środa, 23 lutego 2022

Teresa.

 5. Prawie do samych pośladków.


Wzięła instrument pod pachę, przełożyła pasek przez ramię i uniosła kolano. No i stało się. Wtedy sukienka rzeczywiście zsunęła się niżej. Prawie do samych pośladków.


Byli przekonani, że zobaczą tu coś bardzo niezwykłego, może jakiegoś smoka, o ile jeszcze w coś takiego wierzyli, ale nic takiego tu nie było. Jedynie bardzo dużo starych rzeczy. Każdy przedmiot nadawałby się pewnie do muzeum. Nie wiem jak moi bracia, ale ja byłem zafascynowany. Nie wiem dlaczego. Po prostu to wszystko: światło, ta smuga słońca rzucana na Teresę, ten upał i może najbardziej to, co przed chwilą zobaczyłem. To wszystko sprawiało, że nie chciałem schodzić na dół. Szybowałem w obłokach. 

-E, tu nic nie ma, - odezwał się Paweł. 

-No, same śmieci, - dodał Piotr, - Co chciałaś nam pokazać? 

Teresa uradowana odwróciła się w ich stronę i powiedziała: 

-Mam gitarę. Prawdziwą. 

Chłopcy spojrzeli po sobie, a później z ust któregoś wyrwał się odgłos niezadowolenia: 

-Phi, tylko tyle? To my w Domu dziecka mamy aż trzy. Nowe. Wychowawca nam gra. Pokaż ją. 

Odwróciła się i poszła w najciemniejszy kąt, ostrożnie stawiając stopy, aby podłoga się nie zarwała. Zdjęła ją z dużego gwoździa i przewiesiła szeroki pasek przez ramię. Kiedy była już na tyle blisko, że można było rozpoznać sprzęt, zawiedziony Piotrek pokręcił głową. 

-E to tylko jakiś stary śmieć, - po czym wierzchem dłoni otarł pot z czoła, - Chodź Paweł, tu nie ma co oglądać. Jeszcze jedna stara chałupa. 

Po tym wszystkim obydwaj zeszli na dół. Nawet nie wiem, jak szybko to wszystko się stało, ale wkrótce zostaliśmy sami: ja i Teresa. Och, jaki ja byłem wtedy szczęśliwy! Jeszcze nie wiedziałem co mam robić. Nie miałem absolutnie żadnego pojęcia, ale samo przebywanie tak blisko niej sprawiło, że stawałem się zupełnie innym człowiekiem. Czułem się wtedy taki dorosły, taki dumny, że jestem z dziewczyną sam na sam. I jeszcze to, że widziałem to wszystko, co widziałem, powodowało taki zamęt w mojej głowie. To była prawdziwa rewolucja w moim życiu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. To był magiczny świat, magiczne miejsce. 

-Siadaj, - powiedziała tak, jakbyśmy znajdowali się w luksusowej willi i w najlepszym salonie z werandą, a nie na starym śmierdzącym strychu. 

Wskazała na jakiś kufer, który stał najbliżej. Opadłem, nie zważając, że cały się pobrudzę. Zresztą ona też nie przywiązywała do tego żadnej wagi. To nie miało znaczenia. Ot po prostu trochę kurzu. 

-Zagrać ci coś? - powiedziała, a moje usta otworzyły się szeroko, bardzo szeroko. 

-Umiesz grać na gitarze?! - spytałem jak głupek. 

-No tak. Po co miałabym mówić, że ci zagram, skoro miałabym nie umieć grać? 

-Aha,  no tak. Prawda. Och tak, tak oczywiście, - poprawiłem się. 

Czułem, że się czerwienię. Robiło mis się coraz goręcej. Trudno było mi wysiedzieć w miejscu. Nie wiem, czy tylko z samego upału. Usiadła naprzeciw mnie i delikatnie rozchyliła kolana. Ne miała nic zdrożnego na myśli, po prostu chciała ułożyć na nich gitarę. Tylko że ja nie mogłem oderwać od niej oczu. Byłem oczarowany. Miałem skrytą nadzieję, że ta cienka sukienka zjedzie jeszcze trochę niżej i że jeszcze raz ujrzę ten cudowny, zapierający dech w piersiach widok. 

Wzięła instrument pod pachę, przełożyła pasek przez ramię i uniosła kolano. No i stało się. Wtedy sukienka rzeczywiście zsunęła się niżej. Prawie do samych pośladków. Nie wiem, dalszego ona tego nie zauważyła. To było takie naturalne i niewinne. Tak jakby niczego nie chciała widzieć. Nie wiem, dalszego jej nie poprawiła. Widocznie dla niej nie stanowiło to żadnego problemu. Kto by się przejmował sukienką kiedy można się pochwalić umiejętnością gry na gitarze przed chłopakiem, prawda? 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...