmę pierwszeństwa nie tylko w wysokości, ale też długowieczności. Dożywały nawet do kilku tysięcy lat. Z powodu specyficznego pasma promieniowania świetlnego najbliższych gwiazd ich liście przeważnie były fioletowo czerwone. 

Drugie, nieco niższe piętro tworzyły rośliny przekraczające czterdzieści metrów. Tu barwy listowia tworzyły bardziej skomplikowaną gamę: począwszy od jasnobłękitnego, poprzez granatowy aż do fioletowego. 

Trzecie piętro sięgało dwudziestu, trzydziestu metrów. W większości podobne było do naszych palmowych gajów. Najniższe zastępowało runo leśne. Były to zwykle gigantyczne trawy, niektóre łudząco podobne do naszych zbóż, ale nierzadko spotkać można było tam paprocie, widłaki i inne, których nie sposób tutaj wymienić. 

Wskutek ogromnych pożarów, jakie musiały tu występować w przeszłości, ogromne przestrzenie pierwotnego lasu, zostały zastąpione przez las wtórny. Las wtórny to zupełnie inna bajka. To niesamowite, chaotyczne, trudne do przejścia nagromadzenie drzew, krzewów, lian, babusów, paproci i innych roślin zielonych. 

Nie wspomniałem jeszcze o zwierzętach. Każde z nich, nawet to roślinożerne, wydawałoby się kompletnie łagodne, dla człowieka bez specjalnego przygotowania było śmiertelnie niebezpieczne. Bez odpowiedniego uzbrojenia raczej nie powinno się nigdzie ruszać, a i to na niewiele się zdało jeśli trafiło się na odpowiednio duży okaz. Śmiało można powiedzieć, że w pojedynkę, bez ekwipunku i maski tlenowej nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierał się na przechadzkę dalszą niż dziesięć, czy dwadzieścia metrów poza ogrodzenie obozowiska. Chyba że ktoś chciał stać się drugim śniadaniem dla zawsze głodnych drapieżników. 

Muszę przyznać, że miałem ogromne szczęście. Znaleźli mnie po dwóch dniach, niecałe pięć kilometrów od bazy. Gdyby nie ten stary kontener, którego zardzewiałe drzwi, jakimś cudem, same się zamknęły pewnie bym już nie żył. Za wszystko odpowiadały zarodniki grzyba Hukaka Milu. Wyglądają przepięknie. Ich luminescencyjne kapelusze w ciemnościach mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Na dodatek dają taki odjazd, jakiego nie zapewnią żadne ziemskie narkotyki. Niemniej do dziś dnia nie wiem, czy ludzie, których widziałem byli tylko i wyłącznie moimi halucynacjami. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...