22. Twój syn.
-Twój syn, - powiedziała żona.
Przełknąłem ślinę.
-Cześć mały, w brzuszku u mamy to była bajka, teraz to będziesz miał przechlapane.
Zaczęliśmy się śmiać.
Rozmowa toczyła się dwupoziomowo.
-Oczywiście jestem pewna, że z moim ogródkiem da sobie pan doskonale radę. Jest pan przecież dobrym ogrodnikiem, prawda?
-Tak mi się wydaje. Więc na wiosnę... wszelkie prace porządkowe, tak?
-Panie Jarku, - na chwilę zawiesiła głos, - przede wszystkim strzyżenie... strzyżenie trawnika.
-Aha, rozumiem... strzyżenie, - powiedziałem przypominając sobie jej zarośniętą cipę.
-O tak, tak... mój trawniczek jest zbyt zaniedbany, rozumie pan... zbyt wysoki i gęsty...
-Hm... no... to, że zbyt wysoki, to rozumiem, ale gęsty? Przecież trawnik im gęsty trawnik tym lepiej, - udawałem, że nic nie rozumiem.
-Noooo... wie pan... nie wszyscy są zwolennikami gęstej trawki...
Jakby przypadkiem wcisnęła dłoń między uda.
-Pani Elu, w tej chwili go nie widać, jest przykryty śniegiem, ale śmiem przypuszczać, że nie jest aż w tak złej kondycji.
Wyraźnie się zirytowała.
-No wie pan?! Lubię gęsty dywan, ale nie w każdym miejscu.
-Ach przepraszam, oczywiście, pani gust.
-Trawniczek powinien być malutki, tak żeby za bardzo nie przeszkadzał, - westchnęła mrugając porozumiewawczo.
„Co za nimfomanka?! To już sama nie może sobie cipy ogolić?” - pomyślałem z niejakim zgorszeniem.
-Pani Elu, - jęknąłem, jakby wymierzyła mi policzek.
Siedzieliśmy w jej samochodzie a ona położyła dłoń na moim kolanie i przesuwała ją coraz wyżej.
-No to jak, mogę być spokojna, że nie wystraszy się pan mojego trawniczka? - powiedziała powoli, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
Nagle odezwała się we mnie jakaś dziwna pruderia.
-Pani Elu, jestem ogrodnikiem, a nie...
Położyła palec na moich ustach.
-Oj tam, da sobie pan radę.
Nie miałem pojęcia czym może się skończyć ta dziwna, lecz podniecająca gra.
-No dobrze, postaram się, - odpowiedziałem, starając się rozluźnić.
-W takim razie jesteśmy umówieni na strzyżenie trawniczka i inne prace porządkowe w moim ogródku, tak?
-Tak, - odpowiedziałem.
***
Byłem w pracy, kiedy zadzwonił telefon.
-Odeszły mi wody, za chwilę będzie tu karetka! - krzyczała do słuchawki Ania.
Biegiem ruszyłem w stronę biurowca i jak burza wpadłem do pokoju mojej szefowej. Dyszałem.
-Co się stało, ktoś umarł? - zażartowała.
-Gorzej!
Spojrzała na mnie kompletnie zaskoczona.
-To już, - rzuciłem z przejęciem.
-Co już?
-Mogę?
-Panie Jarku, co?
-Żona rodzi.
Zrobiła wielkie oczy.
-To jeszcze pan tu jest?!
Pobiegłem na parking, wsiadłem do samochodu i z piskiem ruszyłem w stronę miasta. Opuszczając zakład o mały włos nie staranowałem szlabanu. Niestety w połowie drogi utknąłem w korku. W drzwiach porodówki przywitała mnie pielęgniarka.
-Już po wszystkim. Ma pan ślicznego, zdrowego synka, - powiedziała spokojnym tonem.
Pobiegłem do żony. Kiedy ją zobaczyłem, rozkleiłem się całkowicie. Leżała w śnieżnobiałym szlafroku a obok niej maleństwo.
-Hej! - uśmiechnęła się.
Z moich oczu popłynęły wielkie łzy.
-Cześć, jak się czujesz?
-Dobrze. Czemu płaczesz?
-Nie płaczę, to od wiatru, - wykrzywiłem twarz w uśmiechu.
Popatrzyłem na moje dziecko. Był taki malutki i taki śliczny.
-Twój syn, - powiedziała żona.
Przełknąłem ślinę.
-Cześć mały, w brzuszku u mamy to była bajka, teraz to będziesz miał przechlapane.
Zaczęliśmy się śmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz