niedziela, 28 kwietnia 2019

Przygód kilka ochroniarza Mirka.


111. Nawiedzona.

W tym czasie możesz chcieć wyjść do łazienki. No nie?! Możesz nawet siedzieć przed monitorami, ale na chwilę odwrócisz wzrok i spojrzysz w drugą stronę. Oprócz gapienia się w te głupie ekrany, masz jeszcze masę innych rzeczy do zrobienia. Ktoś może przechodzić. Tak po prostu. Trzeba komuś coś odpowiedzieć. No, nawet dzień dobry, prawda?! Nie oszukujmy się. Pracownik ochrony to nie maszyna. Bądźmy ludźmi.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że przez trzy minuty nie będziesz w stanie zobaczyć stojącego samochodu przed garażem. Jeżeli nie wierzysz, usiądź kiedyś przed takim ekranem i sam zobacz. Szczególnie, że taki monitor podzielony jest na trzydzieści sześć malutkich okienek. Dokładnie tak. Obraz na każdym z nich jest mniejszy niż na twoim smartfonie.
Tak naprawdę, nawet jeżeli wiedziałem, że coś się gdzieś dzieje, to tak bardzo uważnie i musiałem się przyglądać. Pomijając jeszcze jakość obrazu, która w większości przypadków, była dużo poniżej przeciętnej. Dopiero po powiększeniu na cały monitor, można było dostrzec jakiekolwiek szczegóły.
Tak czy inaczej, ta pani nie brała tego szczegółu pod uwagę. Jej zależało tylko na tym, że ja tego auta nie zobaczyłem i nie zareagowałem w odpowiedni sposób.
W tym przypadku, chodziło też o to, że samochód nawet nie zostawiał tego wjazdu. Stał na tyle daleko, że nie utrudniał poruszania się innych pojazdów. No ale, jak ktoś chce cię opierdolić, to cię opierdoli i sposób zawsze znajdzie.
Tak na marginesie, muszę się przyznać, że tej pani bałem się bardziej niż pana Krzysia. Pan Krzysztof jaki był, taki był, ale przynajmniej wiedział, co mówi, natomiast ona potrafiła być naprawdę nieobliczalna. W tym momencie, nie chcąc drażnić jej jeszcze bardziej, przeprosiłem i powiedziałem, że już robię co do mnie należy.
Tak było na początku. Przyznam, że to było bardzo trudne i wymagało ode mnie bardzo wielu starań. Niemniej, po jakimś czasie, ułożyłem sobie lepiej nasze relacje. Do takich dużych konfliktów już raczej nie dochodziło. To była bardzo trudna osoba i trzeba było brać na to poprawkę.
Wszyscy wiedzieli, że trzeba na nią uważać: ochrona, sprzątaczki, konserwator. Zachowywała się tak, jakby była nafaszerowana hormonami. Zresztą, coś w tym musiało być. Wiedzieliśmy, że zaszła w ciążę i ją straciła. Przez większość dnia chodziła jak nawiedzona. Trzeba było jej kadzić i przytakiwać. Trzeba było gadać w taki sposób, aby była zadowolona. Trzeba było ją chwalić, komplementować i adorować. Chociaż, moim zdaniem, w sprawach związanych z osiedlem, była (przepraszam za określenie) głupia jak but z lewej nogi. Nie rozumiem, czemu w ogóle wzięła się za tą funkcję.
Pamiętam, że któregoś razu urządziła imprezę urodzinową dla dwóch bliskich osób. To był jej ojciec i chrześniak. Tak przy okazji, zrobiła to wbrew przepisom. Ci ludzie nie mieszkali na tym osiedlu, nie mieszkali nawet w Warszawie. Przyjechali z Białegostoku. Tymczasem, regulamin mówił jasno, że świetlica jest tylko i wyłącznie dla mieszkańców osiedla. No, ale cóż, jeżeli ktoś jest w zarządzie, to może wszystko, prawda? Po co wydawać kasę na wynajem sali na mieście, skoro można to zrobić za darmo na osiedlu.
Pamiętam, że wtedy było bardzo dużo dzieci w wieku przedszkolnym. Kręciły się po holu prawie do samego końca imprezy. Hałasowały i rozrabiały, ale były bardzo syntetyczne. Za którymś razem te dzieciaczki, takie malutkie pchełki, przyszły do mnie za tą ladę i zaczęły patrzeć na monitory.
Z otwartymi buziami, kompletnie zaskoczone i zafascynowane, że tyle obrazków na nich, chciały się dowiedzieć czegoś więcej.
Married with a violently jealous, ex-marine husband? Too bad he isn't there to stop you fucking his wife.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...