czwartek, 25 czerwca 2020

Projekt: "Przyszłość".


112. Moje dłonie były niesforne.

Moje dłonie wędrowały po jej ciele, po plecach, pośladkach. Były niesforne, niegrzeczne, wjeżdżały pod ubranie, pod ten staroświecki sweterek, pod bluzeczkę. Pchały się pod spódniczkę.


Odpowiedziała samymi oczami. Widziałem, że chce.
-To ja napuszczę, - dodałem.  
Byłem uradowany. Teraz mogłem pozwolić młodemu chłopakowi przejąć nieco inicjatywy. No, powiedzmy, chociaż na chwilę. Mimo to, czułem się tak bardzo z nim związany, zjednoczony w jakiejś dziwnej symbiozie. Czułem się tak, tak jakbyśmy byli tylko jednym ciałem, jakbyśmy stanowili jedno istnienie. Jednak starałem się pozwalać mu na pewne rzeczy, chociażby tylko po to, aby poczuć się jak obserwator. Nie wiem dlaczego, tak bardzo lubiłem ten stan. 
Coraz trudniej było mi odróżnić mnie od niego. Wiedzieliśmy, że, cokolwiek by się nie działo, z stanowiliśmy całość. Miałem świadomość, że nic na to nie poradzę.
Wszedłem do łazienki i od razu odkręciłem kurek do końca. Włożyłem korek w odpływ. Woda leciała z szumem. To była parująca, potężna kaskada. Wiedziałem, że to dobrze. Była, prawie, gorąca. Chciałem jak najszybciej wypełnić wannę. Nie mogłem się już doczekać kiedy to się stanie. Później dolałem sporą ilość płynu do kąpieli, który pozostał po poprzednich lokatorach. Od razu pojawiła się piana, dużo piany. Czekałem z niecierpliwością, aż wszystko dokładnie się wymiesza.
W końcu wróciłem do niej i uśmiechnąłem się. Podszedłem położyłem ręce na jej ramionach, następnie chwyciłem za szyję. Przez chwilę tak patrzyłem, patrzyłem na jej śliczną twarz, w te kasztanowe oczy, zakryte dużymi okularami. Patrzyłem na te pełne usta, na te usta, takie uśmiechnięte, drżące, podniecone. Patrzyłem na te włosy, rude jak u lisa, rozrzucone po ramionach. 
Przez jakiś czas jeszcze trzymałem ją za szyję. Później delikatnie przyciągnąłem do ciebie i złożyłem na jej wargach słodki pocałunek. Wszystko było takie ulotne. Czułem fakturę, dotyk, ciepło. Były suche. Tak bardzo jej pragnąłem. 
Wysunąłem język, nawilżyłem swoje i jej usta. Chcąc od razu posunąć się dalej, wsunąłem go między jej wargi tuż za krawędź zębów. Przybliżyłem się jeszcze i mocniej przycisnąłem jej głowę do swojej twarzy. Wjechałem jeszcze dalej, wodziłem we wszystkie możliwe strony.
W tym momencie wiedziałem już, że jest moja. Dobrze się stało, że tutaj była. Miałem to poczucie jedności z nią. Miałem poczucie, że jestem z nią i całkowicie dla niej. Tylko dla niej. Byłem szczęśliwy. Nie żałowałem żadnej chwili, żadnej sekundy z tego, co się tutaj się tutaj wydarzyło. 
Nie oszukujmy się, mimo doświadczenia dorosłej osobowości, nie miałem pojęcia, jakie mogą być konsekwencje tej gorącej zabawy we dwoje. Na tym etapie, trudno było przewidzieć cokolwiek. Nie ogarniałem już tego.        
Kiedy skończyliśmy się całować, spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się. 
-Pragnę cię, - wyszeptałem.
Po chwili przytuliłem ją mocno do siebie. Powoli zacząłem zwalniać hamulce. Moje dłonie wędrowały po jej ciele, po plecach, pośladkach. Były niesforne, niegrzeczne, wjeżdżały pod ubranie, pod ten staroświecki sweterek, pod bluzeczkę. Pchały się pod spódniczkę. Brnęły dalej i dalej, tak, jakby ona sama nie miała nic do powiedzenia. 
Gumka luźno ustąpiła. Wcisnęły się pod majteczki. Zachowywały się coraz bardziej niesfornie. Zdarły z niej dolną część garderoby, razem z tymi uroczymi majteczkami. Stało się to tak normalnie. Tak, po prostu, zsunąłem je do dołu.
Była słodka. Grzecznie poddawała się moim ruchom. Nie czułem żadnego oporu z jej strony. Nie było śladu obrony, nic z tych rzeczy. Drżała tylko, ale raczej z podniecenia, niż ze strachu. Obejmowała mnie ciepło za plecy, tuliła się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...