poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


53. Przyszła taka okazja.

Jej śliczna osoba chodziła za mną jak cień. Jej zapach towarzyszył mi zawsze i wszędzie. Widok tych pięknych brązowych oczu i tych rudych rozwichrzonych włosów nie dawał mi spokoju. Pragnąłem jej całym sobą i usilnie dążyłem do tego każdego dnia. I nagle przyszła taka okazja.


Tak oto, zacząłem nowe życie w nowym pokoju. Nie będę ukrywał, że od samego początku, no powiedzmy od momentu, kiedy tylko dowiedziałem się, że mamy szansę tutaj się przeprowadzić, w mojej głowie zaświtała pewna myśl. Mianowicie, że w końcu będę mógł ją tutaj niepostrzeżenie zaprosić i ugościć jak prawdziwy mężczyzna. Oczywiście chodziło o Julkę. To znaczyło dla mnie bardzo wiele. Właśnie przez te tajne drzwi miała wejść. 
Byłem bardzo podekscytowany. Czułem się jak prawdziwy James Bond, chociaż może bardziej jak Casanova. Już wyobrażałem sobie co, jak i kiedy będziemy tutaj robić. Muszę przyznać, że możliwości było bardzo wiele, a moja wyobraźnia nie znała granic. No cóż, ona jeszcze o tym nie wiedziała, ale to nie miało znaczenia. Ważne było to, że ja już znałem plany na naszą przyszłość. Trzeba było tylko umiejętnie wprowadzić je w życie. 
Pozostał jeden malutki problem, który należało jakoś rozwiązać. Na razie nie wiedziałem jak się o do tego zabrać, jednak miałem nadzieję, że kolejne dni podsuną mi jakiś jakiś pomysł. Chodziło o moich współlokatorów. Trzeba było się ich jakoś “pozbyć”. Najlepiej na cały dzień, lub też na cały weekend. Nie ważne gdzie, ważne, żeby ich nie było. 
Przez długi czas, tak mi się przynajmniej zdawało, żadna okazja się nie nadażyła, W końcu, w listopadzie przyszedł taki weekend, kiedy mój brat dostał propozycję wyjazdu do NRD jako opiekun grupy uczniów z podstawówki. Zgodził się, bo mieli mu za to zapłacić i to nawet sporo. On miał w zamian pilnować gówniarzy, żeby się nikomu nic nie stało. Jak można było się spodziewać, był bardzo zadowolony, bo to jednak wyjazd, nie dość, że za darmo, nie dość, że za granicę, to jeszcze oni mu za to płacili. Nie informował mnie dokładnie, ale to było jakieś stowarzyszenie turystyczne, czy coś w tym rodzaju. Przyznam, że w pewnym momencie trochę mu zazdrościłem. Co, jak co, ale, jak się wtedy wydawało NRD, to już był kawałek świata. 
W tym samym czasie Krzysiek, jak się dowiedziałem, skrupulatnie zbierając informacje, mał pojechać do domu. Nie wiem, co to było, ale coś pilnego mu wypadło. Ja, jakżeby inaczej, nic nie planowałem na ten czas. Moje serce rosło i kipiało w oczekiwaniu tego tego weekendu.
Od momentu, kiedy Rosochacka przegoniła nas z pokoju, staraliśmy się uskuteczniać nasze kontakty w innych miejscach. Widywaliśmy się w regularnie szkole oraz w parku. Czasami jeździliśmy do miasta po zakupy. Nie chcieliśmy się jakoś specjalnie narażać. Nigdy nie wiadomo, kto i gdzie na ciebie patrzy. Poza pocałunkami i przytulaniem gdzieś ukradkiem, nic więcej się nie wydarzyło. Nie oznacza to wcale, że nie tworzywo się między nami napięcie. Cały czas czułem, że równie mocno i dokładnie tego samego, co ja, chciała też ona. Czułem to i także tego bardzo pragnąłem. 
Jej śliczna osoba chodziła za mną jak cień. Jej zapach towarzyszył mi zawsze i wszędzie. Widok tych pięknych brązowych oczu i tych rudych rozwichrzonych włosów nie dawał mi spokoju. Pragnąłem jej całym sobą i usilnie dążyłem do tego każdego dnia. I nagle przyszła taka okazja. Nie mogłem się już doczekać. Drżałem na samą myśl o tym, że będziemy tak blisko. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...