poniedziałek, 26 września 2022

Misja.

32. Nie miała żadnych szans.


Nie miała żadnych szans. Wszystkie cztery były już dosłownie o krok od jej drobnej postaci. Mlaszcząc, terkocząc, sycząc, szykowały się do ataku. 


Zrobiła jeszcze jeden krok i stanęła na miękkim podłożu przypominającym trawę. Nie czuła się naukowcem, nie przypominała go też swoim wyglądem. Miała nawet wrażenie, że wcale nie jest lata świetlne oddalona od ziemi, lecz znajduje się gdzieś na leśnych rozstajach naszej rodzimej planety. 

Ubrana była dość swobodnie. Na jej stopach znajdowały się sportowe, miękkie trampki. Jej zgrabne długie nogi nie były  schowane pod przepisowym kombinezonem, lecz odsłonięte i wystawione na działanie tutejszego powietrza. Miała na sobie krótkie, białe spodenki i stalowo niebieską tunikę bez rękawów, przepasaną w pasie zieloną szarfą. 

Zatrzymała się i, oparłszy jedną rękę na biodrze, przez chwilę patrzyła przed siebie. Jak większość załogi była młoda. Miała drobną, delikatną twarz, półdługie, czarne luźno opadające włosy, duże, ciemne oczy, niewielki zadarty nosek, oraz piękne, słodkie usta. Jednym słowem, przypominała piętnastoletnią dziewczynę. 

Wprawdzie był to jej pierwszy lot, jednak na swoim koncie miała już kilkuletnie doświadczenie w badaniach archeologicznych na Ziemi. 

W pewnym momencie, nie wiedząc czemu, roześmiała się sama do siebie. Miała wrażenie, że jest w jakimś dziwnym śnie. Zamrugała powiekami. Mniejsze i większe drobinki, niczym płatki śniegu, szybowały raz w jedną, raz w drugą stronę, zataczając wokół niej koła. 

Czuła się taka mała, pośród tych gigantycznych monolitów skalnych, otaczających ją ze wszystkich stron. Bezmiar głębokiej przestrzeni zmuszał do refleksji nad sobą. Mimo to, stojąc tutaj, pośród jarzących się gór i nieba, czuła się bezgranicznie szczęśliwa. 

-Tutaj wybudowałabym swój dom, - powiedziała na głos tak, jakby obok niej znajdował się ktoś jeszcze. - Doskonałe miejsce na siedlisko. Tu jest tak uroczo, nastrojowo, jest takie piękne światło. No właśnie… 

Stała i przyglądała się w milczeniu, nie zdając sobie sprawy z faktu, że za jej plecami właśnie zaczęło się coś dziać.

-Ciekawe gdzie są chłopaki? Oczywiście, jak zwykle, kiedy są potrzebni, nie ma ich. No trudno, będą żałować, że nie widzieli takiego pięknego miejsca, - komentowała zaistniałą sytuację. - Przecież szli tuż za mną. Ciekawe, gdzie oni mogli się podziać? 

Przechyliła głowę na jeden bok i, zatapiając się we własnych rozmyślaniach, próbowała znaleźć sensowną odpowiedź. 

Nic konkretnego jednak nie przychodziło jej do głowy. Nieco rozczarowana i zrezygnowana, postanowiła prowadzić badania na własną rękę. W chwili, gdy zastanawiała się, w którą stronę podążyć, z rozpadlin między blokami skalnymi pełzło już w jej kierunku dwoje ramion. We wszechogarniającym, monotonnym szumie, nie mogła usłyszeć ich delikatnego szmeru. 

Czuła się jednak dziwnie, nieswojo. Nie potrafiła tego dokładnie określić. To było jak dziwny chłód. Chociaż, tak naprawdę, było bardzo ciepło. Nie odwracała się. Próbowała ustalić przyczynę owego dziwnego samopoczucia. 

Wypuściła powietrze z płuc, ułożyła ramiona wzdłuż tułowia, jakby rezygnując z dalszych dociekań. Tymczasem kilka metrów za nią, wijąc się i skręcając, zbliżały się już, nie dwa, lecz trzy grube, jak ludzka noga, węże. 

Po chwili pojawił się jeszcze jeden. Była dla nich jak drobna, bezbronna ofiara. Stała w delikatnym rozkroku, patrząc przed siebie, niczego nieświadoma. Sunęły wprost na nią. Słychać było mokre mlaskanie. Jakby poruszały się w grubej warstwie śluzu. 

Dwa z nich jechały tuż nad ziemią wprost na jej plecy, trzeci zatoczył w powietrzu duże koło i wsunął się pod nie. Były bardzo giętkie, umięśnione i sprawne. Ich skóra była granatowa w białe połyskujące cętki. 

Nie miała żadnych szans. Wszystkie cztery były już dosłownie o krok od jej drobnej postaci. Mlaszcząc, terkocząc, sycząc, szykowały się do ataku. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...