poniedziałek, 22 czerwca 2020

Projekt: "Przyszłość".


109. Trafiliśmy w środek burzy. 

Kiedy weszliśmy na stołówkę, okazało się, że trafiliśmy w środek burzy. Zamiast pustych stolików i braku jakiegokolwiek jedzenia, zastaliśmy pomieszczenie pełne obcych ludzi. Nie wiedziałem, kim byli, ale słychać było kilka języków na czele z angielskim. 


Pomimo tej całej niesłychanie gorącej rozmowy, że mamy w ogóle nie wychodzić z łóżka i kochać się jeszcze przez półtora dnia, jakimś cudem (właściwie, nie wiem, jak to się stało, bo nawet o tym nie rozmawialiśmy) zebraliśmy się i grzecznie włożyliśmy na siebie jakieś ciuchy. Hmmm… co? Nie. Myć się, nie mieliśmy. Aż tak dobrze to nie było. Ubraliśmy się tylko, poprawiliśmy włosy, żeby nie sterczały we wszystkie strony i wyszliśmy na korytarz. 
Niby takie samo, ale jednak wszystko było inne. Stał się jakiś cud? Nie. Mimo to wszystko było takie niepowtarzalne, jakieś, jakby z innego świata, a jednak tak bardzo realne i nasze. 
Kiedy Julia przechodziła obok mnie, poczułem jej zapach. Pachniała mną. Na odwrót było tak samo. Ja byłem przesiąknięty jej aromatem, jej ciałem. To było niesłychanie rozczulające. Czułem się tak bardzo spełniony i jednocześnie dumny z siebie. W tamtej chwili nie potrzebowałem nic więcej. Wystarczyło mi tylko, że ona była obok mnie. 
Tak. Byliśmy przesyceni swoim zapachem. To było jak nasz wzajemny podpis na naszych ciałach. Taki cyrograf, że należymy już do siebie i nikt inny nam nie może nas odebrać. Chciałem to czuć. Chciałem to czuć całym sobą. To było takie przyjemne i tak bardzo dla nas czytelne. Taki cichy list, przesłanie: zruchałeś mnie, zruchałeś dokładnie, oblałeś mnie swoim nasieniem, swoją gęstą spermą. Jestem twoja, jestem twoja jak rzecz, jak mała kurewka, jak zabaweczka. Och i ty jesteś mój, Słodziaku ty, jeden. Wykorzystam cię jeszcze, zobaczysz. 
Spokojnie szła przede mną. Kręciła swoim dużym zgrabnym tyłeczkiem. Szła pewnym, zdecydowanym krokiem, jak dorosła kobieta, jak dorosła, na dodatek bardzo zadowolona z siebie, pewna swojej kobiecości dziewczyna. Szła przede mną i w niczym nie było można poznać tej niedojrzałej młodziutkiej, niedoświadczonej laseczki. 
O tak, szła przede mną i kręciła swoim tyłeczkiem. Prowokowała, zachęcała i pobudzała wyobraźnię. Zmów miałem ochotę zerżnąć ją dogłębnie. Wyzwalała we mnie najdziksze instynkty. Czułem, że mój kutas w szybkim tempie unosi się do góry i nabiera bojowej sztywności. Bałem się pomyśleć, co może wydarzyć się do końca dnia, do końca tego weekendu. Mimo to, z niesamowitą niecierpliwością oczekiwałem każdej kolejnej chwili. 
Kiedy weszliśmy na stołówkę, okazało się, że trafiliśmy w środek burzy. Zamiast pustych stolików i braku jakiegokolwiek jedzenia, zastaliśmy pomieszczenie pełne obcych ludzi. Nie wiedziałem, kim byli, ale słychać było kilka języków na czele z angielskim. W tym gwarze rozpoznać można było jeszcze hiszpański i włoski. 
Zdałem sobie sprawę, że słysząc to, uruchomiłem starszą część swojej osobowości. Stało się to zupełnie automatycznie. Młody nie znał, żadnego języka i ciężko byłoby mu zrozumieć cokolwiek poza polskim. Julka chyba tak samo. 
-Przyjechali na jakieś sympozjum. Mają czas do trzynastej, - powiedziałem bardziej do siebie, niż do niej.
-Co? - odezwała się, nie wiedząc, co mam na myśli. 
Ugryzłem się w język. 
-Eee… no wiesz, domyślam się, że to jakieś szkolenie, - próbowałem zamaskować swój nadmiar wiedzy. 
Tak czy inaczej, byliśmy kompletnie zaskoczeni. Przynajmniej w pierwszej chwili. Stanęliśmy i przyglądaliśmy się temu niecodziennemu zjawisku.
-To jakaś grupa z zagranicy, - odezwała się znowu.
Uśmiechnąłem się.
-No wiesz…  raczej tak.
-Co oni tu robią? - spytała.
-Hmm… jak ci to powiedzieć… w naszej szkole, raz na jakiś czas, odbywają się szkolenia kadr partyjnych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...