sobota, 29 grudnia 2018

Syrena.

41. W pozycji stojącej.

W mojej głowie wirowało. Przed oczami, jak fajerwerki, krążyły kolorowe kółeczka. Ona tylko dyszała, jęczała i stękała. Jej małe piersi podskakiwały i kołysały się na boki. Pod palcami czułem, że jej sutki zrobiły się jeszcze większe a brodawki ciemniejsze. Było mi tak cudownie dobrze.
Kiedy to teraz piszę uśmiecham się do siebie. Jaki ja wtedy byłem młody, pełen energii, napięcia i podniecenia. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile w moich żyłach budowało testosteronu, ile wtedy miałem siły, pomysłów.
Zdaje się, że ona przynajmniej w tym względzie, była do mnie podobna. Hmm… bardzo podobna. Obydwoje byliśmy głodni z seksu, wypożyczeni i spragnieni. Umieliśmy porozumieć się w tej dziedzinie bez jednego słowa.
Tego wieczoru szaleliśmy na całego. Żyliśmy pełnią życia, żyliśmy tak mocno, jak tylko się dało. Nie patrzyliśmy na czas, nie patrzyliśmy na okoliczności. Rżnęliśmy się jak para dzikusów, tak jakby świat za chwilę miał się skończyć. Rzucałem się na nią, a ona na mnie tak, jakby miało nam siebie za chwilę zabraknąć.
W następnym momencie poderwałem ją z ziemi i odwróciłem przodem do siebie. Kiedy na mnie spojrzała, jej twarz emanowała głębokim podnieceniem. Uśmiechała się do mnie jak mała, głupia nastolatka, która wreszcie dostała to, czego chciała.
Chwyciłem ją pod udami i podrzuciłem do góry. Jej drobne ciało poszybowało w powietrzu, nie stawiając większego oporu. Wylądowała na moim torsie. Spadła okrakiem, z głośnym klapnięciem.
Podtrzymując jej nogi w okolicy kolan, powoli opuściłem. Jej pośladki opadły na mojego wielkiego kutasa, który aż rwał się, by wleźć w jej ciasną pizdeczkę.
Nie minęła chwila i wlazł. Och wlazł! Wlazł miękko i głęboko, aż zawisła na nim jak ofiara na palu średniowiecznym.
-Ooooohhh! - jęknęła tylko, wtulając się twarzą w moją szyję.
Drżała. Objęła ramionami moje plecy i tak została. Chwiałem się, nie mogąc utrzymać równowagi. Mimo, że na pozór bardzo lekka, swoje jednak ważyła. Starałem się jej nie puścić i utrzymać ten słodki ciężar na swoich biodrach.
Było tak dobrze, tak cudownie. Och, tak głęboko w nią wchodziłem! Tak bardzo głęboko! Była tak blisko. Jej drobne ciało tak mocno przywierało do mnie, tak mocno ją czułem i tak dokładnie. Odbierałem swoimi zmysłami każdą jej część, niemal każdą komórkę jej ciała. Miałem ją. Miałem tuż przy sobie. Było niesamowicie i bosko.
Powoli, spokojnie, tak, aby ze mnie nie spadła, zacząłem ją opuszczać i unosić opuszczać i unosić… Za każdym razem, w moje ucho wyrzucała z siebie ciche westchnienia.
Kochaliśmy się tak dobrych kilka minut, tak długo, jak starczyło mi sił.
W końcu pękłem. Załamałem się ale nie pod wpływem jej ciężaru, tylko własnego podniecenia, którego nie byłem w stanie opanować. Było mi tak dobrze i tak słodko, że nie miałem już sił podtrzymywać jej ciężaru na swoich biodrach w pozycji stojącej.
Kiedy stanęła na własnych nogach, a ja chwiałem się w posadach jak antyczny kolos, błyskawicznie przeszła do kontrataku. Trwało to dosłownie sekundę. Popchnęła mnie tak mocno, że straciłem równowagę i upadłem na mokry piasek. Przy okazji bardzo dokładnie poczułem wszystkie drobne kamyczki pod swoimi pośladkami. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie było czasu na głębsze zastanowienie.


chamaca lamiendo en la alberca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...