piątek, 31 marca 2023

Miasto kobiet.

97. Pizdą na twarz.


Ten dzień miał upłynąć zupełnie inaczej niż mógłbym przypuszczać w najśmielszych snach. Nigdy bym nie podejrzewał, że wyjście do sklepu może skończyć się w ten sposób. Jednak czy tego żałowałem? Oczywiście mógłbym podać różne odpowiedzi na to pytanie, oczywiście gdybym chciał skłamać. Jednak nie było sensu. Nie żałowałem niczego, co się tutaj stało. 

No i jakby to powiedzieć, już w następnej chwili siedziała na mojej twarzy swoją przecudowną pizdeczką. Boże, co to było?! Amok i rozkosz. Siedziała, ale nie tak normalnie. No nie. Nie tak delikatnie, jak młoda, niedoświadczona dziewczynka. Hmm… no cóż, ona dosiadła mnie w pełnym tego słowa znaczeniu. Całym swoim ciężarem opadła na moją twarz a ja nurkowałem. 

Nie miałem czasu odpowiednio zareagować. Nie miałem, jak się przygotować, kurwa, westchnąć nawet w zachwycie. A był po temu poważny powód. W pewnym momencie po prostu w niej zanurkowałem. Całą swoją męską facjatą, łącznie z nosem i było cudownie. Czułem buchające gorąco. Czułem słodką aromatyczną lekką maź, która czepiała się moich policzków, wdzierała się do ust. Mogłem ją bez przeszkód smakować. Mogłem się nią rozkoszować. Powiedziałbym, że to było nawet wskazane. Czułem odurzający słodko-kwaśny, wszędobylski zapach. To był zapach prawdziwej kobiety. Zapach dojrzałej, podnieconej kobiety. W tym momencie niczego więcej do szczęścia nie było mi trzeba. Absolutnie. Miałem wszystko, czego pragnąłem. Tak mi się w tej chwili zdawało. Zdawało mi się, że tylko do tego jestem stworzony, do obcowania z pizdeczkami. To było więcej niż mogłem oczekiwać od losu. Później wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, czy to, że trafiłem do tego świata, było zwykłym przypadkiem. 

Dosiadała mnie całym swoim ciężarem. Czułem jej pośladki na swojej krtani. Obejmowała nimi moją szyję. Dociskała do twardej ławki, dusiła, ale niczego nie chciałem zmieniać. Tak było cudownie, doskonale. Poruszała się w lewo i prawo, a ja zapadałem się w nią coraz głębiej. Coraz bardziej pogrążałem się w tym słodkim wszechogarniającym bajorku i nie chciałem zmieniać ani jednego szczegółu z tego, co się działo. To było doskonałe. Widziałem tylko, jak kładzie dłoń na szczycie swojego rozgrzanego wzgórka, tam, gdzie zaczyna się gęsty zarost. Widziałem, jak dwoma palcami rozwiera swoją szparkę do maksimum. Robiła to po to, bym jeszcze bardziej się w niej zanurzył, bym jeszcze mocniej zapadł się w jej kobiecość.

Tymczasem z drugiej strony, dokładnie pomiędzy moimi szeroko rozłożonymi udami rozgrywała się kolejna przepiękna słodka i cudowna scena. Nie widziałem tego, bo nie mogłem, byłem pochłonięty przez cipkę jej koleżanki, ale czułem i mogłem sobie wyobrazić w najdrobniejszych szczegółach. Czułem wielkie, ogromne wręcz cycki. Całym swoim ciężkim balastem opadły na moje krocze. No ale nie miałem nic do gadania. Mój podniecony jak wariat fiut znajdował się dokładnie między nimi. Był ściskany jak w imadle, jak w dwóch wielkich kulach ciasta i obrabiany w najsłodszy pod słońcem sposób. 

W mojej głowie działy się cuda. Widziałem tylko kolorowe kółeczka i gwiazdki. W uszach słyszałem jednostajny dudniący szum. Miałem wrażenie, że gdzieś w pobliżu znajduje się wielki wodospad. Odlatywałem w niebyt kosmosu. Wielkie ciało podnieconej kobiety napierało na moje rozwarte krocze oraz podbrzusze, obejmując cyckami gotowego do wystrzału chuja. Nie trzeba było być filozofem, by wiedzieć, że długo tak nie pociągnę. Gorąco i ucisk mięsistych wielkich balonów sprawiały, iż traciłem zmysły. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...