piątek, 21 kwietnia 2023

Miasto kobiet.

118. W jej ciasną dupę.


Kolejna zmiana znowu mnie zaskoczyła. Szaleństwo jakieś. Stałem obok łóżka, goły, z wielkim potężnym zwisającym ciężkim worem i fiutem jakby był za duży do moich gabarytów. Był purpurowoczerwony, lśniący opleciony siecią fioletowych żył. 

Ona natomiast siedziała na łóżku tuż przede mną. Trzymała u podstawy kutasa, ściskając tak mocno, że aż bolało, ale tak było dobrze. Wypuściła z ust dużą porcję śliny na sam czubek tuż za grubą żyłą i językiem rozprowadzała ją po całej jego powierzchni. Przy każdym dotyku odlatywałem w kosmos. Zatracała się całkowicie w tym, co robiła. Było mi niesamowicie dobrze.

Dopiero po chwili zrozumiałem, w czym rzecz. Kiedy opadła na kolana przede mną, wystawiając do góry dupę, nie mogłem mieć żadnych wątpliwości. Doskonale wiedziałem, o co jej chodzi, czego ode mnie wymaga. 

Opadła piersiami na dywan, wysoko wystawiając swoje pośladki. Przekaz był jednoznaczny. Pochyliłem się, ukląkłem i rozwarłem jej półdupki na boki. Przy okazji rozszerzyłem też cipeczkę. Zbliżyłem usta do samego otworku, splunąłem raz, drugi, trzeci. Był ciasny, karminowy. Zapraszał do wejścia. Wołał mojego chuja. Chciał, abym wepchnął go tam. Ja też tego chciałem, a ona czekała. Wierciła się jak kotka w rui.

Jeszcze raz splunąłem. Jeszcze raz spojrzałem na jej cipkę i kakaowy otworek. Nie trzeba było dodatkowego zaproszenia. Leżała na łóżku z nogami na podłodze. Wyglądało to tak, jakby się modliła. Pochyliłem się nad nią, stanąłem w rozkroku i wielką rakietą wycelowałem wprost w jej rozwartą dupę. Mój kutas pulsował w ostatnich szczytowych spazmach rozkoszy. Cipka kurczyła się. Nie mogła się doczekać penetracji. Wiedziałem, że za moment wepchnę jej tego wielkiego chuja. Położyła ręce na swoich pośladkach i rozwarła je jeszcze bardziej. Chciała ułatwić mi zadanie.

W końcu wszedłem w nią. Było obłędnie ciasno. Wykonałem pierwszy ruch. Wepchnąłem łeb, coś mlasnęło, zahaczyło w przedsionku jej dupy. Moje serce na chwilę stanęło, a później przyspieszyło do galopu. Nie mogłem złapać oddechu. 

-Chwila, chwila, poczekaj, poczekaj, - dyszałem.

 Musiałem odczekać kilkanaście sekund, by cokolwiek dojść do siebie. Drżała. 

-O tak, tak, pchaj się, pchaj, dalej, dalej… - ponaglała. 

Trzeba było przejść konkretnie do rzeczy. Zacząłem napierać. Pochylałem się nad jej plecami. Stałem w szerokim rozkroku, w półprzysiadzie i powoli opuszczałem swój ciężar. Wpychałem swojego kutasa coraz głębiej i głębiej w jej ciasną dupę. Było obłędnie, słodko, gorąco, niesamowicie. Cały świat przestał istnieć. Była tylko ona, jej pierdolone dupsko i mój chuj wciskający się w ciasny komin. O tak, było cudownie.

W amoku tego wszystkiego, w jakimś takim dziwnym rozgardiaszu, kiedy byliśmy już całkowicie zatraceni, w tym, co robiliśmy, dysząc i sapiąc, jak ciężkie lokomotywy, weszliśmy na łóżko. Ona zbliżyła się do tego miękkiego wezgłowia, które kojarzyło mi się z jakąś fortyfikacją, pochyliła się i oparła przedramionami oraz twarzą o szorstki materiał. W następnej kolejności wystawiła w moją stronę swoją ponętną dupeczkę. Przy okazji wygięła swoje ciało w jakiś dziwny łuk tak. Jej cycki rozgniatały się na tym oparciu, a pośladki wysuwały się jakoś tak do tyłu i do góry, dokładnie w moją stronę.

Ta kurwa przygotowywała się do mojej penetracji. Rozsunęła uda tak szeroko, że wszedłem w nią bez najmniejszych problemów. Zrobiłem to jednym, mocnym pchnięciem, aż do samego końca, przyciskając ją do ściany. Chciała tego i nie zamierzała udawać. Płonęła z pożądania. Rozpływała się w rozkoszy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...