środa, 20 maja 2020

Projekt: "Przyszłość".


76. Próbował udawać kozaka.

Jakby nie było, cały czas, przynajmniej w jakiejś części, czułem się starym dziadem, pięćdziesięciolatkiem, który, wcisnąwszy się w jak zbyt ciasny garnitur, w swoje młode ciało, próbował udawać kozaka.


Już po chwili cofnęła swoją głowę, przy okazji zbierając wszystko, co pozostało jeszcze na moim prąciu i czyszcząc je dokładnie językiem ze wszystkich stron. Pod moją czaszką wirowało. To było cudowne. Miałem wrażenie, że powoli przenoszę się do nieba. Raj przyjmował mnie z szeroko otwartymi bramami. Szedłem śmiało, jak w dym. Chciałem jeszcze więcej i więcej. Drżałem, raz stając na palcach, drugi raz na piętach, raz rozsuwając nogi szeroko, z zaraz później raz łącząc je i zaciskając uda. 
Tymczasem ona, przebierając rączkami, bawiła się moim workiem. Myślałem, że oszaleję ze szczęścia. Delikatnie, jak pani doktor, badała jajka w środku. Tak jakby chciała sprawdzić, czy są idealnie okrągłe i dostatecznie twarde. Moje życie, moje przyrodzenie było w jej sprawnych, delikatnych rączkach, a ja nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. 
W tej samej chwili głowica mojego, twardego i podnieconego do granic możliwości kutasa, spoczywała w jej słodkich i gorących ustach. Odpływałem w niebyt istnienia, gdzieś poza granice wszechświata. 
Później bawiła się samym konarem, poruszając dłonią do przodu i do tyłu. Pomijając już doznania na samym kutasie, które były nie do ogarnięcia, dla tego młodego, niedoświadczonego chłopaka taki widok, jak i samo wrażenie, że dzieje się z nim coś tak niezwykłego, było więc trudne do zaakceptowania. Szok nigdy nie był tak silny jak teraz. To było zbyt słodkie, zbyt gorące. Nawet w najśmielszych snach nie potrafił sobie tego wyobrazić. Teraz wydało mu się to wszystko zbyt grzeszne i zepsute, by mogło istnieć naprawdę.  
W pewnym momencie zacząłem obawiać się, że jego zachowanie wymknie się spod mojej kontroli i zrobi coś, co zepsuje całą zabawę. Miałem bardzo trudne zadanie. Przez jakiś czas musiałem wpływać na niego w sposób bardzo uspokajający i, momentami, podsuwać myśli, które tłumaczyły mu, że wszystko jest w porządku, że nic złego się nie dzieje. Praca była niemal syzyfowa. On cały czas powtarzał swoje: że tak nie można, że już dość. Był jak dziecko: podniecony, ale wystraszony. Jego lęki i niepewności trzeba było trzymać w ryzach, bo mógł narobić kłopotów. 
Co tu dużo mówić. To było widać jak na dłoni. Nawet moje starsze ja także było już na skraju wyczerpania. Jego podniecenie sięgało już zenitu. Mnie także było się trudno z tym pogodzić, zaakceptować to wszystko. Działo się zbyt dużo, chociaż może tak niewiele. 
Dojrzały facet także uważał to, za co za coś bardzo niedozwolonego, zdrożnego i zepsutego. Jakby nie było, cały czas, przynajmniej w jakiejś części, czułem się starym dziadem, pięćdziesięciolatkiem, który, wcisnąwszy się w jak zbyt ciasny garnitur, w swoje młode ciało, próbował udawać kozaka. Nie bardzo wiedziałem jak pogodzić ze sobą tak sprzeczne odczucia. 
Z drugiej strony, nie udawałem, ja byłem przecież nim. Tak naprawdę, byłem tym małolatem. Nie dało się tego rozdzielić w sposób tak łatwy, jak mogłoby się wydawać. Czułem wszystko to, co on i odbierałem tak samo mocno. To moje myśli, przepełnione doświadczeniami człowieka w średnim wieku, były zbyt skostniałe i stare. To moje myślenie trzeba było zmienić, odświeżyć, a nie to, co się w tej chwili działo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...