środa, 31 maja 2023

Hotelik "Miłość".

19. W stylu japońskim.


Restauracja, czy też stołówka, jak mówił mój rozmówca, znajdowała się na parterze w niskiej oranżerii. Całe pomieszczenie sprawiało przyjemne wrażenie. Część ścian była przeszklona i przypominała witryny sklepowe, ale to mi w ogóle przeszkadzało. Tuż za szybą rozciągał się przepiękny ogród z zadbanymi rabatami i kwitnącymi roślinami. Byłem zaskoczony, ponieważ hotelik znajdował się praktycznie w samym centrum miasta. Większa część stolików była zajęta, co od razu sugerowało, że lokal jest warty uwagi. 

Menu może nie było jakoś specjalnie rozbudowane, ale znajdowało się w nim wszystko, czego akurat potrzebowałem i na co miałbym w tej chwili ochotę. Zamówiłem sznycel z kurczaka, surówkę z białej kapusty i zasmażane ziemniaczki. Na deser wziąłem kawałek szarlotki z cynamonem. Wszystko popiłem zimnym kompotem z rabarbaru, bo akurat był i akurat taki bardzo lubię. 

Z piwa zrezygnowałem, ponieważ stwierdziłem, że obiad był na tyle smaczny i sycący, że nie było co psuć sobie po nim smaku. Za wszystko zapłaciłem nieco ponad sześćdziesiąt i, biorąc pod uwagę obecną inflację, wcale nie wydawało mi się to jakąś astronomiczną kwotą. 

Jak się okazało podczas dalszej rozmowy, Andrzej był zwykłym akwizytorem. Chociaż może nie takim zwykłym. Sprzedawał sprzęt gospodarstwa domowego, ale jak sam twierdził, nie jakimś tam chłam tylko markowy, najlepszych firm. Tak jakby to miało jakieś znaczenie. Akwizytor to akwizytor. Zresztą mnie to jakoś nie przeszkadzało, zwłaszcza że kiedyś sam parałem się tym zajęciem. 

Powiedziałem mu, że to ciężki kawałek chleba i że nie ma się czego wstydzić, bo przecież żadna praca nie hańbi. Zgodził się ze mną od razu. Z drugiej strony trochę intrygowało mnie to, że facet nawet będąc na wakacjach, nie może się pozbyć zawodowych przyzwyczajeń. Mniej więcej co trzy minuty próbował mi coś sprzedać, a to pralkę, a to zmywarkę, chociaż mówiłem mu, że niczego nie kupię. 

W pewnym momencie, chcąc jednak uzyskać jakieś, chociażby podstawowe informacje na temat tego, co się tutaj dzieje zgadnąłem niezobowiązująco: 

-Wiesz co, wydaje mi się, że dzieją się tutaj jakieś dziwne rzeczy.

Spojrzał na mnie tak, jakby w ogóle nie był zdziwiony i tylko mruknął coś pod nosem.

-Co? - spytałem.

Oczekiwałem na jakiś dłuższy występ, ale on po prostu zaczął:

-Kiedy pierwszy raz przyjechałem do hoteliku "Miłość", też nie mogłem się połapać, co się tutaj dzieje, ale spokojnie oni wszystko mają pod kontrolą. 

Spojrzałem na niego kompletnie zaskoczony. 

-Naprawdę? Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? 

Nie spieszył się. Spokojnie dopijając kompot, powiedział:

-Oczywiście. To żadna tajemnica. Kiedy tutaj przyjechałem, mieli mi dać pokój urządzony w stylu japońskim. 

-Ja mam w stylu tybetańskim, - zainteresowałem się, mając nadzieję, że tajemnica w końcu się rozwiąże. 

-Ten też jest ładny. 

-No ładny, - zgodziłem się. 

-Mój miał być urządzony w stylu japońskim. 

-I co, był? - spytałem, spodziewając się, co dalej usłyszę. 

-No był. Pewnie, że był. Rozumiesz, niski stolik ze trzydzieści centymetrów i łóżko prawie na podłodze, ale mnie to nie przeszkadzało. Miało nastrój, taki specyficzny klimat. 

-Ach, tak, widziałem ten pokój. Wczoraj drzwi były do niego otwarte. To ten na dole, tak? 

-Tak, tak. No i wyobraź sobie, kiedy wtedy wszedłem do niego, ona tam już była. 

-Kto? 

-No ona. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...