sobota, 21 października 2023

Randka w ciemno

6. Nie wierzę, że to ty.


Patrzyłem na te jej jeansowe, niebieskie spodenki, na te zgrabne, jędrne, bez najmniejszej skazy uda i próbowałem opanować niespokojny oddech. Chociaż wiedziałem, że mi się to nie uda. Nie mogło się udać. Nie w tej chwili, nie dziś. 

-Nie wierzę, - usłyszałem z jej strony ciche słowa. 

-W co nie wierzysz? - spytałem, chociaż wiedziałem. 

-Nie wierzę, że to ty. 

Wciąż stałem, jakbym bał się ruszyć. 

-A jednak to ja, - odezwałem się w końcu, - Cześć. Jak się masz? 

-Boże, Boże, - powiedziała, - nie tak sobie ciebie wyobrażałam. Na tych zdjęciach wyglądasz zupełnie inaczej. 

-Przepraszam, - powiedziałem, - powinienem był ogolić ten trzydniowy zarost. 

-Nie, no co ty… - zaprotestowała. 

-No ale pozytywne wrażenie, czy raczej nie? - spytałem. 

-Och daj spokój, jesteś taki przystojny.

Wydawało mi się to komplementem na wyrost. No ale dobra, pierwsze lody zostały przełamane. Pierwsze koty za płoty, jak to mówią. Przebrnęliśmy przez to obydwoje i jakoś żyliśmy. No i nic strasznego się nie stało. To dobrze. Wreszcie na mnie normalnie spojrzała. Odetchnąłem z ulgą. To była jednak przeciętna dziewczyna. W swojej istocie nie wyróżniała się, no oprócz tych cycków, jakoś niczym specjalnie szczególnym. Młoda, nie za wysoka, nie szczupła, średnia, o ciemnej karnacji, z ciemną oprawą oczu, pełnymi ustami. 

Wreszcie opuściła dłonie z tej twarzy i spojrzała na mnie. Jej włosy rozsypały się po ramionach po plecach. Uśmiechała się. Nie miała makijażu. Jej młodość i specyficzny typ urody skutecznie go zastępowały. Nie był potrzebny. Na pewno. Nie w tym przypadku. Patrzyłem na jej oczy. Były ciemne, może brązowe, a może czarne. Z tej odległości Trudno było mi ocenić. Później się dowiedziałem, że były orzechowe. 

Czułem jej delikatny zapach. To były jakieś perfumy albo dezodorant. Raczej dezodorant. Nic specjalnego. No właśnie, czułem też delikatny zapach potu, bo było ciepło, bardzo ciepło. I powiem wam, bałem się, wciąż się bałem, pomimo tej ekscytacji, tego podniecenia, poruszenia, bałem się jej dotknąć. Jakby wciąż nie była dla mnie, nie mi przeznaczona, jakby miała być dla kogoś innego. Mimo to patrzyła na mnie, stała i nikogo tu obok nie było. Wokół toczyło się normalne życie. Nikt nie zwracał na nas uwagi. To była sobota, ludzie kręcili się po chodniku, samochody jeździły. Jedne przyjeżdżały, drugie odjeżdżały. Wokół były jakieś bloki, sklepy i ona tu była. Nikogo więcej nie było obok nas. Staliśmy tak naprzeciw siebie w oczekiwaniu, które z nas zrobi pierwszy ruch. Liczyłem uderzenia swojego serca: raz, dwa, trzy, cztery… Czas się dłużył. 

"No rusz się wreszcie chłopie! No rusz się wreszcie do tej dziewczyny! Przecież się nie poparzysz!" - myślałem wtedy sobie.

Kiedy weszliśmy do autobusu komunikacji miejskiej, pomimo że większość miejsc była wolna, staliśmy na środku zwróceni do siebie twarzami. Trzymaliśmy się poręczy i cały czas mierzyliśmy się wzrokiem tak, jakby miało to jakieś kluczowe znaczenie. 

Teraz, po latach wydaje mi się, że było to mało istotne, ale kiedy wracam pamięcią do tamtych dni, dochodzę do wniosku, że istotnie mogło tak być. Co tu dużo mówić, to były nasze pierwsze chwile i wszystko, co się działo, bardzo pochłaniało naszą uwagę. Na dodatek szok, którego doznałem w pierwszej chwili, wcale nie mijał, a nawet jeśli opadł na chwilę, to teraz znów to teraz znów poszybował w górę. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...