niedziela, 26 marca 2023

Miasto kobiet.

92. Bezdomni


Wyszedłem na ulicę i od razu poraziło mnie słońce. Musiałem zmrużyć powieki. Wciąż było bardzo gorąco. Dużo cieplej niż wewnątrz kamienicy. Na pociechę powiewał lekki wietrzyk, który dawał nieco wytchnienia. Skręciłem w prawo i ruszyłem wzdłuż chodnikiem, tak jak poinstruowała mnie kobieta. Mniej więcej dwieście metrów dalej za rogiem miał znajdować się sklep spożywczy. Chciałem załatwić to jak najszybciej i wrócić do mieszkania, by grzmocić się bez opamiętania. Być może miałem nadzieję, że jeszcze spotkam tę młodą i coś z tego wyjdzie. 

Kiedy przechodziłem obok wąskiego obskurnego zaułka, zdawało mi się, że dostrzegłem sylwetkę człowieka. Jednak to trwało bardzo krótką chwilę. Nie byłem pewien, czy to mi się nie przywidziało. Było coś jeszcze, coś, co od razu zwróciło moją uwagę. Człowiek ten nie był nagi. Miał na sobie długi, ciemny płaszcz. Poza tym odniosłem wrażenie, że to był mężczyzna, a nie kobieta. 

Nie wiedząc, co właściwie zobaczyłem, na chwilę zatrzymałem się, by spojrzeć w tamtym kierunku. Nie myliłem się. Po kilkunastu sekundach z bramy wyłonił się ten sam osobnik. Rzeczywiście miał na sobie długi płaszcz. Jego ubranie było porwane i bardzo brudne. Mężczyzna miał brzydkie posklejane włosy. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Nie wyglądał najciekawiej. 

Spojrzał na mnie dzikim rozbieganym wzrokiem, po czym nie zwracając na mnie większej uwagi, ruszył wzdłuż wąskiej ślepej uliczki. Na jej końcu stały kontenery na śmieci. Nie byłem pewien, co zamierza, ale to było nietypowe. Czułem, że nie powinienem tutaj stać, ale stałem. Stałem i czekałem na dalszy przebieg wydarzeń. 

Tymczasem mężczyzna schował się w kolejnej bramie. Już myślałem, że nic więcej się nie stanie, kiedy po kolejnych kilkunastu sekundach z lokalu tuż obok mnie wyszła młoda dziewczyna. Niosła w ręku dwie duże torby. Po chwili stwierdziłem, że to są raczej worki. Wystawały z nich jednorazowe tacki a nich niedojedzone resztki czyjegoś obiadu. Nie, tego było znacznie więcej. Wymieszane ze sobą kiełbaski kawałki szaszłyków i resztki sałaty tworzyły mieszaninę nieprzyjemnego intensywnego zapachu. 

Dziewczyna skierowała się w tę samą wąską uliczkę i poszła prosto w stronę kontenerów na śmieci. Kiedy dotarła do nich, uniosła klapę i wrzuciła dwie torby z odpadkami. Odwróciła się i bez zastanowienia ruszyła z powrotem do restauracji. Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, z pobliskich szczelin i wnęk wyłoniło się jeszcze czterech takich samych mężczyzn. Pędem ruszyli w stronę kontenera. Wyglądali trochę jak bezdomni, chociaż nie do końca. Wszyscy mieli na sobie bardzo zniszczone brudne ubrania. Wszyscy byli tak samo brudni i wyglądali mizernie. 

Zaskoczyło mnie to, że są ubrani. To było tutaj nietypowe. Chociaż z drugiej strony ja sam jeszcze nie tak dawno temu zachowywałem się podobnie. To znaczy, nie chodziłem brudny i oberwany, ale byłem tak samo mocno przyzwyczajony do swojego odzienia jak oni. 

Kiedy dotarli do kontenerów, bardzo nerwowo zaczęli przepychać się między sobą. Widać było, że walczą o to, który pierwszy wyciągnie najlepsze kąski. Kiedy torby były już na zewnątrz, pospiesznie rozerwali je i dosłownie jak zwierzęta zaczęli pochłaniać resztki wyrzuconego jedzenia. Widać było, że są naprawdę bardzo głodni. Zrobiło mi się ich naprawdę szkoda. Chciałem coś powiedzieć, w jakiś sposób zareagować, ale nie zrobiłem tego. Bałem się, że mogą zrobić mi jakąś krzywdę. Nie wyglądali na to, że pokojowo nastawieni. Przez chwilę patrzyłem jeszcze biernie, po czym ruszyłem przed siebie. 

Zastanawiałem się, skąd oni się tutaj wzięli i dlaczego tak wyglądają. To musieli być ci wolni mężczyźni, o których mówiła właścicielka mieszkania. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...