czwartek, 27 maja 2021

Planeta rozkoszy.

65. Krasnal.


Przede mną stał goły krasnal. Myślałem, że mam majaki, przetarłem powieki i jeszcze raz spojrzałem. Moje oczy jednak mnie nie okłamały. Opanowawszy pierwszy lęk i obrzydzenie, dokładnie zmierzyłem go wzrokiem.


W pewnym momencie platforma wraz z cylindrem zaczęła się obracać. Rozległ się modulowany świst. W takt falującego dźwięku rozjaśniały się i ciemniały przejścia o różnych kształtach umieszczone w otaczających nas ścianach. I tak mijaliśmy: pomarańczowe serce, srebrną muszlę, zielony liść, błękitny wiatrak.

Rozejrzałem się. Nikogo więcej nie było. Poczułem się trochę nieswojo. Przesunąłem się bliżej środka i zatrzymałem w pobliżu szklanej podłogi. Zerknąłem w górę.

Kobieta miała duże pośladki, jędrne sterczące piersi, czarne kręcone włosy, skośne, ale duże oczy i wydatne kości policzkowe. Jej uroda nie przypominała żadnej z ziemskich ras.

Na chwilę otworzyła usta i pokręciła głową. Mrugnęła wielkimi powiekami, starając się schować twarz między obojczykami. Mogło być to reakcją na zdziwienie, ale też przygotowywaniem się na coś bardzo niecodziennego.

Urządzenie w kształcie igły zatrzymało się przed jednym z wejść.

Igła to było dość nieprecyzyjne określenie. To, co widziałem, było raczej, kursorem w kształcie ostrej strzałki. Od tyłu do przodu przesuwały się po nim migające światełka.

Drzwi były małe i przypominały żółty garnek po brzegi wypełniony złotem.

Kobieta wynurzyła się z cylindra i w skupieniu ostrożnie ruszyła w stronę tajemniczego przejścia. Poza krótkimi kozaczkami nie miała na sobie kompletnie nic. Szła, stawiając nogę za nogą i ponętnie poruszając kształtnymi pośladkami. Jak cień płynąłem tuż za nią. Przez moment widziałem nawet jej oczami. Małe drzwi zdawały się rosnąć i rosnąć. Z tej odległości nie przypominały już garnka, podobne były raczej do bajkowej bramy starożytnego zamku. Zbudowane z drewnianych bali, okute stalą, otoczone kamienną framugą.

Pchnęła, otworzyły się ze zgrzytem. Na mocno ugiętych kolanach i z pochylonymi plecami wcisnęła się do dziwnej, mrocznej komnaty. Kiedy była już w środku wyprostowała się i uniosła głowę. Przejechała wzrokiem po suficie, szukając źródła mętnego światła, lecz go nie znalazła. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła. Ściany wykonane były z takich samych co drzwi ostro ciosanych bali. W różnych miejscach izby ustawionych było kilka stołów czy stołków także zbudowanych z grubych pni.

Miałem wrażenie, że uczestniczę w jakiejś dziwnej grze. Czułem się tak, jakbym szedł tuż za nią. Powoli traciłem poczucie rzeczywistości. Moją uwagę przykuły olbrzymie grzyby z czerwonymi kapeluszami, które wyrastały wprost z podłogi.

Nagle z sufitu coś spadło. Zesztywniałem. Po sekundzie uświadomiłem sobie, że jednak nie spadło, a raczej zeskoczyło, wydając głośne klapnięcie. Miałem dość tego koszmaru, chciałem uciec, ale nie mogłem. To coś było małego, miało długie odnóża i było podobne do pająka.

-Ach! - westchnęła wystraszona dziewczyna, szeroko otwierając usta.

-Cholera jasna! - zakląłem, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.

Przede mną stał goły krasnal. Myślałem, że mam majaki, przetarłem powieki i jeszcze raz spojrzałem. Moje oczy jednak mnie nie okłamały. Opanowawszy pierwszy lęk i obrzydzenie, dokładnie zmierzyłem go wzrokiem.

Tak naprawdę był śmieszny. Jego skóra była ziemista. Miał wielki łeb, spiczaste uszy, tułów podobny do wielkiego kartofla i cienkie jak patyki ręce oraz nogi.

Było coś jeszcze. Między szeroko rozstawionymi udami zwisały nieproporcjonalnie wielkie jaja i krótki, aczkolwiek gruby fiut.

-O kurwa, kolejny mutant do jebania! - żachnąłem się ironicznie.

Dziewczyna chrząknęła i roześmiała się, wskazując palcem na jego krocze.

-Mały kurduplu, co ty chcesz z tym czymś zrobić?! - mruknęła.

Krasnal nieco posmutniał, spuścił głowę, zerkając na swoje marne przyrodzenie. Tymczasem panienka wciąż się śmiała, a ludek nie mógł tego znieść. Naprężył się, zmarszczył swoje grube brwi i spojrzał na nią zjadliwym wzrokiem.

Nagle na jego czole rozbłysło światełko, które jasnym blaskiem zalało całe pomieszczenie. Kiedy ponownie można było co nieco zobaczyć, z niedowierzaniem i przerażeniem stwierdziłem, że jego fujara rośnie. Po sekundzie była już większa od swojego właściciela. Nie mogłem pojąć, jak ten stwór, przy takich proporcjach, wciąż utrzymuje równowagę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...