poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Seks - lalka.

3. Olbrzymia wyrwa.


Przekręcił ją na bok i podciągnął jej ubranie na plecach. Tuż obok kręgosłupa znajdowała się olbrzymia wyrwa, w której spokojnie mogłaby zmieścić się jego pięść. Nie wierzył własnym oczom, dygotał, jak galareta.

-O matko święta, jakiej amunicji ten skurwysyn użył?! - wyrzucił z siebie z przerażeniem. 


W tej samej chwili, korzystając z zamieszania, młoda kobieta także wyciągnęła pistolet i bez zastanowienia strzeliła do stojącego na schodach mężczyzny. Nie spodziewał się tego. Zrobił wielkie oczy, tak jakby nie wierzył, że to się właśnie stało, chwycił się za brzuch, przetoczył przez poręcz i spadł dwa metry niżej. Jednak, chociaż trudno było to zauważyć, w ostatniej chwili oddał pojedynczy strzał. Był celny. 

Chłopak stojący obok dziewczyny przewrócił się prosto na drugiego ochroniarza, a ten, mimowolnie, nacisnął spust. 

Stało się najgorsze. Sylwia została trafiona w przeponę. Wydala z siebie chrapliwy dźwięk i osunęła się. Chłopak, który także był ranny, podniósł się i, trzymając się za ramię, próbował zatamować krwotok.

-Stary oberwałeś?! - spytał zaniepokojony kolega.

-Nic się nie stało, to tylko draśnięcie. Kurwa, Mariusz, mówiłem, bez strzałów, a ty co?! Co ty odpierdalasz?!

Odwrócił się i pochylił nad dziewczyną. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo poważna jest sprawa. 

-Sylwia, wstawaj! Spadamy, zanim wpadną tu gliny. Na pewno było nas słychać jak cholera! - mówił, mając nadzieję, że jednak nic się jej nie stało.

Dziewczyna leżała na podłodze, jak kłoda, nie ruszała się.

-Sylwia, nie ma czasu na wygłupy! - mówił, szarpiąc ją za ubranie.

Był przekonany, że zaraz stąd wyjdą i będzie po wszystkim. Jednak kiedy odwrócił ją na plecy, z jej ust popłynęła stróżka krwi. Zrobił się blady jak ściana. 

-Dawid, ja oberwałam, - odezwała się słabnącym głosem.

Uśmiechnął się. Nie chciał przyjąć tej wiadomości. 

-No co ty, nie żartuj...

Patrzyła na niego tak, jakby rzeczywiście nic się nie stało. Przecież to nie było tak jak w filmach. Nie rzuciło nią na ścianę, nie wyrwało jej wnętrzności. Mimo to czuł, że robi mu się niedobrze. 

-Dawid, ale mnie nic nie boli. Naprawdę… 

Dopiero po chwili nerwowo zaczął rozpinać jej kurtkę. Przeklinał się w duchu, że nie zrobił tego wcześniej. 

-Gdzie dostałaś? - spytał.

Po chwili całkowicie odkrył jej ubranie. Z przodu na skórze znajdował się mały otwór wlotowy po kuli. Tak mały, że trudno było uwierzyć, że to od broni palnej. 

-Ty, taka mała dziurka, nawet krwi tu nie ma. Spokojnie, zaraz będziemy daleko stąd, - powiedział, oddychając z ulgą.

Dziewczyna wciąż patrzyła na niego, robiła się coraz bardziej blada.

-Dawid... - szepnęła.

-Co? - zapytał.

-Nie czuję nóg.

Całkowicie stracił poczucie pewności. Nie wiedział, jak ma się w tej sytuacji zachować.

-No dobra, pomogę ci, - mówił, próbując ją na siłę podnieść.

Wziął ją pod ramię i uniósł do góry. W tym samym momencie na podłodze zauważył, szybko powiększającą się, czerwoną kałużę. Jego oczy zrobiły się wielkie jak monety.

-Boże Sylwia, Sylwia!!! - krzyknął wystraszony.

Pogłaskała go po policzku.

-Nic mi nie jest, to nawet nie boli, - mówiła tak cicho, że ledwie ją słyszał.

-Sylwia, Boże, ale ty strasznie krwawisz! - wyrzucił z siebie drżącym głosem.

Przekręcił ją na bok i podciągnął jej ubranie na plecach. Tuż obok kręgosłupa znajdowała się olbrzymia wyrwa, w której spokojnie mogłaby zmieścić się jego pięść. Nie wierzył własnym oczom, dygotał, jak galareta.

-O matko święta, jakiej amunicji ten skurwysyn użył?! - wyrzucił z siebie z przerażeniem. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...