poniedziałek, 23 października 2023

Randka w ciemno

8. Zakochałem się.


Usiadła. Doskonale to pamiętam. Wyjęła z plecaka dwa jabłka. Jedno dała mi, a drugie zagryzła sama. Kiedy tak siedziała i jadła, a ja stałem jeszcze przez chwilę, ściągnęła ręce do środka, ściskając swoje piersi i wypinając je do przodu. Uśmiechnęła się przy tym, mrużąc oczy. Wokół jej źrenic utworzyły się przepiękne, cudowne kurze łapki, a powieki zamknęły się w połowie. Wniosek był jeden: ta dziewczyna dużo się uśmiechała, a jej uśmiech był cudowny.

Zakochałem się. Tak mi się przynajmniej zdawało. Teraz wiem, że to wcale nie było zakochanie się. Teraz wiem, że to tylko mój kutas się w niej zakochał. Teraz wiem, że to mój fiut zakochał się w jej cyckach i wiej cipce, ale wtedy byłem romantykiem, niepoprawnym romantykiem, który myślał inaczej, a przynajmniej wydawało mu się, że tak jest. Myślał, że jest czysty, trzeźwo myśli, że myśli innymi kategoriami niż pozostali faceci. 

-Czemu tak na mnie patrzysz?  - spytała, uśmiechając się samymi oczami tak słodko, że rozpływałem się jak ta moja czekolada w pociągu.

-Bo jesteś…jesteś taka… Boże, nie wiem, jak to powiedzieć… - nagle zacząłem się jąkać. 

Czułem, że zasycha mi w gardle. Pomimo jedzonego przeze mnie jabłka, miałem suchość w ustach. Bardzo pragnąłem jej dotknąć. Bałem się, wstydziłem, ale to pragnienie było silniejsze, niż wszystko inne. Chciałem dotknąć jej odsłoniętych, ciepłych, oliwkowych ramion. Chciałbym musnąć je swoimi ustami. Chciałem zanurzyć swoje palce w jej bujnych, czarnych włosach. Chciałem poczuć jej zapach z bliska. 

-Jesteś piękna, - wydusiłem z siebie w końcu, a ona obdarzyła mnie tak promiennym uśmiechem, że całkowicie straciłem poczucie rzeczywistości.

W końcu dojechaliśmy na miejsce. To nie było daleko. No i stało się, co było do przewidzenia. Właściwie nie potrafię powiedzieć, jak. Kiedy weszliśmy do jej mieszkania w bloku, nie było w nim nikogo. Przypadek? Nie mam pojęcia. Wtedy w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. To nie było ważne. Wszystko było takie nowe. 

Oceniłem, że było średniej wielkości. Co na tamte czasy nie było takie oczywiste i świadczyło o tym, że jej matka musiała dobrze zarabiać. Jak się dowiedziałem z listów, pracowała jako kadrowa w jednym z dużych miejscowych zakładów meblarskich. Musiała dobrze zarabiać, bo samotnie wychowywała dwie dorastające córki. Ich ojciec opuścił je i ruszył w świat, gdy były jeszcze małe. To też ujęło mnie w tej historii, ale to już temat na odrębne opowiadanie. 

W pierwszym momencie nie miałem okazji rozejrzeć się po nim dokładnie. Znaleźliśmy się w czymś, co miało robić za salon, a w rzeczywistości było tylko dużym pokojem dziennym, gdzie stał telewizor. Kolorowy. Starego typu oczywiście. Taka ogromna Ruska skrzynia. Była tam też wygodna wersalka, dwa fotele i ława. Jednak pomińmy te szczegóły, o nich może innym razem. No, na pewno będzie okazja.

Teraz tak, jak już napisałem, nawet nie wiem, jak to się stało, siedzieliśmy, a właściwie pół leżeliśmy na tej szarej wersalce. Ja jeszcze kompletnie ubrany, w koszulce i w spodniach. Chociaż mój kutas już domagał się natychmiastowego i bez kompromisowego wyjścia na zewnątrz i pohasania sobie w jej cipce. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...