poniedziałek, 29 stycznia 2018

Wampir.


38. Elektrody i układ scalony.

Nagle spostrzegłem, że facet podszedł bliżej niż wcześniej. Wyczułem nadarzającą się okazję. Był blisko, bardzo blisko, ale potrzebowałem, żeby zrobił jeszcze jeden mały krok.
Działałem zupełnie instynktownie. Byłem jak dzikie zwierzę, walczące o przetrwanie. Wszystkie moje zmysły wyostrzyły się, czas zwolnił o połowę. Naprężyłem mięśnie. Czekałem na ten jeden moment, w którym będę mógł zaatakować.
Stało się. Wykonał jeszcze jeden krok, a ja rzuciłem się do kraty i chwyciłem go za poły białego fartucha. Jednym mocnym pociągnięciem szarpnąłem jego ciałem do siebie. Rozległ się głuchy odgłos, a z szeroko otwartych, zdziwionych ust, wprost na moją twarz, poleciała ślina.
W tym samym momencie w mojej głowie rozległ się przeciągły świst o bardzo wysokich częstotliwościach. Wraz z nim pojawił się potężny ból z tyłu czaszki. Miałem wrażenie, że za chwilę wybuchnie. Mimo to nie puszczałem.
W kilka sekund później moje mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Zabrakło energii, tak jakby nagle skończyło się paliwo. Nie byłem w stanie go już dłużej trzymać. Palce same się rozluźniły, a dłonie opadły do dołu. W następnej chwili zachwiałem się i upadłem na kolana. Próbowałem zapanować nad postępującą utratą świadomości.
Niestety, nie udało mi się to. Zapadła ciemność i poczułem, że upadam jak kłoda na podłogę.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy, klatka była otwarta, a on stał nade mną z pilotem w dłoni. Śmiał się szyderczo.
-Niezła jazda, co?! - odezwał się i nie mogąc powstrzymać rechotania.
Próbowałem podnieść się do pozycji siedzącej. Z trudem podpierając się na dłoniach, walczyłem z grawitacją, a kiedy już byłem prawie pionowo, on ponownie nacisnął guzik.
Świst był ledwie słyszalny, za to ból jeszcze bardziej potworny niż poprzednio. Czułem, że moje mięśnie kości i narządy wewnętrzne są rozrywane na strzępy. Bolał każdy oddech, każdy ruch, nawet myślenie.
-Uwierz mi, to dla mnie świetna zabawa. Daj mi jeszcze jeden powód, a będę zeskrobywał cię z tej posadzki, - jak zza ściany dotarł do mnie jego głos.
Nie zastanawiałem się nad tym, co powiedział. Widziałem tylko otwarte wyjście i to dla mnie było najważniejsze.
Jakimś cudem poderwałem się i rzuciłem na jego drobną postać. Powaliłem na ziemię i ścisnąłem za gardło. Po raz kolejny poczułem niewyobrażalny ból, a przed moimi oczami zapadła kompletna ciemność.
Kiedy się ocknąłem z mojego nosa ust i uszu płynęła krew. Miałem wrażenie, że moje ciało ktoś pokroił na kawałki i jeszcze na dodatek utłukł młotkiem do ubijania kotletów.
Kątem oka widziałem jak mój oprawca poprawia swoje ubranie. Przez długą chwilę nie odzywał się, patrzył czy uda mi się podnieść.
-Posłuchaj mnie, małpiszonie, zanim tutaj trafiłeś, moi koledzy wszczepili ci do mózgu elektrody i układ scalony. Ten na pilot, który trzymam w dłoni, to niewielkie urządzenie nadawcze, którym poprzez zmianę odpowiedniej częstotliwości mogę zrobić z tobą wszystko. Poza tym, w twoim krwiobiegu krążą mikrokapsułki z trucizną. To na wypadek gdybyś próbował uciec. Kiedy oddalisz się poza zasięg tego nadajnika, otworzą się, a ty w przeciągu kilkunastu sekund w konwulsjach odejdziesz z tego świata. Czy nadal masz ochotę na walkę?! - udzielił mi instrukcji, która miała mi odebrać wszelką nadzieję.
W minutę później do pomieszczenia weszło dwóch wyrośniętych gości ubranych na biało. Chwycili mnie pod pachami i, ciągnąc po podłodze, wyrzucili na powrót do stalowej klatki. Trzęsąc się, próbowałem zapanować nad rozgrywającym uczuciem bólu, który jeszcze do końca nie minął.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy, w pomieszczeniu panował półmrok rozświetlony jedynie jakąś bladą zieloną poświatą. Wciąż znajdowałem się w tej samej klatce. Wzdłuż jednej i drugiej ściany stały pojedyncze rzędy podobnych, oddalonych od siebie na taką odległość, by ci, którzy się w nich znajdują, nie mogli się dotknąć. W każdej takiej zagrodzie przebywała się jedna osoba. Byli to zarówno kobiety jak i mężczyźni. Wszyscy byli nadzy.
Ból, który, jeszcze nie tak dawno, targał moim ciałem, ustąpił całkowicie. Wprawdzie byłem głodny, jednak czułem się w miarę dobrze. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że moje podniecenie doprowadzało mnie do szaleństwa. Mój twardy i sterczący kutas domagał się, by natychmiast włożyć go w ciasny otwór jakiejś cipki.
Podniosłem się i nerwowo zacząłem chodzić z kąta w kąt. Miałem wrażenie, że moje serce za chwilę wyskoczy z klatki piersiowej. Oddychałem tak szybko, jakby właśnie kończyło się powietrze.
Usiadłem na podłodze i chwyciłem moją lagę w garść. Zacząłem wykonywać posuwiste ruchy w nadziei, że doprowadzę się do wytrysku i to trochę ulży mojemu cierpieniu.
W tym samym momencie usłyszałem głos dobiegający z klatki obok:
-Daj spokój. To nic nie da. Będzie jeszcze gorzej.
Z podłogi podniosła się atrakcyjna blondynka w wieku około trzydziestu lat. Miała duże, lekko zwisające piersi, szerokie biodra i zgrabny, jędrny tyłek. Długie, jasne włosy, falami opadały do połowy pleców.
Kiedy ją zobaczyłem, kiedy podeszła do kraty i poczułem jej słodki zapach, moje pożądanie eksplodowało. Patrząc na nią, jeszcze szybciej waliłem konia.
-Chodź do mnie! Och proszę, chodź do mnie! - dyszałem, gotów oddać wszystko, gdybym miał tylko miał szansę wziąć ją w swoje ramiona.
Trzymając się stalowych prętów, przechyliła delikatnie głowę na jeden bok.
-Wiem co czujesz. Wszyscy to czujemy, ale onanizm nie zaspokoi twojego pożądania. On tylko je wzmocni i będzie jeszcze gorzej.

Nasty ball licking

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...