sobota, 13 kwietnia 2024

Ostatnie wakacje.

132. Niczym nieskrępowany, potężny wystrzał. 


Trudno by było mi uwierzyć w to, co się dzieje. Znów robiłem sobie dobrze. Tym razem sam, bez niczyjej pomocy, przy użyciu tylko własnej ręki. Własnej ręki i wody oczywiście. Bardzo się tego wstydziłem, jednak było już za późno, żeby się powstrzymać. Nie byłem w stanie tego uczynić, to było ponad moje siły. Złościłem się na siebie, ale mimo to pragnąłem każdą swoją komórką, pragnąłem tak bardzo, że chciało mi się płakać. Wzrastało moje poczucie wstydu, a wraz z nim wszechogarniające podniecenie, totalne. Było jak burza, jak tornado które miało znieść wszystko, każdy mój opór. Nie dało się już tego zatrzymać.

Najbardziej osobliwe w tym wszystkim było to, że właściwie nie dotykałem swojego penisa. Po prostu nie musiałem. Wystarczył silny strumień wody, który przesuwając się w górę i w dół po całej długości mojego członka wywoływał we mnie obezwładniające uczucie słodkości zbliżającego się orgazmu. Nieco później moja dłoń wsunięta pod udo, zaciskała się poniżej pośladków na worku mosznowym i obejmowała go przy samej podstawie członka. Ściskając worek, ciągnąłem do dołu napletek tak, że bolało, ale o to właśnie chodziło. Na efekty takiego działania nie trzeba było długo czekać. Serce waliło niczym młot pneumatyczny, rozsadzając moją klatkę piersiową od środka. Oddech był coraz szybszy, a przed oczami zapadała słodka ciemność.

-Och, och, - wzdychałem coraz głośniej, coraz szybciej pogrążając się ekstazie. 

Poruszałem biodrami do przodu i do tyłu, uważając, żeby wąski strumień wody przesuwał się po moim napęczniałym do granic możliwości penisie, nie zsunął się z niego przypadkiem i aby w sposób taktyczny doprowadził mnie na sam szczyt najsłodszej rozkoszy. Szaleństwo samotnej indywidualnej uciechy cielesnej ogarniało mnie coraz bardziej i miałem wrażenie, że to nie ja, tylko cały świat zwariował. 

W końcu zapomniawszy o bożym świecie i mając od przed oczami obraz cudownej pizdeczki cioci Antoniny, naprężyłem całe ciało i pozwoliłem sobie na niczym nieskrępowany potężny wystrzał wprost do wzburzonej silnym strumieniem wody. To było jak lot w kosmos, który pozwolił mi zapomnieć o kompletnie o wszystkim. Nie liczyło się nic poza moim odczuwaniem, poza moim doświadczeniem boskiej rozkoszy. Byłem w niebie, choć wiedziałem, że powinienem za to trafić do piekła.

Wreszcie całkowicie wyzbyty sił, szczęśliwy i usatysfakcjonowany opadłem na dno wanny i śmiałem się serdecznie na głos, nie mogąc uwierzyć, że było mi tak dobrze. “Julian, - pomyślałem sobie, - ty jesteś naprawdę zboczony. Z tobą jest coś nie w porządku”. 

Jeszcze przez jakiś czas pozostałem w wannie, delektując się tym wspaniałym uczuciem i myśląc o rzeczach, które były dla mnie najprzyjemniejsze. Jednak w końcu musiałem wyjść, bo wiedziałem, że muszę się wytrzeć się i ubrać. Trzeba też było odgrzać sobie obiad, bo pora była już późna i zaczynałem być już coraz bardziej głodny. 

Choć w dużej mierze moje napięcie seksualne zostało rozładowane, to kiedy się podniosłem, stwierdziłem, że mój napęczniały kutas wcale nie opadł. Wyglądało to tak, jakby nie mógł się zdecydować i zatrzymał w połowie między pełnym wzwodem a pozycją spoczynkową. Tak jakby zastanawiał się, czy jeszcze czegoś nie spróbować, zanim całkowicie pójdzie spać. Było to trochę śmieszne, ale kiedy tylko zacząłem nad tym więcej myśleć, moje podniecenie zaczynało rosnąć. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

150. Widzę, że ci stoi jak rakieta. Upłynęła może minuta i jakby od niechcenia spojrzała nieco niżej. Bez skrępowania, wstydu czy zażenowani...