sobota, 25 kwietnia 2020

Projekt: "Przyszłość".


51. Prawdziwy apartament.

W porównaniu z tym, co mieliśmy do tej pory, to był prawdziwy Wersal. Dla nas pozostałe lokale wyglądały jak kurnik. To, co było tutaj, to był prawdziwy apartament.


I tak, po krótce ujmując, były to: szafa z dużym lustrem, niewielki, ale gustowny regalik, dwa bardzo wygodne fotele oraz stolik pod telewizor. W pomieszczeniu tym był też aneks kuchenny. Oczywiście kuchenki tam nie było, ani gazowej ani żadnej innej. Z opowiadań innych wychowanków wiedziałem, że była tu kiedyś elektryczna, którą jednak właściciel zabrał ze sobą do nowego mieszkania. Widocznie uznał, że mu się jeszcze będzie mu potrzebna. Szkoda. Przydałaby się. Został, natomiast, zlew i szafki kuchenne. Wszystko w rozmiarach mini, ale jednak, co tu dużo mówić, był to, awans dla nas trzech. Można powiedzieć, że nawet duży awans. 
Nie chodziło o tutaj tylko o to, że nam ufali i wiedzieli, że nie rozpieprzymy tego mieszkania w pół roku, ale też ze względu na to, że było tu dużo więcej miejsca niż w naszym starym pokoju. Powiem szczerze, że można było poczuć się jak w prawdziwym domu. No bez dwóch zdań, ucieszyłem się. Moja buzia uśmiechała się od ucha do ucha, kiedy to wszystko oglądałem. Tak naprawdę, co było nam więcej do szczęścia potrzebne?
-Oczywiście, - usłyszeliśmy dalej, - chłopaki, musicie tutaj i pomalować, bo…  widzicie sami, że trzeba doprowadzić to do stanu używalności. Zgadzacie się ze mną? 
-Oczywiście w psorko, - przygarnęliśmy bez mrugnięcia okiem. 
Mieszkanie było duże, w porównaniu z naszym starym pokojem, jednak były w nim tylko trzy tapczany. Od razu było widać, że one zostały zakupione już na koszt internatu. Ten sam skromny styl i wygląd, zdradzały pochodzenie. Najprawdopodobniej już wcześniej planowali kogoś tutaj umieścić. Pewnie coś im nie wyszło. Dla nas lepiej. 
W porównaniu z tym, co mieliśmy do tej pory, to był prawdziwy Wersal. Dla nas pozostałe lokale wyglądały jak kurnik. To, co było tutaj, to był prawdziwy apartament. Poza tym, należałoby wymienić jeszcze coś, co mnie bardzo cieszyło. Mianowicie, ostatni nasz pokój usytuowany był tuż obok pomieszczenia wychowawców i, cokolwiek byśmy nie wykombinowali, nasza pani już po chwili o tym wiedziała. Wszystko przez te, cienkie jak papier, ściany, przez które wszystko było słychać. Na dodatek, z racji tak małego dystansu, nie było kompletnie czasu na jakąkolwiek reakcję. Pojawiała się w ułamku sekundy. 
Trudno było określić jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce, ale mieliśmy cichą nadzieję, że kiedy tutaj się przeprowadzimy, będzie odwiedzała nas nieco rzadziej. Z tej racji, że było to dość daleko od jej biura, istniało duże prawdopodobieństwo, że zanim do nas się doczłapie, zdążymy się przygotować, na przykład pozbierać karty. Poza tym, jak na prawdziwe mieszkanie przystało, był tutaj przedpokój. Tak więc, zaim by cokolwiek zobaczyła, miała do pokonania dodatkowe drzwi. 
W lokalu tym było coś jeszcze. To coś ucieszyło mnie najbardziej. Zawsze byłem zwolennikiem gorących, długich kąpieli. Od kiedy pamiętałem, musiałem kombinować, żeby się porządnie wygrzać.  W naszej wspólnej łazience, owszem, była wanna. Może mało kto o tym wiedział, ale była. Co z tego, kiedy nie wolno było z niej korzystać. Z resztą oficjalnie nie istniała. Wciśnięta małego, nie rzucającego się w oczy, pomieszczenia, które było zamknięte, nie spełniała żadnej funkcji. Z zamkiem jakoś sobie poradziłem, ale musiałem się kryć, jak chciałem skorzystać z tego dobrodziejstwa. W dzień powszedni nie było nawet takiej opcji. Udawało się w weekendy i to po dwudziestej trzeciej, kiedy wychowawcy już nie było na naszym skrzydle. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...