poniedziałek, 31 grudnia 2018

Syrena.

43. Robiła mi tak dobrze.

Jej wilgotne, gorące wargi dotknęły grubej jej napęczniałej, żyły oplatającej łeb mojego fiuta. Przez chwilę tak została. Tworząc delikatne podciśnienie w swojej buzi, przyssała się do mojego penisa tak, jakby chciała zrobić  malinkę.
Czułem szybko przebiegające fale gorąca przez całe moje ciało od głowy do stóp, od stóp do głowy. Jej zachowanie wzbudzało we mnie skrajnie silne emocje. Żadna laska do tej pory nie robiła mi loda w ten sposób.
Dosłownie po minucie złożyła gorący pocałunek dokładnie na czubku mojego prącia. Wypuściła wtedy z ust bardzo dużą ilość śliny, która popłynęła wzdłuż grubego trzonu i zatrzymała się na jej paluszkach. Między jego wierzchołkiem, a jej słodką buzią utworzyła się wilgotna, lepka nić.
Patrząc na to wszystko, drżałem. Nie dowierzam własnym oczom. Myślałem, że to tylko złudzenie, refleks w blasku księżyca. Jednak, kiedy dokładnie i się przyjrzałem dotarło do mnie, że zrobiła to specjalnie.
Jej buzia była uchylona i połączona z moim kutasem słodką pajęczyną śliny. Laska miała zamknięte oczy i chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, że tak doskonale jej to wyszło.
Tymczasem ja drżałem i szarpałem się we wciąż narastających konwulsjach rozkoszy. Coraz trudniej było mi ogarnąć to wszystko.
To było szalone i niesamowite, właściwie, nie wiedziałem czemu ma służyć. Przecież i tak byłem podniecony do granic możliwości. Czy chciała w ten sposób trochę poznęcać się nade mną? Być może chciała pokazać swoje umiejętności w tej dziedzinie. Miałem nieodparte wrażenie, że po prostu bawi się maną, że bawi się w moim podnieceniem. Miałem wrażenie, że cieszy ją to, jak bardzo drżę, jak bardzo szarpię się w kolejnych konwulsjach narastającej rozkoszy.
Chwyciła mojego ptaka, chwyciła go oburącz. Właściwie, zrobiła z niego kanapkę. Siedział w jej dłoniach niczym gorąca parówka w bułce. Jej palce były wyprostowane, a rozpostarte dłonie zakrywały go jedna od góry, druga od dołu.
W tym samym momencie przez całe moje ciało przebiegła sama rozkosz. Przed moimi oczami pociemniało, w uszach usłyszałem jednostajny szum. Mój oddech był bardzo ciężki i głęboki. Stopniowo odpływałem w rozkosz gorącego orgazmu.
Chciałbym na nią spojrzeć po raz ostatni przed wytryskiem. Uniosłem się na łokciach, otworzyłem oczy i, w ciemności nocy rozświetlonej blaskiem księżyca, patrzyłem.
Ona również mi się przyglądała. Jej wąskie oczęta błyszczały czernią kosmosu. Usta uśmiechały się szeroko. Była tak niesamowicie słodka.
Znów mnie pochłonęła. Boże, nie mogłem wytrzymać z rozkoszy! Rozpływałem się w jej słodkich pieszczotach. Ginąłem i pragnąłem, by wykorzystała mnie do cna, by nie pozostało po mnie nic. Pragnąłem oddawać się jej bez reszty, pragnąłem dawać jej mojego fiuta. Chciałem by brała go w posiadanie. Chciałem by bawiła się nim tak jak umie, żeby bez przerwy robiła mi tak dobrze, tak słodko. Chciałem, by trwało to bez końca. W tamtej chwili niczego innego tak bardzo nie pragnąłem.
Znów się pochyliła. Boże, jakaż ona była doskonała w tym co robiła! Jej rączki były tak zwinne, tak drobne, tak delikatne, tak precyzyjnie chwytały moją fujarę, że już chciałem strzelać w jej buzię.
Pochyliła się nade mną, otworzyła usteczka i znów zrobiła nimi tego ptaszka. Cmoknęła w sam czubek, ledwie ogarniając wierzchołek w mojej pyty. Znów obfitymi strumieniami zewsząd popłynęła ślina. Czułem ciepło i wilgoć. Czułem się tak blisko, tak doskonale. Nie byłem w stanie panować nad tym, co się działo. Nie byłem w stanie zapanować nad reakcjami własnego organizmu.

Swimming-pool

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...