środa, 24 czerwca 2020

Projekt: "Przyszłość".


111. Napuścić wody?

Odruchowo zajrzałem do łazienki i odwróciłem się, aby zmierzyć ją swoim spojrzeniem. Tylko się uśmiechnęła. Kiwnąłem głową. Wiedziałem, że rozumie ten gest. -Napuścić wody? - spytałem. 


Znów pokonaliśmy ten sam korytarz. Nikt nie zwrócił na nas specjalnej uwagi. Czuliśmy się jak para zakochanych w zupełnie obcym miejscu. W końcu weszliśmy do naszego pokoju. 
Byliśmy najedzeni, zadowoleni z siebie i szczęśliwi. Można powiedzieć, że to nasze zadowolenie wraz z upływem czasu nasilało się coraz bardziej. Na dodatek byliśmy coraz bardziej podnieceni. Znów mieliśmy ochotę na ostre igraszki miłosne. 
W sumie, nie wiem, co ona myślała, ale tak działo się w moim przypadku. Jednak, patrząc na jej rozpromienione oczy, wiedziałem, że i ona ma podobne odczucia. Jeszcze na progu wymieniliśmy się porozumiewawczymi spojrzeniami. Zaczynało iskrzyć. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co będzie się działo za chwilę. Doskonale wiedzieliśmy, że za moment będziemy się kochać jak szaleni. Nigdy wcześniej nie czułem się tak bardzo przepełniony energią.
Co do tego, że będziemy się bzykać, nie było najmniejszych wątpliwości. Pozostawało jedynie pytanie: w jaki sposób i gdzie? Byłem jak granat. Wystarczyło tylko zwolnić zawleczkę. 
Jeszcze, w miarę spokojnie, weszliśmy do pokoju i zamknęliśmy za sobą drzwi. Jak mi się zdawało, niemiłosiernie skrzypiały i trwało to całą wieczność. Po chwili rozległ się trzask klucza w zamku. Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Nie mogłem się doczekać, kiedy ten portal, dzielący nas od świata zewnętrznego, zostanie na dobre zamknięty. Z sekundy na sekundę, napięcie rosło. Było niemalże czuć, że powietrze wokół nas można kroić nożem, że robi się coraz goręcej. 
To było istne szaleństwo. Jeszcze tak doskonale pamiętałem jej ciało, tak doskonale pamiętałem ten zapach, zapach tych delikatnych perfum kwiatowych, być może też jakiegoś dezodorantu. O ile dobrze pamiętałem, to był zapach perfum wymieszany z aromatem jej ciała. Tak. Jednak doskonale to pamiętałem. Przecież nie mogło być inaczej. Doskonale pamiętałem ciepło jej skóry, miękkość, którą czułem pod palcami jeszcze nie tak dawno. 
Działy się cuda. Byłem tu, w tym młodym istnieniu. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wiedziałem, że powinienem czuć się obco. Obco, bo to nie było moje ciało. Mimo wszystko, rzeczywistość była kompletnie inna. Nie było tak, jak mógłby podpowiadać zdrowy rozsądek. Wszystko, co odbierałem swoimi zmysłami (swoimi i nie swoimi) było tak bardzo realne, rzeczywiste. W istocie tak było, bo chyba naprawdę uczestniczyłem w tym wszystkim, co się działo w tym miejscu: tutaj i teraz. To wszystko było tak trudno ogarnąć, ale jak mogło być inaczej?
Mijały kolejne cenne sekundy, a ja znów miałem na nią tak wielką ochotę. Trudno to było wyrazić jakimikolwiek słowami. Czułem, że penis w moim rozporku zrobił się gorący, gruby i sztywny. Miałem wrażenie, że za chwilę mi go rozerwie. Nie umiałem tego opanować. Byłem jednym, wielkim podnieceniem. 
Niemalże czułem jej delikatne paluszki, zaciskające się na trzonie mojego przyrodzenia. Czułem, jak prężył się w moich spodniach. Prężył się, drżał i pulsował, prosił, aby wypuścić go na wolność, aby pozwolić mu trochę pohasać przed jej oczami.
Kiedy drzwi były już zamknięte, kiedy wiedzieliśmy, że już nikt tutaj nie wejdzie, wreszcie mogliśmy odetchnąć z ulgą. Trochę się rozluźniłem. Mimo to byłem jeszcze bardziej podniecony. Nie wiedziałem, jak to się działo. 
Odruchowo zajrzałem do łazienki i odwróciłem się, aby zmierzyć ją swoim spojrzeniem. Tylko się uśmiechnęła. Kiwnąłem głową. Wiedziałem, że rozumie ten gest. 
-Napuścić wody? - spytałem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...