poniedziałek, 26 lipca 2021

Urodziny babci.

1. Dziedzic, rozpustnik jeden.


-Wiecie, ten dziedzic, rozpustnik jeden… rozumiecie, żadnej dziewce nie przepuścił, niejedną z brzuchem zostawił, - jej oczy zabłysły, młodzieńczym blaskiem, - no wiecie on przyczaił się w krzakach, kalina to chyba była, no nie wiedziałam ile czasu tak na mnie patrzył, ale kiedy zorientowałam się co się święci, wystraszyłam się, ale powiedziałam sobie, że raz kozie śmierć, przecież mnie nie zje… 


Był mroźny wieczór. Cała rodzina, łącznie z gośćmi bawiła się w saloniku... No, może niecała. Hahaha… gdyby wszystkich dokładnie policzyć, okazałoby się, że tych i owych brakuje. Jednak może właśnie, ze względu na liczebność zebranych nikt tego nie zauważył. A może, tak naprawdę, nikt nie chciał. Nie będziemy dochodzić. Poza tym dom był stary, ogromny, pełen tajemniczych zakamarków i zaułków, w których ci, co bardzo chcieli, łatwo mogli się zgubić. No właśnie - zgubić. 

-Julio, och Julio, jakaś ty piękna! - dało się słyszeć ciche, ale wyraźne męskie westchnienia ze schowka na szczotki, usytuowanego za szerokimi, drewnianymi schodami.

-Marku, Marku ty stary rozpustniku! Znowu mnie bałamucisz! - wtórował im delikatny, kobiecy głosik.

-Och, ale co ja na to poradzę. Kiedy na ciebie patrzę krew we mnie wrze!

-Przestań. Przecież wiesz, że nie możemy. Jesteśmy kuzynami.

-Och, och moja mała! Co ja na to poradzę kiedy mi tak stoi. 

Przez chwilę panowała cisza a w pewnym momencie za tymi właśnie drzwiami dało się słyszeć plaśnięcie. Kogoś musiało bardzo zaboleć. 

-Cholera jasna Julka! Nie wierzę! Po gębie mi dałaś?! - odezwał się zirytowany Marek.

-No a co miałam robić, kiedy mi łapy pod kieckę wepchałeś?! - odpowiedziała zirytowana dziewczyna.

Tymczasem w salonie młoda gospodyni, Renata Chełmińska właśnie wniosła gorący rosół.

-No siadajcie, siadajcie, bo wystygnie! Zapraszam, serdecznie zapraszam! - zachęcała uradowanym głosem.

-Zaraz, zaraz, Renia, - odezwał się odezwał się jej mąż, mężczyzna koło czterdziestki z ciemnym wąsem.

-No ale Tadziu, przecież to zaraz wszystko wystygnie! - niecierpliwiła się pani domu. 

Tadeusz zawsze lubił postawić na swoim. 

-Tak wiem, ale babcia właśnie zaczyna opowieść. Przecież wiesz jak bardzo to lubię, - rzucił przez ramię i dołączył do gości.

Za wielkim oknem, tak wielkim, że zajmowało całą ścianę, sypał śnieg. Morzem białych płatków raz po raz targał silny, porywisty wiatr. Jednak pomieszczenie wypełnione było ciepłem bijącym od kominka, wokół którego wszyscy zgromadzeni się ustawili. Dalsza część wieczoru zapowiadała się bardzo ciekawie. 

Nestorka rodu, zmęczona trochę życiem, ale jeszcze żwawa starsza kobieta, siedząc wygodnie w głębokim, bujanym fotelu, opowiadała ciekawą historię. Całe towarzystwo, raz po raz, wybuchało gromkim śmiechem.

-Wiecie, we wsi był taki dziedzic, wysoki, a przystojny cholera, och jak sobie pomyślę, że wszystkie panny w okolicy za nim szalały. Któregoś razu, kiedy kąpałam się jeziorku, takie tam małe oczko wodne, ale czyste, a musicie wiedzieć, że wtedy nie było tych wszystkich, fikuśnych strojów plażowych jak teraz, jak dziewucha chciała się popluskać to, albo robiła to w koszuli, albo rozbierała do rosołu…

-No, no, no... - uśmiechnął się wuj Ignacy.

-Wiecie, ten dziedzic, rozpustnik jeden… rozumiecie, żadnej dziewce nie przepuścił, niejedną z brzuchem zostawił, - jej oczy zabłysły, młodzieńczym blaskiem, - no wiecie on przyczaił się w krzakach, kalina to chyba była, no nie wiedziałam ile czasu tak na mnie patrzył, ale kiedy zorientowałam się co się święci, wystraszyłam się, ale powiedziałam sobie, że raz kozie śmierć, przecież mnie nie zje… 

W salonie zrobiło się gwarno od śmiechu i bezpośrednich komentarzy. Seniorka cierpliwie czekała, aż wszystkie szmery ucichną. Najwyraźniej nie raz opowiadała tę swoją historię, bo robiła to bez zająknięcia. Wysoki mężczyzna, w wieku około pięćdziesięciu lat dorzuciwszy polan do ognia, odezwał się do niej:

-Niemożliwe mamusiu. Ile ty wtedy miałaś lat? Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek mogłaś się zachować tak nierozważnie.

Doskonale znał dalszą część tej opowieści a te słowa miały być tylko prowokacją do jeszcze bardziej szczerych zwierzeń. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...