poniedziałek, 25 lutego 2019

Przygód kilka ochroniarza Mirka.

49. Poniżał i ubliżał.


Po jakimś czasie zamontowali nam elektroniczny system kontroli wjazdów i parkowania w garażu. Na dodatkowym monitorze wyświetlała się lista, ilu lokatorów jest w domu, a ilu wyjechało. Tak, że teraz, nie musiałem nawet siedzieć na swoim miejscu, żeby wiedzieć, co działo się na osiedlu. Dokładając do tego kilkadziesiąt kamer o wysokiej, rozdzielczości, w tym dwie obrotowe, miałem idealny podgląd na cały teren.
Z kolegami żartowaliśmy, że nawet mysz się nie prześlizgnie. Co z tego, kiedy przez cały okres mojej pracy w tym miejscu, nie doszło do ani jednego zdarzenia, które wymagałoby jakiejś większej inwencji z naszej strony. Niektórzy mieszkańcy mówili na to osiedle-getto, bo żeby dostać się do domu musieli pokonać aż trzy domofony.
Przez to miejsce przewinęło się bardzo wielu kolegów, których do dziś spotykam w różnych miejscach miasta. Czasami wspominamy różne zdarzenia i ludzi.
Jedną z takich osób, o której wszyscy mówili i mówią jest pan Gołąbek. Bardzo charakterystyczna postać. Można by napisać o nim całą książkę. Teraz już tam nie mieszka, ale wciąż jest w zarządzie, z którego nie dał i nie da się wyrzucić.
Kiedy tam pracowałem, był postrachem osiedla. Wszyscy się go bali. Powiem szczerze, lepiej było mu nie wchodzić w drogę. Pan Grzegorz, to major w czynnej służbie. Moim zdaniem zwykły dwulicowy i wredny trep. Na na pozór wydawał się być nieskazitelny: bardzo kulturalny, przesadnie miły i czasami niepotrzebnie pomocny. Nigdy nie robił nikomu krzywdy, kto pierwszy nie wszedł z nim w konflikt, albo nie stanął na drodze do realizacji jego celów, czy to prywatnych, czy zawodowych.  
Do dziś pamiętam zdarzenie z panią administrator. Młoda, fajna, sympatyczna kobieta. Zaprzyjaźniliśmy się dlatego było mi jej podwójnie szkoda. Niestety była zbyt spontaniczna i mało ostrożna. Wydawało się jej, że może bardzo wiele zmienić na tym osiedlu bez wiedzy i zgody pana Gołąbka. Myślała, że jak zbierze odpowiednią ilość mieszkańców to jej się to uda.
Pan Grzesio nabruździł bardzo wielu osobom. Pozostała część zarządu chciała się go pozbyć w drodze powziętej uchwały. Pani administrator miała pomóc w zbieraniu głosów. Teoretycznie nie przekroczyła swoich kompetencji. Miała takie prawo, ale pan Gołąbek był innego zdania.
Byłem wtedy na służbie, więc byłem świadkiem tego zajścia. Nie wiem, w jaki sposób o wszystkim się dowiedział. Miało być to ściśle strzeżoną tajemnicą. Pojawił się wściekły jak nie wiem co, prosił, aby wyszła z nim na klatkę schodową, po czym  zamknął jedne i drugie drzwi. Nie mam pojęcia o czym rozmawiali, ale gdy wróciła po dziesięciu minutach, była zalana łzami i cała roztrzęsiona. Przez godzinę siedziała na holu bo nie była w stanie prowadzić samochodu. Jeszcze w tym samym miesiącu zrezygnowała z pracy na tym osiedlu. Po wszystkim, pan Grzesio oznajmił nam, że pani administrator awansowała na wyższe stanowisko.
Facet był wredny i nieprzewidywalny. Potrafił zmieszać z błotem każdego, niezależnie od piastowanego stanowiska, ale robił to w białych rękawiczkach. Teraz wiem, że to jest mobbing. Najpierw udawał przyjaciela i starał się poznać daną osobę. Właściwie chodziło mu o poznanie kompleksów, które później skrzętnie wykorzystywał. Dlatego był tak skuteczny. Poniżał i ubliżał, ale robił to w taki sposób, aby osoba pokrzywdzona nie miała żadnych dowodów. Sam byłem tego doskonałym przykładem.

Blast Off

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...