wtorek, 30 października 2018

Eldorado rozkoszy.

10. Tylko sprint.

No i później na sam finał, zaczęło się coś, co do tej pory utkwiło mi w pamięci, coś szczególnego, coś, co zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Trudno określić. Może dlatego, że było to po raz pierwszy. Hmm…  no tak właściwie, większość rzeczy robiłem wtedy po raz pierwszy. To był pierwszy analny stosunek, a ta pozycja, nie wiem dlaczego przyszła mi do głowy, była szczególnie dla mnie wyjątkowa.
Dziewczyna położyła się na brzuchu i złączyła uda. Poddańczo wyciągnęła ręce do przodu, a ja wszedłem na nią szerokim rozkrokiem. Chwyciłem swojego fiuta, skierowałem do dołu, przymierzyłam i wszedłem jej ciasny, kakaowy otworek.
Intensywne, wszechogarniające uczucie przeszyło moje ciało od stóp do głowy. Boże, jak było w niej ciasto, słodko i gorąco!
W pierwszej sekundzie naprężyła się niczym struna, zatrzymała powietrze w płucach, a potem, z głębokim sykiem, je wypuściła.
Dyszałem i ja. Dość długo nie mogłem pozbierać się w sobie. Wysunąłem się i poprawiłem pozycję. Uniosła głowę, próbując upewnić się, że wciąż tam jestem.
Była zbyt ciasna. Wypchnęła mnie gwałtownym skurczem swojej koteczki. Musiałem powtórzyć całą akcję. Ująłem moją fujarę, przemierzyłem i popchnąłem. To było cudowne. Walka ze swoją słabością była czymś niesamowitym. Poznawałem swój organizm, to, ile jest on w stanie wytrzymać oraz swoje reakcje.
Kiedy poczułem, że znów w niej jestem i starałem się utrzymać w tym miejscu, przejmujący skurcz szarpnął moim ciałem.
-Uooohhh… - stęknąłem.
-Ooooooohhhhh… - usłyszałem z jej strony.
Dokładnie wiedziałem, co powinien robić. Wiedziałem, że powinienem zacząć poruszać biodrami, jednak od samej świadomości czegoś, do realizacji tego, jest jeszcze długa droga.
Każdy ruch ukośnie do dołu był jak tytaniczna syzyfowa praca. Ledwo wsunąłem się do połowy mojego zaganiacza, a już jej zwieracz wypychał mnie z całą siłą na zewnątrz. Znów pchałem się w tamtą stronę i znów byłem wyrzucany. Wszystko przy akompaniamencie obezwładniającego uczucia rozkoszy.
Dopiero za czwartym, czy piątym razem udało mi się na tyle utrzymać pozycję, aby móc zacząć poruszać się w niej nieco szybciej i bardziej zdecydowanie. Po kilkunastu sekundach znów z niej wyszedłem. Tym razem z własnej woli. Nie byłem w stanie dłużej poruszać się w tym ciasnym otworku. Doznania były zbyt intensywne, zbyt przejmujące, odbierające poczucie człowieczeństwa. Czułem przejmujące dreszcze na całym ciele.
Trwało to dosłownie chwilę, ale wystarczająco długo, by złapać oddech. Byłem zbyt podniecony, aby pozwolić sobie na dłuższą przerwę. Szaleństwo seksu zawładnęło mną całkowicie. Wjechałem w nią i znów zacząłem intensywnie pracować swoimi biodrami. Pomagała mi w tym, trzymając połówki pośladków, ale i tak było to skrajnie wycieńczające.
Zdawałem sobie sprawę, że to już jest tylko sprint. Poruszałem się szybko, szybciej, coraz szybciej. Wiedziałem, że wystarczy kilkanaście sekund w dobrej porządnej gonitwy, aby wypełnić jej analny otworek moim gorącym pożądaniem.
Taaak, to było istne szaleństwo. Jeżeli miałem nadzieję na sfinalizowanie tej gry, to byłem naiwny. Dokładnie pięć sekund przed wytryskiem, dziewczyna zmieniła pozycję. Odwróciła się na plecy i wysoko uniosła nogi.
Parę razy poruszyłem skórą na fiucie, bo myślałem, że w ten sposób uda mi się wystrzelić. Kiedy nie odniosło to pożądanego efektu, ściągnąłem napletek wycelowałem w sam środek i, jednym, zdecydowanym pchnięciem, wjechałem.
Tym razem zaatakowałem cipeczkę. Luźniejsza, bardziej mokra, dawała gwarancję nieco dłuższej zabawy. Chociaż, nie wiem, czy w tej chwili, chciałem to jeszcze przeciągać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...