środa, 22 listopada 2017

W PGR-erze.

48. Penis wydostał się na zewnątrz.

Wydawało mi się, że przenoszę się do krainy marzeń, do jakiegoś cudownego, lepszego świata. Tak naprawdę, w tym świecie już byłem. Byłem w niebie. Czułem jej dłonie, oparte o moje podbrzusze i kciuk wędrujący po zagłębieniu mojego pępka. Opadłem niżej fotelu, rozsunęłam szerzej uda. Czekałem na dalszy, wspaniały przebieg tego spektaklu, który na dziś wieczór był dla mnie zaplanowany.
W tym momencie dotarło do mnie coś, o czym, niby, wiedziałem, mianowicie to, że nie miałem na sobie slipów. Uświadomiłem sobie to przez napierającego na spodnie penisa, który tworzył pokaźny namiot.
Uświadomiłem sobie jeszcze jedną rzecz. Hania nie miała na sobie majtek. Dotarło do mnie to, że o to jej właśnie tego ranka chodziło. Szelma, dokładnie wiedziała, co zamierza zrobić. Ta świadomość była dla mnie jak uderzenie pioruna. Ścięła mnie z nóg. Oczywiście ścięła by mnie, gdybym stał, ale siedziałem. Zanim jednak cokolwiek zdążyłem zrobić, zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, ona przejęła inicjatywę i sama zaczęła działać. Stało się to tak szybko, że nie miałem pojęcia, co się dzieje.
Nagle poczułem, jak jej zwinne, długie palce łapią za guzik moich spodni i, po prostu, go odpinają. Szarpnęła pasek, wyciągnęła ze sprzączki i odpięła go. Moje przyrodzenie stało dla niej otworem.
Odczekała chwileczkę, rozsunęła najpierw jedną połówkę spodni, później drugą. Penis wydostał się na zewnątrz. Gdyby nie ta moja lekka bluza, którą wziąłem ze sobą na wypadek deszczu, teraz mój fiut sterczał, by pewnie pionowo do góry. No może pionowo, to nie. Był tak napęczniały, że prawie leżał jak przytwierdzony do mojego brzucha i, o mało, nie pękł. Prężył się niczym kot o poranku. Czułem, jak pojawiają się na nim żyły, jak wychodzą wszystkie naczynia krwionośne.
Przez chwilę nic nie robiła. Jakby czekała. Tylko na co? Napawała się tym widokiem? Przecież nic nie widziała. Jednak po dziesięciu, czy piętnastu sekundach poczułem, że chwyta go. Ujęła za trzon. Poczułem jej gorącą dłoń, poczułem jej sprężysty uścisk i pociemniało mi przed oczami.  
-Oooooohhh… Boże… - zadrżałem.
Jakby przez mgłę jeszcze widziałem scenę i aktorów na niej się poruszających, jak kolorowe plamy, które rozpływały się przede mną. Dźwięk jakby mnie opływał rzeką. Cały teatr stał się łodzią, która mknęła przez otchłań wszechświata.
Nie wiedziałem co się będzie działo. Trzymała tak przez chwilę, przez krótki moment. Niby nic, a jednak drżałem. Drżałem na całym ciele. Później, jakby z delikatnym odciąganiem, zwolniła uścisk. Zwolniła go tylko po to, żeby chwycić wyżej, za żołądź, za to grubsze miejsce, za żyłę.
-Uuuuuuuhhhhh, - wciągnąłem głęboko powietrze, drżąc na całym ciele.  
Trudno było mi wytrzymać napór napięcia. A ona nic, trzymała. Zastanawiałem się na cóż też czeka? Na cóż? Nie miałem pojęcia. Miało się to się okazać dopiero później. Niby nic się nie działo, czekała, ja też. Robiło mi się coraz goręcej. Raz opuszczałem się w fotelu, raz się unosiłem, a ona nic. Patrzyła na scenę i jedną dłonią, wsuniętą pod kurtkę, trzymała mojego fiuta.
Po kilku minutach, pod wpływem samego tylko ciepła jej delikatnej rączki, moja fujara zaczęła pulsować i szarpać się, jakby ktoś podłączył ją do prądu. Zrobiło mi się bardzo słodko i przyjemnie. Poczułem, że stopniowo zaczynam odpływać w niebyt wszechświata.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...