piątek, 31 sierpnia 2018

Sylwia.

5. Próg boskiej rozkoszy.

Poddała się. Stęknęła, a ja chwyciłem ją za cycki i powoli zacząłem się wysuwać. Zaraz później znów przypuściłem atak.
Po chwili oderwałem ją od umywalki. Nie było łatwo, ale zmusiłem ją, aby zawisła tylko na moich ramionach. Na dodatek, wcisnąłem swoje stopy między jej uda i zmusiłem do tego aby rozstawiła szeroko kolana. Trzymając ją jak kukłę przed sobą rżnąłem, niczym starą kurwę, nie dając szans, aby wymknęła się z moich objęć.
Stękała i jęczała z rozkoszy, próbując chociaż trochę zorientować się w czym rzecz. Nie wiem, czy nadążała za sytuacją. Zresztą, ja sam, nie do końca, sobie wszystko uświadamiałem.
Kiedy wziąłem ją w ramiona i uniosłem, a jej stopy zawisły nad podłogą zdumiałem się jak jest lekka. Nie mogłem uwierzyć jak delikatna i krucha jest ta dziewczyna. Podrzuciłem ją w powietrzu, obracając o sto osiemdziesiąt stopni. Stało się to tak szybko,  że nie zdążyła spaść na podłogę. Oparła się plecami o moją klatkę piersiową, a ja, odchylając się do tyłu, nadziałem na swojego drąga. Podobało się jej to.
Patrzyła mi w twarz i uśmiechała się poprzez załzawione z rozkoszy oczy. Splotła ramiona na mojej szyi, a ja podtrzymywałem jej uda tuż nad swoim przyrodzeniem. Opuszczałem i podnosiłem, opuszczałem i podnosiłem, sprawiając, że jej cipeczka wydawała z siebie ciche, mokre odgłosy.
Byliśmy spoceni. Pot płynął po naszych ciałach, sprawiając, że prześlizgała się po mnie, jak po naoliwionej maszynie.
To było szalone, wariackie, trudne do opisania. Szczególnie, że tam na piętrze wszyscy spali. W każdej chwili komuś mogło się usrać, że ma coś do zrobienia na dole. Ktoś mógłby zejść, chociażby przypadkiem. To cud, że jeszcze do tej pory nikogo nie było.
Cała ta nietypowa sytuacja, to napięcie i to, że stało się to właśnie w tej chwili, sprawiała, że nie byłem w stanie wytrzymać zbyt długo. Miałem wrażenie, że całe moje ciało za chwilę eksploduje. Cudowny finał czaił się tuż pod moją czaszką, pod skórą, w każdej komórce mojego ciała. Boskie, słodkie doświadczenie rozkoszy z każdą sekundą coraz bardziej domagało się swojej manifestacji.
Drżąc na całym ciele, na wpół przytomny, w końcu postawiłem ją na podłodze. Była tak blisko. Oparła się czołem o moją głowę, dyszała mi w twarz. W pewnym momencie po prostu odezwała się:
-Chcesz teraz tego?
Nic nie powiedziałem. Tylko patrzyłem, a ona dodała:
-Połóż się. Zrobię to.
W mig zrozumiałem o co chodzi. Leżałem i to było wszystko, co mogłem zrobić. Leżałem na zimnej podłodze łazienki, ale była to najcudowniejsza rzecz w moim życiu. Chłód gładkiej glazury i gorąco jej ust wyrywały moją świadomość z posad.
To była eksplodująca mieszanka doznań. Boże, jak ona ssała! Jak ona ciągnęła! Mój kutas ledwie mieścił się w jej drobnej buzi. Jej usta mocno zaciskały się tuż za grubą żyłą i drażniły. Język wirował ze wszystkich stron, a pod moją skórą biegało stado mrówek.
“Boże, Boże! Sylwia, zrób to!” - myślałem, półprzytomny, czekając, aż wreszcie przekroczę próg boskiej rozkoszy.
I w końcu zaczęło mną trząść. W żaden sposób i w żadnym aspekcie nie mogłem tego ani powstrzymać, ani tego kontrolować. To działo się samo. Byłem i jak epileptyk, jak półżywa galareta skacząca pod wpływem wysokiego napięcia. Miałem tylko tą świadomość, że z mojego chuja strzelają fontanny gorącego, spienionego nasienia.
Waliłem prosto w jej usta nie wiedziałem, czy łyka to, czy wszystko wylewa się na moje podbrzusze. Nie byłem w stanie nic wiedzieć i cokolwiek ocenić, ale strzelałem ile wlezie, pompowałem jak wóz strażacki.
Najgorsze było to, że nie mogłem pożądanie wydrzeć ryja. No, gdyby tak się stało, to dopiero byłaby awantura. Zaciskając ze wszystkich sił zęby, wyrzucam z siebie bulgoczące, nieartykułowane dźwięki. Starałem się, by były jak najmniej donośne, ale, naprawdę, było to niesłychanie trudne.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...