piątek, 24 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


50. Jej chyba coś na mózg padło.

-Chłopaki, rozumiem, że tych drugich drzwi nie będziecie otwierać, - zaznaczyła już na samym początku. “Jej chyba coś na mózg padło. Jasne, że będziemy”, - pomyślałem.   -Oczywiście, psorko, ma się rozumieć, jak najbardziej, - zaczęliśmy ją zapewniać jeden przez drugiego, a w duchu już zacieraliśmy ręce.  Popatrzyła na nas podejrzliwie.


Jeszcze tego samego miesiąca dostaliśmy propozycję zmiany pokoju na lepszy. Nie mam pojęcia, czy było to jakieś wyróżnienie, a jeśli tak to za co. Któregoś dnia przyszła do nas sama pani Rosochacka i powiedziała: 
-Chłopaki, z tej racji, że przychodzą do nas nowi wychowankowie i robi się na naszym skrzydle coraz ciaśniej… 
“Aha”, - pomyślałem, - “znaczy, że coś się święci”. 
-... i nie ma gdzie ich ulokować… 
“No ładnie. Mów, mów, zapowiada się coś ciekawego…” 
-... a wy sprawuje się bardzo dobrze i, z grubsza, nie mamy do was żadnych uwag…
“Aha, mówisz, z grubsza? No, dobrze, dobrze…” 
-... chcieliśmy, abyście przenieśli się do pokoju, który był kiedyś mieszkaniem pana Karolkiewicza… 
-O to tam, gdzie mieszkał sam pan kierownik, - odezwał się mój brat. 
-Dokładnie, - podchwyciła, - to dawne mieszkanie kierownika internatu. To tam na końcu korytarza, w samym rogu… 
“Zwariowała?! No co ona myśli, że my nie wiemy, gdzie to jest? Tyle razy, kiedy chcieliśmy coś skroić, czatowaliśmy, czy stamtąd nie wychodzi, a ona się jeszcze nas pyta?”
-Tak, tak, tam w samym rogu, - powiedziałem. 
Znałem to mieszkanie. Pamiętam, że kiedyś kierownik tam właśnie mnie zaprosił, dokładnie nie pamiętałem, ale chyba coś ode mnie chciał. W mojej pamięci zachował się obraz, że to nie było takie normalne mieszkanie. Były to raczej połączone ze sobą dwa pokoje, prowizorycznie, aczkolwiek ładnie, przerobione na taką, mini kawalerkę. Zdaje się, że pan Karolkiewicz zajmował to miejsce do momentu, kiedy nie dostał mieszkania w domkach, wybudowanych przez szkołę dla pracowników. 
Ku naszej uciesze, bo z nim był zawsze jakiś problem, wyniósł się już jakiś czas temu. Tak, czy siak, pokój był pusty. Stał nie zajęty przez nikogo przez rok, może trochę dłużej. Teraz widocznie chcieli, aby znowu wrócił do łask, czyli do użytku wychowanków internatu.
W tamtym okresie, byłem dość dobrze rozeznany w sytuacji. Wiedziałem, na przykład, że do rzeczonego mieszkania jest oddzielne wejście z zewnątrz. Wielokrotnie widziałem, jak kierownik wracał pijany. Wtedy korzystał z tych, niby tajnych, drzwi. 
Teraz, kiedy to usłyszałem, ucieszyłem się co niemiara. Oczywiście z pomieszczenia tego było też wyjście na korytarz.  Niemniej, te schody na zewnątrz i drugie drzwi, takie przez które normalnie można było wchodzić i wychodzić kiedy się chce, tak bardzo pobudzały moją wyobraźnię, że niemal posikałem się z radości. 
-Chodźcie, - powiedziała.
Wzięła nas ze sobą i otworzyła zamek. Weszliśmy od strony korytarza. Pachniało starzyzną, ale to nie miało żadnego znaczenia. Było idealnie. 
-Chłopaki, rozumiem, że tych drugich drzwi nie będziecie otwierać, - zaznaczyła już na samym początku.
“Jej chyba coś na mózg padło. Jasne, że będziemy”, - pomyślałem.  
-Oczywiście, psorko, ma się rozumieć, jak najbardziej, - zaczęliśmy ją zapewniać jeden przez drugiego, a w duchu już zacieraliśmy ręce. 
Popatrzyła na nas podejrzliwie.
-Naprawdę, nic nie kombinujecie? 
-Ależ skąd… zresztą, i tak pewnie nie ma do nich klucza, - dodał mój brat, tak jakby dla niego brak klucza był jakąś przeszkodą. 
-Cieszę się że mnie rozumiecie, - zakończyła tą dyskusję. 
Tak, czy inaczej, nim tylko zamknęła usta, my już zaczynaliśmy w myślach kombinować, jak by je otworzyć. Przyznam się, że Mac Gyverem nie byłem i nie miałem pojęcia jak sobie z tym problemem poradzić. Przynajmniej na samym początku. No ale, jakaś tam nadzieja pozostawała. Brat był mistrzem w tej dziedzinie. 
Pokój, a raczej mieszkanie, było rzeczywiście piękne. Przynajmniej wtedy nam się tak zdawało. W środku pozostawione były meble. Ładne. Nie takie internetowe, dziadowskie, ale takie jak w prawdziwym mieszkaniu. Może nie były aż tak duże i wypasione, no bo i mieszkanie było małe, ale jednak to prawdziwe meble. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...