wtorek, 29 września 2020

Projekt: "Przyszłość".

208. Już tam była.

Staraliśmy zachowywać się normalnie. Ja poszedłem prosto do internatu. Ona udawała, że wraca po coś do szkoły. Jeszcze powiedziałem “dobry wieczór”, przechodząc obok portierni i spokojnie skierowałem się do mojego pokoju. Kiedy byłem już w środku, zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do wyjścia balkonowego. Nie musiałem czekać. Już tam była. 


Kiedy byliśmy w połowie drogi do internatu, zatrzymała się na środku chodnika, w wymowny sposób przechyliła głowę na jeden bok, uśmiechnęła się i powiedziała:
-Już dawno tak dobrze się nie bawiłam. 
Starałem się odpowiedzieć tak samo serdecznym i szczerym uśmiechem, ale czułem,  że jakkolwiek bym tego nie robił, nie ma szans, bym mógł jej dorównać. Przynajmniej nie w tej chwili. 
-Ja też, - odpowiedziałem, mając wrażenie, że jakoś beznadziejnie to zabrzmiało. 
Jej błędem było to, że nie ubrała się zbyt dobrze. Wynikało to, prawdopodobnie, z pośpiechu. Miała na sobie jedynie jakąś polarową bluzę, a pod nią zwiewną i lekką bluzkę. Wszystko to spadło teraz z jej ramion, odsłaniając je tak, jakby było lato, a przecież na zewnątrz temperaturo oscylowała w okolicach pięciu stopni. Jak się okazało w dalszej perspektywie miało to kluczowe znaczenie. Teraz jednak nie o to chodziło. O tym co będzie działo się później nie miałem zielonego pojęcia. W tej chwili poraził mnie ten jej uśmiech, to spojrzenie. Wyrażała go samymi oczami, a jednak był to najmilszy uśmiech, jaki widziałem u dziewczyny. 
-Naprawdę, - powtórzyła tak, jakby czuła, że jej nie dowierzam. 
Była inna, bardzo różna od Julki. Była bardziej zdecydowana, pewna siebie, doskonale wiedziała, czego chce. No i była cholernie inteligentna. Chociaż nie wiem, czy do końca zdawała sobie z tego sprawę. Na dodatek, chwilami potrafiła być tak niesamowicie zabawna i bezpośrednia. Nie mogłem oprzeć się jej urokowi. Mimo to miałem świadomość, że zaczynam angażować się w coś, w czym nie powinienem uczestniczyć. I co najgorsze, w jakiś sposób, byłem przekonany, że jest już za późno.
Poczułem się trochę dziwnie. Nie wiem dlaczego, ale uświadomiłem sobie, że zaczyna brakować mi tchu, a moje usta robią się suche. Wbrew pozorom było to bardzo przyjemne uczucie. 
-Może napijesz się u mnie herbaty? - zaproponowałem. 
W pierwszym momencie nic nie odpowiedziała. Zanosiło się na deszcz. Był listopadowy, krótki dzień. Właściwie już się ściemniło. Na niebie zaczęły pojawiać się ciężkie chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego. 
-Może… - powtórzyła jak echo.
Nasza gra zdawała toczyć się w najlepsze. Doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że herbata jest tylko pretekstem. 
“Bóg jeden raczy wiedzieć, co będziemy tam robić?” - pomyślałem. 
Może właśnie dlatego, to wszystko było tak bardzo ekscytujące. Sam nie wiem. Działo się zbyt wiele subtelnych rzeczy, których nie ogarniałem. Stopniowo traciłem poczucie rzeczywistości, poczucie tego, kim naprawdę jestem. Chwilami zdawało mi się, że jestem tym młodym chłopakiem, czasami dobitnie doświadczałem swojej dojrzałej, styranej życiem, osobowości, a czasami byłem i jednym i drugim na raz. 
To była krótka chwila. Działaliśmy jak jedna osoba, jak bardzo zgrany zespół. Muszę zaznaczyć, że nigdy wcześniej tego nie ćwiczyliśmy. Mimo to wyglądało to tak, jakby każdy ruch był doskonale przemyślany i zaplanowany. Staraliśmy zachowywać się normalnie. Ja poszedłem prosto do internatu. Ona udawała, że wraca po coś do szkoły. Jeszcze powiedziałem “dobry wieczór”, przechodząc obok portierni i spokojnie skierowałem się do mojego pokoju. Kiedy byłem już w środku, zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do wyjścia balkonowego. Nie musiałem czekać. Już tam była. 
Nie wiem dlaczego, z tej strony budynku nie było latarni. Widocznie, kiedy projektowali ten gmach, uznali, że tu zaczyna się już pole uprawne i są one zbędne. Dopiero w kolejnych etapach rozbudowywania szkoły, teren został wykupiony i powstały prowizoryczne alejki. Tak czy inaczej, schody były oświetlane jedynie bladą poświatą padającą z naszego pokoju. Z jednej strony dobrze, z drugiej źle. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...