sobota, 22 września 2018

Marcin da radę.

10. Gra z nią.

Dyszała tak, jakby wydawała z siebie ostatnie tchnienie, a w końcu umilkła całkowicie. Jej oddech zastygł gdzieś w jej gardle, a ja wciąż się wsuwałem: powoli, ostrożnie, aż do samego końca.
Kiedy wiedziałem, że uda mi się tego dokonać, wykonałem ostatnie, zdecydowane pchnięcie. Wlazłem w nią bezpardonowo, brutalnie, po same jaja. Zdołałem spostrzec, jak z tego wysiłku, z tego napięcia, płatki jej różyczki wyszły na wierzch, jak spuchły i połyskiwały nektarem.
Pierwszy kryzys miałem już za sobą, ale to było tylko chwilowe, krótkotrwałe i mizerne odprężenie. Wysunąłem się z jej cudownej dupeczki, by zaraz później znów wsadzić go do środka. Rozgniatałem jej płatki przy każdym pchnięciu swoimi jajami. Uczucie wszechogarniającej słodyczy, odebrało mi wolę normalnego postrzegania świata.
Za którymś razem poczułem, że znów pompuję. Szybując gdzieś w chmurach, lałem w nią strumienie swojego nasienia. Wykonałem jeszcze parę ruchów i, w pewnym momencie, nieopatrznie wysunąłem się z jej słodkiej dupeczki. W sumie, nie wiem, jak to się stało, ale chyba, wypchnęła mnie skurczami swoich mięśni. Jak porządny tłok, mój fiut wyciągnął za sobą gęstą maź z jej anusika.
Powietrze, od razu przesączyło się specyficznym zapachem. Czułem się tak bardzo skurwiony, czułem, że sprowadziłem żonę najlepszego kolegi na manowce. Chociaż, muszę przyznać, że były to bardzo, ale to bardzo, przyjemne “manowce”. No i co tu dużo ukrywać, byłem niesamowicie szczęśliwy i zadowolony, że tak się stało.
Tak naprawdę, to był już ostatni moment, aby zakończyć tą zabawę. Ledwie zdążyliśmy się ogarnąć, obetrzeć i założyć na siebie jakieś ciuchy, a już stanął w drzwiach i jej ślubny.
Nawet, nie bardzo wiedzieliśmy, jak się zachować. Dosłownie, jeszcze drżeliśmy z podniecenia. Oczy pewnie nam błyszczały, jak nie wiem co. Trzeba było być, naprawdę, ślepym, albo… bardzo zakochanym, aby tego, dość oczywistego szczegółu, nie dostrzec.
On jednak nic nie zobaczył.
-No, czego mnie nie obudziliście?! Kurczę, przespałabym cały dzień, - odezwał się, jakby z pretensją w głosie.
Przyznam szczerze, że już zaczynałem się bać. Obawiałem się, że może coś, jednak, zauważył, jakiś drobiazg, a teraz gra na czas. Może się czegoś domyślał, ale nie. Nie było żadnych, dalszych konsekwencji. Tym bardziej że Karolina zachowała się, jak prawdziwa, wierna żona.
Podeszła niego, chwyciła go za szyję i  zatopiła swoje usta w jego wargach.
-Nic się nie dzieje, kochanie, naprawdę.  Marcin sprawdzał tylko wannę. Mówiłem ci dwa dni temu o tym, przeciekała.
Machnął tylko lekceważąco ręką.
-A no tak, wanna, kurcze zupełnie zapomniałem. - odezwał się z uśmiechem na ustach.
Po chwili zastanowienia zwrócił się do mnie:
-Marcin, no jak, da się to naprawić?
Przełknąłem ślinę. Owszem znałem się na hydraulice, ale nie miałem pojęcia, że coś u nich przecieka. Powiem szczerze, nie widziałem nawet tej wanny. Mieszkali tu od niedawna, a piwnicy byłem po raz pierwszy.
-Tak oczywiście, zobaczymy. Myślę, że to ogarnę.
Karolina odwróciła się w moją stronę, jednak w taki sposób, by Zdzisław nie widział jej twarzy. Spojrzała mi w oczy i, kokieteryjnie zagryzając materiał swojej bluzeczki, dodała:
-Tak, tak… Marcin, da radę. On zna się na robocie, jak nikt inny.
Gra z nią była taka słodka, a jednocześnie tak bardzo niebezpieczna, że po plecach biegały mi zimne i gorące dreszcze. Poczułem się jeszcze bardziej rozwalony na kawałki. Wiedziałem, że nie był to ostatni raz, że teraz będę, raczej, regularnie naprawiał coś u nich w domu.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...