sobota, 30 października 2021

Usługi ogrodnicze.

24. Kubek po herbacie.


Odwróciła się, a następnie nachyliła, by podnieść ze schodów kubek po herbacie. Przez bardzo krótką chwilę widziałem jej pośladki a między nimi kępkę czarnych gęstych włosów. Moje serce zaczęło walić jak szalone, a penis w spodniach od razu stanął na baczność.


Ogłoszenia zamieszczone w gazetach oraz tysiące rozniesionych ulotek przyniosły nadzwyczaj dobry efekt. Już po kilku dniach rozdzwonił się mój telefon. Ledwie nadążałem z realizacją zleceń. Pomimo ogromnego obciążenia zarówno fizycznego, jak i psychicznego, swoją pracę wykonywałem z pasją i zapałem. W dość krótkim czasie wyrobiłem sobie niezłą markę. Klienci chwalili mnie i polecali moje usługi swoim znajomym. Niestety tempo, jakie sobie narzuciłem, zaczęło odbijać się na moim życiu rodzinnym.

Po powrocie z pracy szybko jadłem obiad, wrzucałem do samochodu narzędzia i jechałem robić porządki na prywatnych posesjach. Mój grafik był tak ciasno ułożony, że nie mogłem sobie pozwolić, choćby na jednodniowy, odpoczynek. W sumie pracowałem po dwanaście, szesnaście godzin na dobę, siedem dni w tygodniu. Z domu wychodziłem przed świtem, a wracałem po zmroku. Zwykle byłem tak zmęczony, że zasypiałem na siedząco.

Moja żona widziała, co się ze mną dzieje, ale nic nie mówiła, o nic nie pytała, nie wnikała w szczegóły. W tej chwili najważniejsze było dla niej dziecko i pieniądze. Nasze kontakty interpersonalne ograniczały się do kilku codziennych zdawkowych uwag. Seks uprawiany sporadycznie był pobieżny, pozbawiony żaru i namiętności, i raczej niesatysfakcjonujący. Chwilami odnosiłem nawet wrażenie, że moja żona staje się oziębła.

Czas mijał. Wraz z kwitnącymi jaśminami do ogrodu pani Eli przyszło lato. Ich zapach był upajający i słodki, przenikał każdy zakątek działki. Irysy i liliowce wybuchły feerią barw, tworząc białe, pomarańczowe i herbaciane plamy. Tuż obok kipiały czerwienią i żółcią pnące róże, a nieco dalej po murku wspinały się fioletowe powojniki i jaskrawo cytrynowy złotokap. Zewsząd dobiegało brzęczenie pszczół i trzmieli. Każdego słonecznego dnia koło domu mojej szefowej panował nastrój poobiedniej sjesty i senności.

Był niedzielny, ciepły poranek, rosa jeszcze nie opadała, a zadomowione ptaki kończyły swój koncert. Pani Ela wstała tylko po to, by przedstawić mi plan robót. Włożyła na siebie cieniutką satynową koszulkę. Delikatny materiał lał się po jej zgrabnym, obfitym ciele uwydatniając każdą krągłość i zakamarek.

-Dzień dobry panie Jarku. Jak się panu spało?

-Dziękuję, nie najgorzej.

-To dobrze. Ja ostatnio jakoś źle sypiam. - uśmiechnęła się do mnie.

-Tak? Dlaczego? - spytałem zaciekawiony.

-Nie wiem, chyba czegoś mi brakuje... - zawiesiła głos.

Zaintrygowała mnie jeszcze bardziej. Czegoż to mogło jej brakować, przecież miała wszystko?

Po chwili zupełnie nie zwracając uwagi na swój nieskromny strój, wyjaśniła mi co i w jakiej kolejności mam wykonać. Później znikła w pieleszach domowych, a ja, chcąc nie chcąc, zabrałem się do pracy.

Pojawiła się po dziesiątej.

-Jak tam? - spytała z serdecznym uśmiechem.

-A dziękuję, dziękuję, - uśmiechnąłem się tak samo ciepło, - praca w pani ogrodzie to czysta przyjemność.

Spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie rozebrać i zgwałcić.

-Widzę, że jest pan wielkim pasjonatem, - powiedziała.

Stanęła tuż bok mnie, tak blisko, że czułem zapach jej skóry. Tym razem miała na sobie krótki, niedbale związany w talii szlafrok.

-Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, to niech pan śmiało mówi.

-Dobrze, pani Elu, - odpowiedziałem grzecznie.

Odwróciła się, a następnie nachyliła, by podnieść ze schodów kubek po herbacie. Przez bardzo krótką chwilę widziałem jej pośladki a między nimi kępkę czarnych gęstych włosów. Moje serce zaczęło walić jak szalone, a penis w spodniach od razu stanął na baczność.

„O matko, zwariuję przez nią! Czy ona musi to robić?!” - zacząłem panikować w myślach.

Zniknęła w domu i nie pokazywała się aż do późnego popołudnia. Zająłem się pracą i na parę godzin zapomniałem o tym dość krępującym zdarzeniu. Bądź co bądź byłem zawodowym ogrodnikiem, tak zwanym fachowcem i jeśli nie musiałem, starałem się nie rozpraszać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...