wtorek, 30 maja 2023

Hotelik "Miłość".

18. Piwo


Kiedy założyłem czystą koszulkę i spodnie, stwierdziłem, że słońce jeszcze nie zaszło, a ja jestem potwornie głodny. Postanowiłem wyjść na miasto, by coś zjeść. Zamykając drzwi na klucz, spostrzegłem, że jeszcze parę osób robi to samo. Mimo to nie zwróciłem na ten fakt większej uwagi. Przecież w takich lokalach ciągle ktoś się kręci, ciągle ktoś wychodzi i wchodzi. 

-Pan idzie do baru na dole? - zwrócił się do mnie facet mniej więcej w moim wieku. 

Zaskoczony podniosłem głowę. 

-Nie. Nie do baru, - odpowiedziałem automatycznie, zupełnie nie zdając sobie trudu, aby uświadomić sobie, co tak naprawdę powiedział mój rozmówca, - Idę na miasto coś zjeść.

-Ależ drogi panie, - ożywił się mężczyzna, -  po co będzie się plan fatygował na miasto, skoro tu mamy rewelacyjnie wyposażoną stołówkę. 

Dopiero teraz spojrzałem na niego z ożywieniem. 

-A dostanę w niej piwo? - zadałem konkretne pytanie. 

Facet uśmiechu wyszczerzył zęby. Wydawał mi się zbyt nachalny, zbyt obcesowy, ale w tej chwili i tak nie miałem nic lepszego do roboty. Perspektywa maszerowania po obcym mieście w poszukiwaniu odpowiedniej restauracji wydawała mi się gorsza od tego co on m zaproponował. Skoro mają tu jedzenie no to spoko. Coś oszamię mi może poznam jakąś fajną laskę. 

-Andrzej jestem, -  powiedział bez ogródek, wyciągając do mnie rękę, -  piwo, wino, wódkę, a nawet koniak. Człowieku, co tylko sobie życzysz i to wszystko w bardzo przystępnych cenach. 

Uśmiechnąłem się i ja. Wydawał się bardzo przyjazny, a ja po  tym wszystkim, co się wydarzyło, miałem ochotę z kimś pogadać. 

-No dobra, w takim razie chodźmy, -  po powiedziałem, -  sprawdzając po kieszeniach, czy zebrałem ze sobą kartę kredytową. 

Facet stał i pytającym uśmiechem wpatrywał się we mnie. Myślałem, że włosy mi gdzieś sterczą. 

- Coś nie tak? - rzuciłem lekko skonsternowany.

-Jak masz na imię? 

Dopiero teraz dotarło do mnie, jaką popełniłem gafę. On się przedstawił a ja nie. 

-Och, bardzo cię przepraszam, - powiedziałem pospiesznie, - Grzesiek. 

-Spoko. Nic się nie stało.  Ja, kiedy pierwszy raz tutaj przyjechałem, w ogóle zapomniałem języka w gębie. To jest bardzo specyficzne miejsce. Na początku każdy czuje się nieco zagubiony. No ale dobra, chodźmy, bo zdaje się, że już zaczęli podawać kolację. 

Wydawało mi się, że powiedział coś, co powinno zwrócić moją większą uwagę, że w mojej głowie już teraz powinna zapalić się lampka ostrzegawcza, ale dziwnym trafem puściłem to mimo uszu. Tak jakbym bał się, ze nadgorliwymi pytaniami wszystko popsuję. Postanowiłem udawać, że wszystko jest w porządku i na razie nie wychylać się za bardzo. 

Przyznam się szczerze, że kiedy wyjeżdżałem na wakacje, raczej nie korzystałem z usług hotelowych restauracji. Zwykle w takich lokalach ceny są za wysokie, a obsługa pozostawia wiele do życzenia. Niemniej w tym przypadku, przy tak ochoczym zaproszeniu i szczerej rekomendacji, stałego bywalca postanowiłem zaryzykować i sprawdzić jak gotują w kuchni tego hotelu. 

-Często tutaj przyjeżdżasz? - zagadnąłem po drodze na parter. 

Odwrócił się w moją stronę i, nie zwalniając kroku, rzucił: 

-Och, co roku. Od czterech. To niesamowite i cudowne miejsce. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym pojechać gdzieś indziej. 

Chciałem rzucić: "a co jest tutaj takiego cudownego", ale chyba znałem odpowiedź na to pytanie. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...