sobota, 25 lutego 2023

Miasto kobiet.

63. Zwaliła mi konia. 


Leżałem na materacu. Unosiłem się na łokciach tak, jakbym chciał usiąść, ale tego nie robiłem. Patrzyłem na nią ze zdziwieniem, zaskoczony tak, jakbym dopiero co się obudził, jakbym nie wiedział, o co chodzi. 

Siedziała obok: drobna, chuda wręcz, ale cholernie podniecająca. Ni mniej, ni więcej trzymała mnie za kutasa. Tak po prostu. Bez wstydu i bez zahamowań. Tak jakby nigdy nie był mój. Tak jakby od zawsze należał do niej. Ścisnęła go gdzieś pośrodku i powoli przesunęła rękę do dołu. Razem ze skórą oczywiście. Po chwili pojawił się wielki lśniący łeb. Za jednym zamachem zrobiło mi się niesamowicie gorąco i zabrakło mi powietrza. Jednak nic nie robiłem. Było mi zbyt dobrze, żeby to przerywać. Z niecierpliwością czekałem na to co będzie dalej. 

Wielkie wory jąder ułożyły się na udach i rozlewały swobodnie. Fiut przechylał się lekko w jedną stronę, czubkiem wskazując na jej drobne ciało. Gdybym teraz miał się spuścić to na sto procent na nią. Chwyciłem ją za dupcię. Miałem ochotę unieść do góry, posadzić na swoich biodrach i zrobić to co do mnie należało. Miałem ochotę wyruchać ją porządnie i bez ceregieli. Nie zrobiłem tego jednak. Po prostu patrzyłem. 

Odwróciła się i spojrzała mi w oczy. Nie puszczając kutasa, powiedziała:

-No i co? Jak ci? 

Zadrżałem. Poruszyła dłonią na grubym trzonie w jedną i drugą stronę. 

-Fajny jest, - westchnęła, - gruby, twardy. 

-Mmm… no… - sapnąłem.

-Chcę się na niego nadziać. Moja cipka chce.

-Mmm… no wiem… - jeszcze raz to samo. Tak, jakbym zapomniał języka w gębie. Gdzie moja inteligencja? Och, po co ona mi teraz? Cholera, chcę się ruchać!  

-Jesteś podniecony, co? - mówiła, patrząc mi w oczy.

-Och, no, no… bardzo… 

-Masz dużo nasienia, co? 

Na czubku penisa dziurka powiększyła się, a w niej ukazała się perlista kropelka. Ta rozmowa mnie wykańczała. 

-Zwalę ci najpierw konia, co ty na to?

Znów zadrżałem. 

-Och nie wiem, czy dam radę?

Uśmiechnęła się.

-Dasz, dasz… co masz nie dać. 

Zacisnąłem zęby.

-Kurwa, zaraz cię zgwałcę, - warknąłem. 

Roześmiała się w głos. 

-To gwałć. Będzie fajnie.

To jeszcze nie było wszystko. Planowe wykańczanie mnie, krok po kroku, tak jakby tego jeszcze było mało, trwało w najlepsze. W ruch puściła drugą dłoń. Nie miałem szans. Najmniejszych. Była sprawna. Bardzo. Pochyliła się w moją stronę, cały czas na mnie patrzyła. Cały czas bawiła się moim kutasem, moją napęczniałą do granic wytrzymałości fujarą. Paluszki jednej rączki zacisnęła u podstawy. Na samym dole. Nisko. Ciągnęła do dołu, rozgniatając jądra. Druga rączka obejmowała fiuta u góry, pod żyłą i ciągnęła w przeciwną stronę. 

-Eeee… hyk… uuuu… - wyrwało się z mojego gardła, kiedy nie byłem w stanie wytrzymać. 

Roześmiała się.

-Tylko spokojnie. No co się tak spinasz? Rozluźnij się. Przecież tego chcesz, prawda?

Jaja mi się kurczyły.

-Eeee… no chcę, chcę, kurwa! - jęknąłem. 

-No to, co tak ciężko dyszysz? Chyba nie zamierzasz się spuścić, co? Hehehe… 

-Och, och, oooo… 

-Hehehe… spokojnie, leż tak sobie, a ja się trochę pobawię… 

Wiedziała, co robi. Nie zamierzała mi darować. Niczego. Uniosła do góry podbródek. Odsunęła się na długość ramienia i z namaszczeniem, jakby na złość wykonywała każdy ruch, szczególnie mocno i dokładnie. 

-No spokojnie, spokojnie rozluźnij się, nic się nie dzieje. Ja tylko się bawię. Prawda, że przyjemnie, prawda? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...