wtorek, 28 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


54. O wiele więcej, niż tylko picie kawy.

Oczywiście to był piątek. Pokój miałem tylko dla siebie, a w planach o wiele więcej, niż tylko picie kawy, czy rozmowa. W tym momencie w internacie byli jeszcze wszyscy wychowawcy, więc o jakichkolwiek rzeczach zakazanych mogliśmy raczej zapomnieć, ale to nie miało trwać wiecznie.


Wszystko było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Tak mi się przynajmniej zdawało. Tego samego dnia zjedliśmy razem obiad, nie zdradzając żadnych oznak, że wydarzy się coś niezwykłego. To był piątek, dzień jak każdy inny, a jednak tak bardzo wyjątkowy. Już wiedziałem, że ona nie jedzie do domu. Jeżeli chodzi o takie rzeczy, nie trzeba było jej specjalnie tego tłumaczyć. Z resztą, mieszkała za Siedlcami, gdzieś na Podlasiu. Tak samo jak my, rzadko bywała w domu. 
Teraz także zamierzała zostać. Chciała ten czas spędzić razem ze mną. Kiedy się dowiedziała, że i ja tutaj będę ucieszyła się bardzo. Coś czuła. Domyślała się, że coś się święci, że coś wisi w powietrzu. Już wiedziała, że mam nowy pokój, ale jeszcze w nim nie była. Przyprowadziłem ją po posiłku i grzecznie, jak na ucznia przystało, pokazałem, jak mieszkamy. 
-I jak ci się podoba? - spytałem. 
Uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową.
-Zobacz, tu jest jedno łóżko, a tu drugie… Tylko popatrz, jakie te tapczany są wygodne. Nówka sztuka, nie śmigane. Tylko popatrz, jeszcze pachną nowością. Widzisz to? Sami malowaliśmy. Podoba ci się kolor? - chwaliłem się. 
-Rzeczywiście piękny, - powiedziała.
-Słoneczny. Sami wybieraliśmy.
Patrzyła na mnie, a ja tylko z samego tego wrażenia spociłem się. 
 -O, widzisz, tą ścianę to ja sam pomalowałem. Napracowałem się.
Znów się uśmiechnęła. Gadałem jak najęty. Chciałem jak najlepiej wypaść w jej oczach. 
-Zobacz, jak jest w łazience. Prawdziwa taka, nie… 
-Aha, fajna. Podoba mi się.
-Tutaj też częściowo malowałem sam, częściowo z bratem. 
Byłem wniebowzięty, że była tutaj, razem ze mną, że mogłem jej to wszystko pokazać. Miałem wrażenie, że z każdym takim zdaniem, moja wartość w jej oczach rośnie. 
-Napijesz się czegoś? Herbaty? Kawy? Mam kawę… prawdziwą kawę, co ty na to?
-Tak? No to może kawę? Masz mleko?
Spojrzałem na nią z triumfem.
-No jasne, - powiedziałem, - ja bym nie miał mleka, he… 
Oczywiście mleko u mnie rzadko bywało, ale teraz, kiedy miała do mnie przyjść, zrobiłem dokładny rekonesans, co ona lubi i zaopatrzyłem się wcześniej w odpowiednie produkty. Pamiętam, że po tym zdarzeniu zacząłem pić kawę regularnie. 
Powiedzmy, że mi posmakowała, lub też, jak kto woli, był to nawyk mojego starszego ja, który na zasadzie osmozy przeszedł do świadomości mojego młodszego ja. Dobrze, że wtedy ten aromatyczny napój zaczął się pojawiać w sprzedaży dość regularnie. Taką ciekawostką niech będzie fakt, że miałem duży problem z wykombinowaniem młynka. Jakby ktoś nie wiedział, kawę kupowało się wtedy w ziarnach i trzeba było ją sobie samemu zmielić. Takie czasy. Nie to co dzisiaj. 
Na sam początek zrobiłem jej bardzo lekką kawę z dużą ilością mleka. Nie chciałem, by się od razu zraziła. Już po chwili postawiłem przed nią kubek z aromatycznym, gorącym napojem. Rozsiedliśmy się wygodnie w tych dużych fotelach, które zostały nam w spadku i, miło gawędząc o wszystkim i o niczym, popijaliśmy jakby od niechcenia. Czas upływał luźno i bardzo przyjemnie. 
Oczywiście to był piątek. Pokój miałem tylko dla siebie, a w planach o wiele więcej, niż tylko picie kawy, czy rozmowa. W tym momencie w internacie byli jeszcze wszyscy wychowawcy, więc o jakichkolwiek rzeczach zakazanych mogliśmy raczej zapomnieć, ale to nie miało trwać wiecznie. Dobrze o tym wiedziałem. Zdaje się, że ona także. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...