sobota, 26 września 2020

Projekt: "Przyszłość".

205. Silniejsze od zdrowego rozsądku.

Nie wiem dlaczego się jej nie postawiłem. Myślałem, że mam w sobie więcej zdrowego rozsądku i raczej myślę głową niż kutasem. Jak się okazało, wcale tak nie było. Perspektywa, że znowu może się coś stać i domyślanie się, co to może być… to było o wiele silniejsze od zdrowego rozsądku i lęku, że ktoś nas tutaj przyłapie.


Rozejrzała się nerwowo.
-Dobra, nie ma na co czekać. Dawaj szybko do szatni! Musimy to jakoś zmyć. Może jeszcze zdążymy na to kręcenie.
Ruszyliśmy w stronę szatni, damskiej szatni, obydwoje. Weszliśmy pod natrysk i razem zaczęliśmy spłukiwać z siebie spermę. Wystarczyła tylko chwila, a nie było po niej najmniejszego śladu. 
Kiedy weszliśmy na basen, kamery i światła były już rozstawione. Jeszcze nic nie nagrywali, ale za chwilę miało to się stać. Przyznam się, że masturbacja jej rączkami pomogła na mój problem. Kutas wciąż był duży, ale już nie tak sztywny i twardy. Tak mocno nie odbijał się pod materiałem. Poczułem ulgę nie tylko z tego względu, że nic nie było widać. Wraz z wyrzutem spermy na jej paluszki pozbyłem się większości mojego napięcia, które nie dawało mi spokoju. Miałem nadzieję, że wystarczy tego, chociażby, na tą sesję. 
Po wszystkim okazało się, że ta telewizja przyjechała po to, aby nakręcić reklamówkę do naboru nowych uczniów. W sumie filmowali tylko kilka minut. Zrobili trochę zdjęć i się wynieśli, pozostawiając nas samych. Oczywiście, kilka razy wlazłem w sam środek kadru. Niby przypadkiem, ale tak naprawdę celowo. 
To zdarzenie pamiętałem z poprzedniego mojego wcielenia, ale wyglądało ono zupełnie inaczej. Nie było Marzenki, a ja kąpałem się z bratem. Teraz napisaliśmy historię od nowa. Zastanawiałem się, jak dalej to wszystko się potoczy. 
Tak, czy inaczej, to wcale nie był koniec mojej seksualnej przygody na tym basenie. Marzenka, jak raz już sobie kogoś upatrzy, to nie wypuści go ze swoich słodkich rączek, o nie. 
Muszę powiedzieć, że obsługa basenu postarała się bardzo. Woda była ciepła jak zupa, na dodatek czysta. Świeżo napuszczona. Nie było czuć chloru. Poza tym wyrzucili na zewnątrz chyba wszystkie akcesoria i zabawki, które mieli na stanie. Deski, jakieś gumowe materace, koła ratunkowe i w ogóle. Miało być rozmaicie i kolorowo. No i było. Bawiliśmy się jak szaleni, tracąc przy tym poczucie czasu. Było naprawdę super. 
W końcu jednak przyszedł ten moment, kiedy ratownik odgwizdał koniec pływania. Trzeba było wyjść, znów się wykąpać, ubrać i wrócić do internatu. Nie powiem, teraz już całkowicie zapomniałem o moim penisie, a on sam skurczył się do rozmiarów małego robaka, wciśniętego gdzieś w gęsty zarost między moimi nogami. Byłem przekonany, że tak zostanie do samego powrotu do mojego pokoju, że będę mógł z uczuciem ulgi położyć się i wyspać. 
Niestety, jak to zwykle bywa, życie pisze całkiem inne scenariusze. Chociaż, w tym wypadku, chodziło raczej, nie o życie, tylko o mioją koleżankę, z która przyszedłem w to miejsce. 
-No i co, jak ci było? - zapytała ni stąd ni zowąd przy wyjściu.
W pierwszym momencie, nie bardzo wiedziałem, o co jej chodzi. Zabawa była tak fajna, że całkowicie zapomniałem o tym incydencie przed wejściem. To dziwne, jak szybko zapomina się o takich rzeczach, prawda? 
-Co? 
-No… jak ci było, Robercik… hehehe… podobało się? 
-Ach, ojej… weź przestań… 
-No co? Co przestań?! - zaczepiała, - Chodź do damskiej szatni. Nikogo nie ma.
-Co? Nie, - zmieszałem się. 
Jeszcze nie do końca zdawałem sobie sprawę, w co ta dziewczyna mnie znowu wciąga. 
-Co, nie, co nie… żartujesz?! Dawaj! 
-Ale i tak nie mam tu swoich ubrań, - powiedziałem niejako w swojej obronie.
-No to dawaj, dawaj… biegiem! - rzuciła. 
Nie wiem dlaczego się jej nie postawiłem. Myślałem, że mam w sobie więcej zdrowego rozsądku i raczej myślę głową niż kutasem. Jak się okazało, wcale tak nie było. Perspektywa, że znowu może się coś stać i domyślanie się, co to może być… to było o wiele silniejsze od zdrowego rozsądku i lęku, że ktoś nas tutaj przyłapie. 
Błyskawicznie pobiegłem do męskich szatni, zabrałem swoje ubrania i pozostałe rzeczy i już byłem z powrotem. 
-No, to mi się podoba! - pochwaliła z zachwytem.
Nie wiem, czy powinienem był się wtedy z tego cieszyć, ale cieszyłem się. 
-Och, Robert, Robert… chłopaku, - westchnęła kiedy zamykaliśmy za sobą drzwi. 
-Co? - spytałem.
-Co, co… ty wiesz dobrze, co… - uśmiechnęła się. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...