środa, 27 listopada 2019

Wakacje, seks i potwór.

55. Kilkanaście łóżek.

Ulokowano mnie na, kolejnej, dużej sali. Znajdowało się tu kilkanaście łóżek i wszystkie były zajęte, wszystkie sprawiały dość nieprzyjemnie wrażenie. 


Leżałem na łóżku, w dużym, pomalowanym na biało, pomieszczeniu. Obok mnie stało jakieś kwadratowe urządzenie na kółkach. Wychodziło z niego mnóstwo cienkich przewodów i wszystkie zbiegały się na mojej głowie w postaci okrągłych przylepców. Na szerokiej taśmie, która wysuwała się z owego aparatu, czarne pisaki rysowały szereg, równolegle układających się, krzywych linii. 
Nieco dalej stała grupa ludzi w białych fartuchach. Prowadzili ożywioną dyskusję, używali przy tym, trudnych do zrozumienia, medycznych terminów. Mimo wszystko, domyśliłem się, że chodziło im o stan mojego zdrowia. Kiedy tak słuchałem, poczułem silne znużenie i po jakimś czasie zasnąłem.
Tym razem nie miałem koszmarów. Śniły mi się, jakieś fajne, kolorowe rzeczy i ona, moja żywiołowa dziewczyna, którą poznałem kilka dni wcześniej i, która dała mi już tyle satysfakcji i zadowolenia. Przy niej czułem się kimś wyjątkowym, niepowtarzalnym. Przy niej czułem się prawdziwym mężczyzną. 

***

Nagle obudził mnie czyjś suchy, beznamiętny głos:
-Proszę wstać, badanie już dawno się skończyło. Przenosimy pana do innej sali. 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą kobietę o twarzy atlety. Wpatrywała się we mnie swoimi małymi, przenikliwymi oczkami tak, jakbym, co na mniej, zabił jej kogoś z rodziny. 
Czułem się źle. Byłem dziwnie oszołomiony, odrętwiały, zupełnie, jakby podano mi jakiś środek uspokajający. Z wielkim trudem podniosłem się i poszedłem za nią. Moje złe samopoczucie dotyczyło nie tylko mojego ciała i umysłu. Odczuwałem duży dyskomfort psychiczny. Doświadczałem, niesamowitej, głębokiej samotności. 
Wiem, że nie powinienem tak się czuć, ale miałem wrażenie, że wszyscy, kompletnie wszyscy mnie opuścili, zostawili samego na końcu świata. Jednak ponad wszystko brakowało mi Oli. Nawet nie potrafię opisać, jak bardzo jej potrzebowałem. Miałem ochotę rzucić wszystko i pobiec do niej. Chciałem poczuć jej ciepło, usłyszeć jej głos, być przy niej i wiedzieć, że jest blisko. Byłem prawie pewny, że się na dobre, zakochałem. Tylko, czy mogłem mieć pewność, co do prawdziwości moich uczuć? 
Ulokowano mnie na, kolejnej, dużej sali. Znajdowało się tu kilkanaście łóżek i wszystkie były zajęte, wszystkie sprawiały dość nieprzyjemnie wrażenie. Pacjenci, którzy je okupowali, w większości, nie mieli kontaktu ze światem zewnętrznym, tak, że nawet nie było z kim porozmawiać. Całe szczęście, że moja kozetka znajdowała się za niewielkim przepierzeniem w samym końcu sali, tuż obok uchylonego okna. 
Słyszałem szum drzew i to, w jakiś sposób, poprawiało moje samopoczucie. Spoglądałem na niebo, czerwono fioletowe chmury płynęły po nim bardzo wolno, jakby od niechcenia. Słońce skryło się już za horyzontem i powoli zapadał zmrok. 
Nagle moje myśli ponownie powędrowały do mojej ukochanej z domku letniskowego w pobliżu jeziora. Obrazy przepływały bezwiednie, samoczynnie, uspokajały mnie. 
W pewnym momencie zapadłem w sen. 

***

Było już po kolacji i, jak to w szpitalu, kompletnie nie było czym się zająć. To były zupełnie inne czasy. Nie było tabletów, smartfonów ani nawet telefonów komórkowych. W tym momencie nie miałem nawet ze sobą żadnej książki. Leżałem nieruchomo i rozmyślałem. 
Na dworze było już ciemno, a w sali panował półmrok. Mimo, iż wieczór był duszny, przez okno wpadało świeże powietrze. Fizycznie czułem się dobrze, jednak od środka zżerała mnie okropna nuda. Moje myśli automatycznie powróciły do mojej ukochanej. Przed moimi oczami przepływały obrazy minionej nocy. Tego, w żaden sposób, nie dało się zapomnieć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...