wtorek, 23 czerwca 2020

Projekt: "Przyszłość".


110. Byliśmy bardzo głodni.

Jak się okazało, byliśmy bardzo głodni. Sprzątnęliśmy wszystko, co było na talerzach, a ona jeszcze przyniosła nam po kawałku ciasta. Nie wierzyłem własnym oczom. 


-Aha… 
-Jedno skrzydło internatu jest hotelem. Pewnie widziałaś tam z tyłu. 
-No… to z balkonami? 
-Tak. To z balkonami.
-Byłeś tam kiedyś?
-No… dwa lata temu z bratem wnosiliśmy tam jakieś stoliki. Trochę widziałem.
Gwoli wyjaśnienia, nie miało to nic wspólnego z hotelami, jakie widuje się dzisiaj. Przypominało to raczej ośrodek wypoczynkowy, ale taki na dość dobrym poziomie. 
-Wszyscy tacy zadowoleni… - odezwała się, lustrując ich wzrokiem. 
-Stonka, - powiedziałem, uśmiechając się krzywo.
Znów nic nie rozumiała.
-Wiesz… raz na parę miesięcy ściągają do nas całe chmary tych szkodników. Z bratem mówimy na nich stonka, bo tak samo przyjeżdżają do nas ze zgniłego zachodu. 
No cóż, taka była prawda. Postrzegaliśmy ich jako szkodniki. Co nie zmieniało faktu, że byli to ludzie na wysokich stanowiskach i zwykle dobrze wykształceni.
Tym razem jednak było ich dużo więcej, niż normalnie, a zachodnie, imperialistyczne języki zdawały się być tu normą. Znów operowałem moją starszą osobowością. Starałem się przypomnieć sobie ten fakt z mojego wcześniejszego życiorysu. Był przecież dość szczególny i, raczej, nie dało się go przegapić. Pomimo moich wysiłków, odniosłem wrażenie, że żadne obrazy z tego okresu nie pozostały w mojej głowie. Nie mogłem zrozumieć, jak to się stało, że przegapiłem coś takiego dużego. Dopiero po kilku chwilach, uświadomiłem sobie, że przecież w moim prawdziwym życiu pojechałem do domu. Nie było mnie tutaj od piątku do niedzieli wieczorem, więc nie mogłem tego widzieć. 
Tak czy inaczej, nie miało to większego znaczenia. Po prostu stołówka była pełna obcych ludzi. 
-Popatrz, wyglądają na profesorów. Może to jakieś sympozjum? Może naukowe… - dedukowała Julka. 
-Może. Nie wiem, - odpowiedziałem zdawkowo. 
Interesowało mnie tylko jedno. Stałem w drzwiach z zapytaniem w oczach, czy będziemy mogli dostać cokolwiek do jedzenia. To, że było ich tylu, nie oznaczało wcale, że zjemy cokolwiek. Tymczasem, od razu spostrzegła nas jedna ze znajomych kucharek i zaczęła do nas machać ręką. 
-Chodźcie, chodźcie kochani. Widzę, że jesteście głodni. Chcielibyście coś zjeść, prawda? 
-No… raczej tak, - odpowiedziałem niepewnie.
Pociągnęła nas za sobą. 
-Chodźcie, chodźcie tutaj, - poprowadziła nas prosto na zaplecze kuchni, - macie tutaj śniadanie. O proszę. 
-Och dziękujemy… naprawdę, to za dużo, - odpowiedziałem nieco zbity z tropu. 
-E tam, za dużo. Taki chuderlak z ciebie. Na pewno zjesz wszystko. 
Wcisnęła mi w garść dwa talerze pełne wędliny. Czego tam nie było: szynka, baleron, rzeczy, których wtedy ciężko było uświadczyć na naszych stołach. Dodatkowo jakieś warzywa i świeżutkie pachnące pieczywo. Wszystko palce lizać. 
-Siadajcie, - powiedziała, wskazując stolik, - zjedzcie sobie. Smacznego. 
-Ale czy tak możemy… tutaj? - zapytała z niepokojem moja przyjaciółka. 
-Jasne, że możecie. Kierownika nie ma, a oni i tak połowę zostawią, - wyjaśniła z uśmiechem na ustach. 
Spojrzeliśmy po sobie. Byliśmy zadowoleni, jak nie wiem co. Taka okazja nie często trafiała się w internacie. Ciężko było zrezygnować ot tak, bez powodu z takich smakołyków, szczególnie po takim seksie. 
Zaczęliśmy pałaszować. Jak się okazało, byliśmy bardzo głodni. Sprzątnęliśmy wszystko, co było na talerzach, a ona jeszcze przyniosła nam po kawałku ciasta. Nie wierzyłem własnym oczom. Niestety, tego już nie byliśmy w stanie zjeść. 
Wypiliśmy tylko herbatę, a deserek zabraliśmy do pokoju. Byliśmy bardzo zadowoleni z takiego obrotu sprawy, bo okazało się, że na obiad także jesteśmy zaproszeni. No, po prostu wygrana na loterii. Chociaż, z drugiej strony, kiedy tylko było trzeba, pomagaliśmy kucharkom, czy to przy otwieraniu konserw, czy krojeniu chleba, ale, powiem szczerze, że obawiałem się, że dziś możemy tylko pomarzyć o takim śniadaniu. Było przecież dosyć późno. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...