niedziela, 26 listopada 2017

W PGR-erze.

52. Ostateczny finał tej rozgrywki.

Drzwi były zamknięte jedynie na klamkę, a te do kabiny całkowicie otwarte. W każdej chwili mógł ktoś wejść. Miałem całkowitą świadomość, że tak może się stać, a jednocześnie nie potrafiłem nic z tym zrobić. Ta sytuacja podniecała mnie tak bardzo, że traciłem zmysły. Szumiało mi w głowie, czułem tętno we własnych skroniach. To było istne wariactwo. Trudno było określić, ile, tak naprawdę, mamy czasu. Obydwoje liczyliśmy na łut szczęścia, który musiał się zdarzyć, abyśmy mogli doprowadzić to do końca. Czasu było dość mało, ale my byliśmy tak nakręceni, że nie potrzebowaliśmy zbyt dużo szczęścia.
W pewnym momencie, kiedy wiedziała już, że przekroczyła próg swojego podniecenia, gwałtownie przyspieszyła. Podparta na stopach, po obydwu stronach muszli klozetowej, unosiła się i opadała, w takim tempie, jakby jechała konno. Niczym wprawna dżokejka podskakiwała na moich biodrach. To była wielka pardubicka w kibelku opery w Odessie.
Pozostało mi tylko zacisnąć zęby i czekać na ostateczny finał tej rozgrywki, kiedy jedziemy na ostatnią prostą i przekroczymy linię mety. Łup, łup, łup, - waliło moje serce. Powoli traciłem poczucie rzeczywistości.  Trudno mi było ocenić, gdzie się znajduję.
Wreszcie odpłynąłem, nie było mnie, nie istniałem. Na kilka chwil pozwoliłem sobie na słodką nieświadomość. Zapomniałem o całym świecie. Nic, co było poza tym małym pomieszczeniem, nie miało najmniejszego znaczenia. Byłem tylko ja i ona i było cudownie. Wchodziłem w nią tak głęboko, a jej cipka była tak ciasna, że miałem wrażenie, iż stoję u bram raju. Każdy ruch wywoływał w moim ciele, umyśle i duszy niewyobrażalną ekstazę.
Nagle poczułem, że z jej brzoskwinką dzieje się coś dziwnego. Kochałem się z nią już kilka razy, ale w żadnym przypadku nie zachowywała się w ten sposób. To było bardzo wyraźnie. W pierwszym momencie było to kilka silnych, pojedynczych, niekontrolowanych skurczy. Poczułem je, jak uderzenie młota pneumatycznego. Pociemniało mi w oczach i wydawało mi się, że kroczę ciemnym korytarzem. Po chwili zaserwowała mi serię tak gwałtownych szarpnięć, że zapomniałem jak się nazywam.
Trzeba zaznaczyć, że bez przerwy unosiła się i opadała, w takim samym tempie, jak poprzednio. Zupełnie jakby nic się nie stało.
-Teraz, - szepnęła.
Jakby w odpowiedzi na jej czarodziejskie słowa, pofrunąłem. Nie było już mnie, nie było już świata wokół mnie, był tylko mój orgazm. Popadłem w kompletną, wszechogarniającą ekstazę. Miałem wrażenie, że znajduję się na otwartej platformie rozpędzonego pociągu. Euforia i szczęście nie miały granic.
Nagle coś szarpnęło moim ciałem, prawie unosząc je do góry. W moim podbrzuszu czułem gwałtowne, szybko następujące po sobie skurcze. Były jak seria z karabinu maszynowego. Uświadomiłem sobie, że właśnie strzelam w jej cipkę dużą porcją gorącego nasienia.
Nie krzyczałem. Nie byłem w stanie. Z mojego gardła wydobyło się coś na kształt charczenia konającego zwierzęcia. Czułem, że trzęsę się na całym ciele, jakbym zamarzał na bardzo dużym mrozie.
Nie wiem, ile to wszystko trwało: dwie minuty, pięć, czy może piętnaście. Było mi tak upojnie, tak dobrze, jak bym obchodził wszystkie urodziny w swoim życiu na raz. Objąłem ją ramionami, oplotłem, zacisnąłem i trwałym tak, drżąc. Miałem wrażenie, że z nieba sypie się konfetti, miliony błyszczących, kolorowych kawałków papieru.
Nie mam pojęcia, jak wyszliśmy z tej łazienki i jak dotarliśmy na salę teatralną. Te parę minut umknęło gdzieś w mojej świadomości. Po czasie Jadzia śmiała się ze mnie, mówiąc, że musiałem być na haju.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...