wtorek, 26 października 2021

Usługi ogrodnicze.

20. Muszę pana porwać.


-Panie Jarku, muszę pana porwać, - powiedziała ze słodkim uśmiechem na swojej ślicznej buzi.

Po moich plecach przebiegł dreszcz podniecenia. Nie wiedziałem czego się po niej spodziewać.


Pod koniec lutego na uroczystości wręczenia nagród zasłużonym pracownikom była jedną z wyróżnionych. Tego dnia zamiast normalnego dnia pracy odbyła się wielka firmowa feta. Wszyscy ją doskonale znali więc wszyscy składali jej gorące gratulacje.

Stałem z tyłu i patrzyłem, jak moi koledzy pochodzą i kurtuazyjnie całują ją w rękę. Była niesamowicie zadbana i piękna. Chociaż to może irracjonalne, no bo przecież nic między nami nie było, na razie, ale byłem o nią zazdrosny. Tak, jakbym po tym, co zaszło miał do niej jedyne prawo.

W końcu, kiedy przyszła moja kolej, zniknęła mi z oczu. Nagle poczułem się jak zagubione dziecko, rozglądałem się bezradnie wokoło. I nagle ją dostrzegłem, stała za podwójnym filarem. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tam się wcisnęła, przecież powinna być między ludźmi. Bardziej podświadomie niż świadomie czułem, że święci się coś niedobrego. Chociaż, czy ja wiem, może właśnie na to czekałem?

Przełamując niepewność podszedłem do niej. Wyciągnąłem rękę, by uchwycić jej palce.

-Wszystkiego najlepszego... - zacząłem, lecz nie dała mi skończyć.

Poczułem ostre szarpnięcie i nagle znalazłem się w wąskiej wnęce. Razem z nią. Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć, że zdobyła się na taki krok. Zdawałem sobie sprawę, że z tego miejsca nikt z sali nie będzie nas widział ani słyszał. O co jej chodziło?

-Ależ, pani Elu! - zdążyłem wydukać.

Po chwili uświadomiłem sobie, że kącik jest osłonięty kwiatami i panuje w nim przyjemny półmrok.

-Ciiiii... - szepnęła przykładając palec do moich ust.

Teraz dotarło do mnie, że całą akcję zaplanowała z dużym wyprzedzeniem.

-Czy mogę wreszcie pani pogratulować? - spytałem pełnym napięcia głosem.

-Och oczywiście, panie Jarku, - zakwiliła jak nastolatka.

Wyrecytowałem wyuczoną wcześniej formułkę, nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej, i uniosłem jej dłoń do swoich ust, by złożyć poprawny, przyzwoity pocałunek. Wyrwała się i bez żadnego uprzedzenia zawiesiła się na mojej szyi.

-Och! - westchnąłem nieco wystraszony.

Wtopiła się w moje wargi swoimi gorącymi usteczkami tak, że na chwilę straciłem oddech. Byłem bardzo przyjemnie oszołomiony. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie. Jednak, kiedy minęło pierwsze wrażenie odezwałem się cicho:

-Pani Elu, co pani robi? Przecież tak nie można, jest pani moją szefową. To nie wypada, mam żonę i dziecko.

-Och panie Jarku! - westchnęła tak słodko, że nogi mi zmiękły, a kutas o mało nie wyskoczył ze spodni.

Po chwili już nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Po mojej głowie pałętał się już tylko delikatny, kwiatowy zapach, jej zapach, gorące wargi i ciepły aksamitny dotyk wymuskanych policzków.

-O matko! - pomyślałem, czując, że za sekundę upadnę.


***


Czas mijał, w końcu zima rozpanoszyła się na dobre. Którejś nocy tuż przed Bożym Narodzeniem nastąpiło straszne załamanie pogody, spadło tyle śniegu, że o siódmej rano pracownicy nie mogli dostać się do swoich pomieszczeń. Wszyscy się denerwowali, a ja wystraszony biegałem z szuflą starając się jak najszybciej udrożnić wszystkie ścieżki i alejki. Kiedy wreszcie koło południa uporałem się z robotą, znalazłem chwilę czasu, by odpocząć i rozejrzeć się dookoła. Zaparło mi dech w piersiach. Krajobraz zmienił się nie do poznania, z jesiennego szaro-brudnego, nagle stał się bajkowy, czysty i biały.

-No tak, - westchnąłem, - zima też ma swoje uroki.

Po południu wreszcie odstawiłem narzędzia. Ledwie wszedłem do biurowca i otrzepałem buty, a już chwyciła mnie za rękaw.

-Panie Jarku, muszę pana porwać, - powiedziała ze słodkim uśmiechem na swojej ślicznej buzi.

Po moich plecach przebiegł dreszcz podniecenia. Nie wiedziałem czego się po niej spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...