sobota, 23 maja 2020

Projekt: "Przyszłość".


79. Śladem mojego języka.

Im byłem bliżej, schodziłem coraz wolniej. Siałem pocałunkami coraz gęściej, woziłem mokrym śladem mojego języka po wewnętrznej stronie jej uda. W końcu doszedłem do rzadkiego, skromnego zarostu i zacząłem całować jej wzgórek z jednej strony. To była magiczna chwila.


Zbliżyłem się do niej. Mój fiut znów był gotowy do gorącej akcji, dynamicznej. W tym miejscu chciałem zaznaczyć, że wcześniejsze doświadczenia z wytryskiem całkiem dobrze mu zrobiły. No cóż, napięcie nieco spadło i mogłem cieszyć się kolejnymi igraszkami miłosnymi, bez większego ryzyka. Głupio byłoby wystrzelić zbyt wcześnie. Tak przy okazji, można powiedzieć, że nauka nie poszła w las. Ten młody chłopak zapamiętał to dobrze. Czuł, że właśnie tak powinien robić za każdym kolejnym razem. To było, przynajmniej częściowe rozwiązanie jego problemów. 
Więc działo się. Nie było nad czym się rozwodzić i zastanawiać. Byliśmy w samym środku seksualnego maratonu. Leżała na wznak, a ja, tak stałem nad nią ze sterczącym fiutem. Kiedy byłem już pewny, że wszystko potoczy się dobrze, podszedłem i przyklęknąłem na podłodze. Nie mogłem zrobić tego na łóżku, bo było małe i nie zmieściłbym się na nim. 
Położyłem dłonie na jej kolanach i delikatnie rozchyliłem na boki. Starałem się robić to, bardzo delikatnie, powoli, nigdzie się nie spieszyć, tak żeby wszystko przebiegało według najlepszego scenariusza. 
Po chwili jej nóżki były już rozłożone szeroko. Wiedziała, co się stanie. Chciała tego. Patrzyła na mnie i uśmiechała się ciepło. Poddawała się moim ruchom bez najmniejszych problemów, nie protestowała. Brała wszystko, co jej dawałem. Ufała mi. Była gotowa oddać mi się w całości. 
Kiedy wreszcie to zrobiłem, kiedy rozwarłem jej uda, a ona uśmiechnęła się tak serdecznie, kiedy zobaczyłem w jej policzkach te gorące rumieńce, wiedziałem już, że wszystko jest dobrze, że o nic nie muszę się już obawiać. 
Płonęła z podniecenia. Być może myślała, że zanurzę swój język w jej gorącym wnętrzu od razu, już teraz, bez zwłoki. Tymczasem ja chciałem, zagrać trochę inaczej. Chciałem przeciągnąć tą cudownę chwilę prawie w nieskończoność. Chciałem, aby trwało to i trwało, by nigdy się nie skończyło. Wiedziałem, że tak się nie da, ale miałem poczucie, że warto. Warto było z nią to robić choćby minutę dłużej. Chciałem dać jej z siebie jak najwięcej. 
Pochyliłem się i, znów, czas jakby się zatrzymał. Obniżyłem głowę w taki sposób, że schowała się między jej kolanami. W tym samym momencie zatrzymałem się. Czułem jak cała drży. Odwróciłem twarz w prawą stronę i zacząłem całować jej udo od wewnętrznej strony. Zacząłem od kolana. Zamarła w bezruchu. Całowałem raz przy razie, gęsto, mokro, wilgotno i gorąco. Schodziłem coraz niżej i coraz dalej. Byłem coraz głębiej, coraz bliżej jej słodkiej, pachnącej kobietą, cipeczki. Nie mogłem się doczekać. Jej kobiecość była jak najcudowniejszy prezent.
Im byłem bliżej, schodziłem coraz wolniej. Siałem pocałunkami coraz gęściej, woziłem mokrym śladem mojego języka po wewnętrznej stronie jej uda. W końcu doszedłem do rzadkiego, skromnego zarostu i zacząłem całować jej wzgórek z jednej strony. To była magiczna chwila.
Moja młoda kochanka uśmiechała się gorąco i serdecznie. Czułem, jak drży na całym ciele. Była jak świeżo zrobiona galareta. Zdawała się wić się niczym piskorz wyjęty z wody, a ja, zamiast skierować się do centrum jej metropolii, bo przecież byłem już tak blisko, cofnąłem się znowu do kolan i zacząłem to samo z drugiej strony. Znów obdarowałem ją drobnymi pocałunkami raz przy razie, gęsto. Nigdzie nie spieszyłem się. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...