wtorek, 30 kwietnia 2019

Przygód kilka ochroniarza Mirka.

113. Diabeł tasmański.

Inną sprawą jest fakt, że (to już przypadek z mojej służby)  mogą ukraść samochód z parkingu tak, że nikt się nie zorientuje. Złodziej nie bierze wózka w kominiarce i w ciemnych okularach, nie stoi przy nim pół godziny i nie zastanawia się, co tu zrobić. W tym przypadku do auta podszedł chłopak w wieku dwudziestu lat, otworzył go w piętnaście sekund, a uruchomił w przeciągu kolejnych trzech minut. Przy czym, dwadzieścia metrów dalej stała grupa mężczyzn, którzy pali papierosa i wietrzyli swoje własne cztery kółka. Upał był niemiłosierny. Na dodatek, chodnikiem przechodzili inni ludzie. To była godzina, kiedy mieszkańcy wracali do domów. Ruch był dość spory.
Chłopak majstrował przy stacyjce, wyciągając kable, nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Później, podczas rozmowy z policjantami, dowiedziałem się, że nawet gdybym tam stał obok, to prawdopodobnie, także wszystko wydawałoby mi się zupełnie normalne. Tak kradną złodzieje, a nie tak, jak sobie wyobraża zarząd jakiegoś osiedla. Jak ci mają zwinąć auto, to ci je zwiną i możesz tylko pomodlić się do bozi.
Z tego powodu nikt nie miał do mnie najmniejszej pretensji, bo zdarzenie było poza granicami naszego osiedla. Jedyne, co nas łączyło to zasięg naszego monitoringu, który obejmował dużą część publicznej, ogólnodostępnej ulicy, chodnika, a także innych budynków.
Po tych wszystkich zdarzeniach, staliśmy się naprawdę bardzo czujni i uwrażliwieni na najdrobniejsze przypadki, które odbiegały od normy lub mogły wydawać się podejrzane. Nikt nie mógł na to osiedle wejść bez naszej zgody i pozwolenia. O wszystkim musieliśmy wiedzieć. Najmniejsze nieprawidłowości mieliśmy obowiązek zgłaszać do kogoś zarządu, bądź do administracji. W sumie, nie mieliśmy żadnej samodzielności w tym względzie.
Pracowaliśmy tam przez rok. Powodem naszego odejścia nie było to, że źle wykonywaliśmy powierzone nam zadania, tylko fakt, że przedstawiciele naszej firmy nie umieli dogadać się z zarządem. Na koniec administratorka poinformowała nas o swoich zamiarach. Grzecznie zapytała, czy nie chcemy zostać na osiedlu, lecz pracować w innej firmie.
Nie wiem, jak koledzy ale, powiem szczerze, że ja pewnie bym został, gdybym nie dowiedział się, że nowa firma ochroniarska, która wejdzie na budynek, wcale nie jest lepsza od poprzedniej.
W każdym bądź razie, bardzo miłym zaskoczeniem było to, że uważają nas za bardzo dobrych pracowników i zależy im na tym, abyśmy jednak zostali. Suma sumarum, nasza firma postarała się w tym względzie i zaproponowała nam dużo lepsze osiedle. Teraz, kiedy wiem, jak może wyglądać prawdziwa praca w ochronie, nigdy bym już w tamto miejsce nie wrócił. Chociaż kto wie, życie toczy się w bardzo różny sposób.
Z tym, dość specyficznym miejscem, wiąże się też kilka ciekawych historii erotycznych. No, ale może zacznę od początku, bo to wymaga kilka słów wstępu.
Jednym z problemów, z jakimi się tam spotykaliśmy, były dzieciaki. No, trudno mieć pretensje do dzieci o cokolwiek, pod warunkiem, że są grzeczne i nie robią szkód prawda?
Właśnie zaczęły się wakacje i część tych dzieci nie pojechała na żadne kolonie, tylko została w mieście. No, niestety, musieliśmy sobie dawać z nimi radę.  
Bywało różnie. Pamiętam, że była tam taka dziewięciolatka: chuda jak patyk i zakręcona jak diabeł tasmański. W ciągu paru dni potrafiła dać się nam tak we znaki, że mieliśmy jej serdecznie dosyć. Ledwie nauczyła się jeździć na rolkach, a już dokazywała tak, że trudno było ją uchwycić na kamerach. Patrzę i szukam jej z drugiej strony osiedla, a ona już wpada przez drzwi na portiernię.
Lato było upalne, a dzieciaków w jej wieku na osiedlu mnóstwo. Jeśli ktoś ma dziecko w tym wieku, to wie, co taka latorośl potrafi w ciągu dnia wymyślić.
visit pornsnob at sex.com for the hottest gifs and captions

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...